MORDERCA pod choinkę, czyli HORRORY świąteczne
Santa Claws (1996)
Wydawać by się mogło, że człowiek, który stał za scenariuszem Nocy żywych trupów porwie się raczej na realizację dzieła dużo bardziej ambitnego niż horror klasy B. Santa Claws to twór przedziwny. Bohaterem tej ultrataniej produkcji jest ikona kina klasy B w prawdziwym życiu, która z kolei gra ikonę kina klasy B w filmie. Dodajmy do tego psychopatycznego mordercę w stroju Świętego Mikołaja, metakomentarze oraz film w filmie zatytułowany Scream Queen Christmas. Historia jest niezwykle prosta. Gwiazda produkcji – Debbie Rochon – w dzień kręci erotyczne horrory, zaś w nocy występuje w klubie ze striptizem. Wszystko zmienia się w koszmar, gdy jeden z fanów postanawia zabić wszystkie dziewczyny z klubu. Okazuje się, iż za młodu przyłapał swoją matkę na seksie z mężczyzną przebranym za Mikołaja, a następnie zabił ich oboje. Rzecz jasna, nie uświadczymy tu wysokiej jakości realizacji czy fabuły na miarę Oscara, jednak to ciekawa świąteczna propozycja dla fanów krwi i flaków z kolędami w tle.
Bikini Bloodbath Christmas (2009)
To trzecia część trylogii, gdzie jest praktycznie wszystko – morderca, święta oraz dziewczyny pracujące w bikini. Co prawda, dużo nagości i gore w tym przypadku się nie uświadczy, ale to klasyczny przykład filmu, który ogląda się dla przyjemności. Niestety widać, że to niskobudżetowa produkcja, a wszystko w niej oscyluje wokół poziomu kina klasy Z. Dialogi są fatalne, gra aktorska jeszcze gorsza, zaś sam pomysł nie wnosi niczego nowego do kategorii świątecznych filmów. Niemniej jednak mamy tu scenę morderstwa, która niejednego fana obrzydliwości i horrorów przyprawi o ciarki na plecach. Ostatnia część wydaje się być najgorsza spośród wszystkich trzech, jednak świąteczny duch jest w niej silny.
Cicha noc, śmierci noc 2 (1987)
Nie byłabym sobą, gdybym nie zamieściła tej pozycji na mojej liście. Praktycznie każdy fan bardzo złych filmów kojarzy scenę, w której „złol” Ricky zabija swojego sąsiada z tekstem: „garbage day!”. Z kolei pierwsza część do dzisiaj pozostaje klasycznym już slasherem z historią świąteczną w tle. Nie inaczej jest z sequelem, który powstał trzy lata później. Problemem jest jednak nie fakt, że powstał, ale to, że praktycznie połowa filmu to przerobiony materiał z oryginalnej części. Dużo frajdy sprawia natomiast genialnie wręcz fatalny występ Erica Freemana w roli świątecznego zabójcy. Kolejne morderstwa są nie tylko kuriozalne, ale, co ważniejsze, opatrzone śmiechem, który jest tak przerażająco zły, że krzyk Williama Shatnera z drugiej części Star Treka wydaje się być popisem aktorskich zdolności. Propozycja warta uwagi, jeśli lubicie dziwaczne świąteczne filmy z mordercą, który bardziej bawi, niż przeraża.