Na co do kina? #4
2 tygodnie temu 8 premier, tydzień temu 4, w tym powracamy do większej liczby, bo dystrybutorzy oferują 7 nowych filmów, z których duża część brzmi bardzo sensownie. Nie wiem skąd taka nieregularność, ale jakby nie mówić ci, którzy chcieliby zaliczyć co tydzień wszystkie premiery musieliby mieć gruby portfel.
Ostatni weekend miał zostać zdominowany przez "Bitwę pod Wiedniem" i całe szczęście tak się nie stało: niecałe 100 tysięcy widzów to kompletna porażka marketingowa tego tworu filmopodobnego. I dobrze. Tym bardziej, że nadchodzące dni oferują wiele dobrego.
19.10.2012
Whisky dla aniołów / The Angel's Share (Best Film)
Ken Loach, jeden z najbystrzejszych obserwatorów brytyjskich nizin społecznych, tym razem serwuje komedię. Oczywiście dla autora „Kes”, „Jestem Joe” czy „Wiatru buszującego w jęczmieniu” komiczna sytuacja, w którą wplątują się jego bohaterowie, niekoniecznie jest powodem do gremialnego śmiechu. W kabałę wplątuje się dokładnie jeden chłopak, który chce się wyrwać ulicy, choć ulica go tak łatwo nie chce puścić. Loach jak to Loach – nie portretuje bohaterów ze skazami, nie upiększa ich brzydoty i nie snuje błahych historyjek o poszukiwaniu sensu.
Miłośnicy 100-procentowego anglosaskiego kina powinni się pojawić na premierze „Whisky dla aniołów”, bo będzie to trunek na pewno wyborny i z odpowiednim akcentem znanym z ulic Glasgow i Edynburga.
Delikatność / La délicatesse (SPInka)
Audrey Tautou chyba nigdy nie pozbędzie się wizerunku, jaki nadał jej Jean Pierre Jeunet. Dziewczyna, choć niewątpliwie zdolna i ambitna, nosi brzemię, którego pozbędzie się dopiero wtedy, gdy ukryje się po jakąś maską, grubą warstwą charakteryzacji lub w formie dubbingującego głosu. Tautou to Amelia i basta. Dziewczęca uroda, oczy, usta – dla jednych spełnienie seksualnych fantazj, dla drugich lekko karykaturalna forma kobiecości. „Delikatność” to jej szansa na ucieczkę od dotychczasowego emploi, lecz w zapowiedziach, które pojawiły się tu i ówdzie… nie do końca. Mamy więc komedię romantyczną, która zaczyna się dramatem: młodej małżonce umiera młody małżonek. Ból po stracie koi zatracając się w pracy. A co jest najlepszym remedium na ból? Miłość właśnie. Pewnie trudniejsza i bardziej wymagająca, niemniej szczęśliwa i prowadząca do jednego możliwego końca. Spłycam? Być może. Ale film wcale taki być nie musi, bo opis sugeruje więcej dramatu niż komediowości. Film powstał na podstawie książki, mniemam, że bestsellerowej.
Obława (Kino Świat)
Świetnie zapowiadające się kino polskie! Wbrew obiegowej opinii Polacy potrafią robić dobre, śpiewająco zrealizowane i wybornie zagrane filmy. W przypadku „Obławy” na pierwszy rzut oka gra wszystko: dobra fabuła łącząca wątki wojenne z melodramatem, poprawne plakaty, naprawdę porządny zwiastun. A do tego Dorociński w roli głównej, jeden z najlepszych i udanie dobierających sobie role aktorów („Róża”!). Obok niego Maciej Stuhr, kolejny znakomity aktor, który szybko ucieka od wizerunku szansonisty-kabarecisty. A jest jeszcze Sonia Bohosiewicz, która zawsze gwarantuje wysoki poziom aktorstwa. Nawet Weronika Rosati, pieszczoch pudelków i nasza eksportowa gwiazda na pół gwizdka, wygląda i brzmi bardzo dobrze. Jeśli do tego zestawu dodamy, że to kino praktycznie autorskie (Marcin Krzyształowicz odpowiada za scenariusz i reżyserię, a na swoim koncie ma campowy western „Eukaliptus”), zbierające bardzo dobre recenzje i ogólnie "Obława" budzi większe zainteresowanie nawet wśród niedowiarków (o ile ktoś rzuci okiem na fabułę, trailer, na zdjęcia, na obsadę). Wypad do kina obowiązkowy.
Paranormal Activity 4 (UIP)
Nigdy nie rozumiałem fenomenu serii „Paranormal Activity”. Jasne, jedynka była fascynującą pozycją z dwóch powodów: raz, że to film zrobiony całkowicie po amatorsku i śmiesznym kosztem, który zarobił setki milionów baksów. A dwa – pasująca do tematyki forma, czyli found footage w swojej całej okazałości. Była to więc zapowiedź czegoś niebanalnego. Jak wyszło? W mojej opinii tak sobie, choć to jeden z najbardziej sugestywnych horrorów ostatnich lat. Kolejna część (tej nie widziałem) zaliczyła oczekiwany zjazd w dół, natomiast trójka była o dziwo oceniania już, co zaskakujące, bardzo dobrze. Jaka będzie czwórka? Oceny ma bardzo przeciętne, lecz z pewnością amatorów tego typu filmideł to nie odstraszy. Ja sobie daruję. To jeden z tych filmów, które zdecydowanie efektywniej wypadają w zaciszu domowym, nocą. Zdecydowanie.
Samsara (Hagi)
Dead Can Dance, Lisa Gerrard, Baraka, Koyaanisqatsi, egzotyka. Jeśli te słowa coś Wam mówią i jeśli to, co pod nimi ukryte, fascynuje Was – musicie wybrać się na „Samsarę”. To film dokumentalny nakręcony na taśmie 70mm, co dla profesjonalistów oznaczać może wiele dobrego, a dla laików piękniejsze niż zwykle zdjęcia. Bez słów, same obrazy, z niezwykłą muzyką w tle. Idealne na transcendentne podróże w głąb siebie… pod wpływem :).
Cafe de Flore (Vivarto)
Najnowszy film autora „C.R.A.Z.Y.” prosto z Kanady. Tym razem w nieco innym tonie, mniej komediowo-nostalgicznym, a bardziej dramatyczno-romantycznym. O miłości matki do syna i o miłości mężczyzny i kobiety. Ponad czasem. Znaczy to tyle, że historia ma zaczepienie i we współczesności i w przeszłości sprzed lat kilkudziesięciu. Punkt zaczepienia nie jest mi znany (a może to miłość?). Niemniej kino artystyczne w pełnej krasie, bardzo dobrze oceniane na Pomidorach i na IMDb, z Vanessą Paradis, żoną Deppa, w roli głównej. I niesamowitą ścieżką muzyczną pełną dźwięków Sigur Ros, The Cure, Pink Floyd, Nine Inch Nails, Matthew Herberta i kilku innych. Mały film, który polegnie w kinach, choć wart jest przychylniejszego spojrzenia.
W szczękach rekina 3D / Bait 3D (ITI Cinema)
Animal attack prosto z Australli. Twórcy z Antypodów mają niezłe doświadczenie w straszeniu zabójczymi zwierzętami, przypomnijmy tylko „Razorback” ze śmiercionośnym prosiakiem (nawet Russel Mulcahy miał reżyserować „Bait). Tym razem na celowniku krwiożercze rekiny atakują niewinnych obywateli, którzy schronili się w supermarkecie po przejściu tsunami, czyli mamy tym samym australijską odpowiedź na „Szczęki”. I to w 3D! Podobno nie jest tak złe, jak może brzmieć, ale też nie jest tak dobre, żeby ktokolwiek mógł oczekiwać powtórki z znakomitego remake’u „Piranii”. Alternatywa dla „Paranormal Activity 4” na Halloween?
Pogrążmy całkowicie „Bitwę pod Wiedniem”, proszę. To nędzne makaroniarskie kino powinno zostać zmiecione z box-officu polską „Obławą”. Czego życzę Krzyształowiczowi.