search
REKLAMA
Artykuł

Leonardo DiCaprio – W pogoni za Oscarem

Szymon Pajdak

24 marca 2013

REKLAMA

Aktor przez duże A

„Infiltracją”, która była remakiem azjatyckiego „Infernal Affairs”, Scorsese chciał powrócić do tego, w czym czuje się najlepiej – do kina gangsterskiego. Oryginał pochodzący z Hong Kongu zdobył szereg nagród i uznanie widzów na całym świecie, więc poprzeczka została postawiona bardzo wysoko. Akcję postanowiono przenieść do Bostonu, który udawały dzielnice Nowego Jorku.

Fabuła filmu była wariacją na znany wszystkim temat: dobrego i złego gliny. Przekręt polegał na tym, że ten zły został wcielony w szeregi policji, zaś dobry stał się gangsterem, wtyczką stróżów prawa, która miała infiltrować mafijne struktury.

Obsada robiła wrażenie, oprócz Leo na planie stawili się Mark Wahlberg, z którym aktor współpracował przy okazji „Przetrwać w Nowym Jorku”, Matt Damon, który był wtedy na fali oraz dwie legendy kina – Jack Nicholson i Martin Sheen.

Niestety już po kilku dniach zdjęć, kiedy DiCaprio, chcąc odpocząć, udał się na przyjęcie, został uderzony butelką w głowę. Nie znał napastniczki. Kiedy wyszedł z klubu powitać przyjaciół, otrzymał cios, który omal nie kosztował go życia. Rana wymagała dwunastu szwów i ominęła o milimetry tętnicę szyjną.

Po kilku dniach Leo wrócił na plan, jednak okazało się, że jego kontuzja nie była jedynym problemem. Jack Nicholson skutecznie dezorganizował pracę całej ekipy, wymyślając własne wersje scenariusza i non stop improwizując. Źródła zaczęły donosić, że aktorzy się niecierpliwią, a wybryki trzykrotnego zdobywcy Oscara są… ekscentryczne.

Na szczęście realizację udało się zakończyć w terminie, zaś premiera odbyła się 26 września 2006 roku. Film wystartował wspaniale, zarabiając już podczas pierwszego weekendu ponad 26 mln dolarów. Leonardo zagrał świetnie, idealnie ukazując rozdarcie i zagubienie swojego bohatera, zmęczenie i niepewność dotyczącą jego dalszych losów. Być może zabrzmi to jak herezja, ale swoim występem przyćmił szalonego Jacka, który momentami szarżuje, przez co staje się karykaturalny.

Rola Billy’ego Costigana przyniosła aktorowi kolejną nominację do Złotego Globu (przegrana z Forestem Withakerem), a Scorsese upragnionego Oscara, chociaż nie da się ukryć, że statuetka była raczej rekompensatą za te wszystkie lata, kiedy reżyser był pomijany.

DiCaprio, mimo że nie otrzymał nawet nominacji do nagrody Akademii, był na fali. Niestety sukces w biznesie nie szedł w parze z tym w życiu prywatnym. Jego ojciec George miał wypadek na motorze, zaś związek z Gisele rozpadł się po tym, jak Leo zaczął być widywany ze Sienną Miller oraz Kirsten Dunst. Oczywiście żadna z nich nie zagrzała u jego boku miejsca na dłużej. Aktorowi wpadła bowiem w oko Bar Refaeli, izraelska supermodelka, romans musiał jednak poczekać.

Aktywista, społecznik, ekolog

DiCaprio interesował się ochroną środowiska od dziecka, wielokrotnie w wywiadach podkreślał, jak ważna dla niego jest natura i ekologia, dlatego w 1998 roku założył własną fundację o nazwie DiCaprio Foundation, której zadaniem jest rozwijanie świadomości ekologicznej wśród ludzi. W 2007 roku został współscenarzystą, producentem i narratorem filmu dokumentalnego „Za pięć dwunasta”. W towarzystwie takich autorytetów jak Gorbaczow i Hawking wypowiada się na temat zagrożeń, które niesie nasza cywilizacja i bierności, jaką przejawiają w tym temacie władze. Roztaczał przed nami wizję wyniszczonej planety, której zasoby zostały wykorzystane, szokował zdjęciami fabryk i wysypisk zajmujących ogromne połacie terenu i zanieczyszczających środowisko. Prezentował anomalie pogodowe, które zdaniem ekspertów powstały przy dużym udziale człowieka.

Otwarcie wspierał także byłego wiceprezydenta Ala Gore’a na ceremonii wręczenia Oscarów, kiedy to jego film pt. „Niewygodna prawda” otrzymał statuetkę za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny. Chcąc dawać dobry przykład innym, Leo przestał korzystać z prywatnych odrzutowców, namawiał pozostałe gwiazdy w Hollywood do jazdy hybrydowymi samochodami oraz zamontował panele słoneczne na swojej willi. W listopadzie 2010 roku mimo ogromnych przeciwności losu (awaria samolotu) wybrał się do Sankt Petersburga na “Tygrysi Szczyt”, czym zaimponował samemu Putinowi. Na jego kontach na Twitterze i Facebooku, oprócz informacji o premierach i projektach, możemy przeczytać o ochronie środowiska naturalnego, a także dowiedzieć się, jakie akcje ekologiczne warto wspierać . Aktor jest również członkiem NRDC (Natural Resources Defense Council) i Global Green USA. Nazywają go najbardziej „zielonym” w Fabryce Snów.

Jednak Leo troszczy się nie tylko o środowisko. Kiedy 26 grudnia 2004 roku tsunami uderzyło w wybrzeża Tajlandii, Sri Lanki, Indonezji i Indii, wsparł UNICEF, wziął także udział w Concert of Hope 15 stycznia 2005 roku, gdzie poprzez odbieranie telefonów pomagał zbierać fundusze na odbudowę najbardziej zniszczonych regionów. Podczas zdjęć w Mozambiku, kiedy był zaangażowany w swój kolejny projekt filmowy, zebrał razem z ekipą tysiące dolarów na pomoc dla sierot, ofiar wojny oraz pacjentów po amputacji. Aktywnie włączył się także do wspierania organizacji walczących z nielegalnym wydobywaniem diamentów…

Wspomniane wydarzenia miały miejsce podczas kręcenia „Krwawego diamentu” w reżyserii Edwarda Zwicka. Akcja rozgrywała się w Sierra Leone w latach 90. XX wieku, zaś Leonardo wcielił się w rolę najemnika Danny’ego Archera, zajmującego się nielegalnym przemytem kamieni szlachetnych do Europy. Los sprawia, że poszukując niezwykle cennego różowego diamentu, trafia na Solomona, ojca, któremu zbrojne brygady uprowadziły najbliższych. Postanawia pomóc mężczyźnie w zamian za informację o miejscu ukryciu cennego kamienia. Obaj rozpoczynają podróż przez ogarnięty wojną kraj.

DiCaprio solidnie przygotował się do roli. Spędzał czas z afrykańskimi najemnikami, studiując ich zachowanie oraz poznając zwyczaje, nauczył się nawet niezwykle trudnego południowoafrykańskiego akcentu. Opłaciło się. Widzowie docenili to, jak Zwick przemyca bardzo niewygodne treści w formie przystępnego dla każdego kina sensacyjno-przygodowego. Spodobał im się sposób, w jaki pokazał stosunek białego człowieka i ogromnych korporacji do tragedii, jaka rozgrywa się na Czarnym Lądzie, a jednocześnie zadbał o stronę wizualną filmu i emocje, jakie z sobą niesie. Krytycy mieli mieszane uczucia, ale w jednym byli zgodni – Leo znów pokazał klasę. Świetnie ukazał przemianę cynicznego twardziela w osobę, której nie jest obojętny los innych. Człowieka, który własne traumy z dzieciństwa otoczył skorupą tak grubą, że dopiero dramat kogoś, kto stał mu się bliski, potrafił ją skruszyć. Doceniono także język, jakim aktor się posługiwał, twierdząc, że opanowanie tak skomplikowanego akcentu musiało być zadaniem szalenie trudnym.

Zapowiadało się świetnie, aktora nominowano do Złotego Globu aż za dwa filmy – „Infiltrację” i „Krwawy diament”. Niestety po raz kolejny statuetki zgarnął kto inny. Sytuacja powtórzyła się przy okazji wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej, do której obraz Zwicka był nominowany w 5 kategoriach, w tym dla najlepszego aktora. I znowu DiCaprio musiał pogodzić się z przegraną.

Jack i Rose – 15 lat później?

April i Frank Wheelerowie, młode i pozornie szczęśliwe małżeństwo z Revolutionary Road w Connecticut. On pracuje w dużej korporacji, która zaczyna go przytłaczać i męczyć, ona zajmuje się domem i dziećmi, lecz marzy o karierze aktorskiej. Z czasem obydwoje zaczynają uświadamiać sobie, że stają się tym, czym nigdy nie chcieli się stać – przeciętnymi Amerykanami bez perspektyw. Kiedy podejmują decyzję o zmianie, na jaw wychodzą konflikty, zdrady i niespełnione ambicje.

Kate Winslet zafascynowała się scenariuszem, powstałym na podstawie powieści Richarda Yatesa „Droga do szczęścia”. Szukając okazji do zagrania czegoś razem z Leo, z którym przyjaźniła się od czasów „Titanica”, pokazała mu scenariusz. Wraz ze swoim ówczesnym mężem, Samem Mendesem, dla którego był to kolejny po „American Beauty” film o amerykańskich przedmieściach, zaczęła przygotowywać się do produkcji.

Jeżeli ktoś nie znał książki i oczekiwał czegoś w rodzaju „Jack i Rose – Titanic 10 lat później” musiał się solidnie rozczarować. Reżyser skutecznie demitologizuje „amerykański sen”, pokazując nam obraz przygnębiający i smutny. Obserwujemy dwoje ludzi, których wewnętrznie wykańcza najbardziej banalna rzecz na świecie – rutyna. W filmie, w którym emocje są najważniejsze, a całość kręci się wokół pary głównych bohaterów, aktorzy musieli dać z siebie wszystko. Sprawić, że ich postacie staną się autentyczne, a problemy, które przeżywają, będą naszymi problemami. Intensywność i zaangażowanie, z jaką Kate i Leo wcielili się we Franka i April, były niesamowite. Są ekspresyjni, ale nie szarżują, nie ma w ich relacjach ani grama fałszu. Kłótnie, które obserwujemy są bardzo intensywne. Momentami mamy wrażenie, że oglądamy bliskich nam przyjaciół, którzy znaleźli się w trudnym momencie swojego życia. To wszystko przygnębia i sprawia, że mamy ochotę odwrócić wzrok, a jednocześnie dzięki aktorom jest tak fascynujące, że nie możemy tego zrobić. Mimo że oglądanie wywołuje u nas poczucie dyskomfortu, śledzimy dalej ten chory związek, czekając na to, co przyniesie przyszłość.

Krytycy byli pod wrażeniem, narzekali co prawda na zbyt dużą dosłowność wprowadzaną przez postać Michaela Shannona, ale cała reszta robiła na nich duże wrażenie. Zachwycano się głównie kreacją Winslet, która stworzyła wielowymiarową postać, dając prawdziwy koncert gry aktorskiej. Trochę niesłusznie pominięto DiCaprio, który w niczym nie ustępował swojej partnerce. Jako Frank jest niezwykle przekonujący, doskonale oddaje emocje swojego bohatera, zarażając nas nimi i sprawiając, że mimo jego wad zaczynamy mu współczuć.

Obraz Mendesa nominowano do 4 Złotych Globów, w tym dla Kate i Leo jako najlepszych aktorów w dramacie. Statuetkę, a raczej dwie zdobyła Winslet, która otrzymała również główną nagrodę za drugoplanową rolę w „Lektorze”, co było ewenementem w historii gali. Wygłaszając przemówcie, które przeciągnęło się do ponad 4 minut, aktora dała wyraz temu, co czuje do Leonardo i jak ważną osobą jest w jej życiu. „Droga do szczęścia” została niestety prawie całkowicie pominięta w przypadku Oscarów, nominowano ją tylko w 3 kategoriach, głównie technicznych. Aktor pytany o taki stan rzeczy oraz o to, czy nie frustruje go ciągłe lekceważenie ze strony Akademii, odpowiedział:

„Staram się grać, jak najlepiej potrafię. Jeżeli zdobycie Oscara stanie się twoim głównym celem, ludzie to zauważą”.

Prasa brukowa bardziej niż nagrodami filmowymi zainteresowała się tym, co naprawdę łączy DiCaprio z Winslet. Aktor nie miał jednak czasu na komentowanie tego typu rewelacji, nad jego prawdziwym związkiem ponownie zaczęły zbierać się czarne chmury. Bar Refaeli coraz głośniej skarżyła się na napięty terminarz swojego wybranka oraz doniesienia o tym, że przebywając z daleka od domu nie stroni od flirtów. Sytuacji nie poprawiły informacje docierające z rodzinnego kraju modelki, w którym krytykowano ją za związek z gwiazdorem oraz brak odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Jakby tego było mało, pojawiły się także plotki, że Leo odnowił znajomość z  Gisele Bündchen. Aktor uciekł od tych spekulacji na plan kolejnego filmu pt. „W sieci kłamstw”.

Zdjęcia do produkcji nowego obrazu Ridleya Scotta kręcono w Maroku, który miał udawać Irak i Jordanię. Na planie DiCaprio ponownie spotkał się z Russellem Crowe’em, poznanym przy okazji „Szybkich i martwych”. Fabuła kręciła się wokół agenta CIA Rogera Ferrisa, który ma za zadanie rozpracowanie siatki terrorystycznej odpowiedzialnej za zamachy w Europie. Wszystkiemu przy pomocy satelit szpiegowskich przygląda się jego szef Ed Hoffman z odległości kilku tysięcy kilometrów.

Widać było, że Leonardo ma dobrą passę. Kolejna bardzo dobra rola u wielkiego reżysera. Świetnie oddał emocje targające jego postacią, kiedy musi dokonać wyboru między lojalnością a własnym bezpieczeństwem. Niestety, podobnie jak w przypadku pozostałych filmów Scotta, i tym razem film leżał w warstwie scenariuszowej, przez co zaangażowanie aktorów schodziło na drugi plan. Obraz przy 70 mln dolarów zarobił niewiele ponad 115 mln i spotkał się raczej z umiarkowanymi opiniami.

Mogłoby się wydawać, że powrót po tak intensywnym roku do domu w Los Angeles będzie dla Leo chwilą wytchnienia. Nic bardziej mylnego. Dowiedział się, że jeżeli chce poślubić Bar, musi przejść na judaizm. Nie wiadomo, czy to presja ze strony rodziny modelki, czy jego własne zachowanie, które bardziej przypominało postawę singla niż osoby w związku, przyczyniło się do rozstania pary. Po 3,5 roku związku Leonardo znów był sam, a „karuzela” ponownie poszła w ruch. Aktor ponownie zaczął bywać w klubach, gdzie oprócz rzeszy  anonimowych kobiet widywano go z Lindsay Lohan, Emmą Miller i Ashley Roberts. Całe to szaleństwo przerwała dopiero osobista tragedia. Babcia Helen, jego największa fanka i najbardziej oddany krytyk, zmarła latem 2008 roku. Po tej tragedii DiCaprio zaczął się zastanawiać nad swoim dotychczasowym życiem. Ciągłe wyjazdy i miesiące spędzone na planie filmowym nie były tym, czego oczekiwał. Być może to sprawiło, że historia zatoczyła koło i wrócił do Bar.

Scorsese po raz czwarty

Kolejna okazja do współpracy aktora z jego ulubionym reżyserem pojawiła się po dwóch latach, kiedy to połączyli siły realizując „Wyspę Tajemnic”, adaptację książki Dennisa Lehane’a pod tym samym tytułem. Autor był już doskonale znany w Hollywood, to na podstawie jego powieści Eastwood nakręcił świetną „Rzekę tajemnic”, a Affleck „Gdzie jesteś, Amando?”.

Miejscem akcji jest szpital dla obłąkanych kryminalistów, gdzie z zamkniętej celi znika jedna z pacjentek, zostawiając po sobie jedynie zaszyfrowaną wiadomość Na miejsce zostają wezwani agenci z biura szeryfa US Marshalls, Teddy Daniels (DiCaprio) oraz Chuck Aule (Mark Ruffalo). Okazuje się, że zaginięcie kobiety to nie jedyna tajemnica, na jaką się natkną.

Scorsese i Leo spodobała się złożoność historii oraz to, że miała konstrukcję klasycznego thrillera psychologicznego. Zdjęcia, mimo kilku drobnych problemów, ukończono na czas, zaś opinie po seansach testowych były optymistyczne. Wydawało się, że film może powalczyć o nagrody w zbliżającym się sezonie. Niestety, wytwórnia Paramount Pictures zdecydowała się przesunąć premierę z października 2009 na luty 2010, pozbawiając twórców szans na jakiekolwiek wyróżnienie. Tłumaczono się brakiem budżetu na promocję obrazu oraz zobowiązaniami DiCaprio, który nie mógłby promować produkcji w pierwotnym terminie.

„Wyspa tajemnic” okazała się najbardziej dochodowym filmem obu panów. Wśród widzów i krytyków przeważały pozytywne opinie. Chwalono atmosferę, napięcie oraz klaustrofobiczny, duszny klimat, który razem z muzyką i grą aktorską stworzył piorunującą mieszankę. Leo wcielając się w Danielsa kolejny zagrał na nosie wszystkim wątpiącym w jego talent. Stworzył obraz człowieka po przejściach, który z minuty na minutę coraz bardziej gubi się we własnych myślach i działaniach, a jego rzeczywistość zaczyna mieszać się ze snem. W połowie filmu nie widzimy już pewnego siebie szeryfa, ale osobę zagubioną, która zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością.

Dobrą passę trzeba było podtrzymać, więc kiedy na horyzoncie pojawił się Christopher Nolan, aktor przyjął jego propozycję zagrania w „Incepcji”.

Reżyser proponował Leonardo współpracę już przy okazji innych swoich projektów, jednak dopiero scenariusz opowiadający o specjaliście wydobywającym informacje ze świadomości ofiar znajdujących w głębokim śnie zainteresował aktora na tyle, że przyjął rolę.

Zdjęcia kręcono w sześciu krajach, a trwały od 13 lipca do 22 listopada 2009. W tym czasie, oprócz USA, ekipa odwiedziła Japonię, Wielką Brytanię, Paryż, Kanadę i Maroko. DiCaprio, przygotowując się do roli, zgłębiał tajniki świadomego snu oraz czytał publikacje i książki dr. Freuda, m.in. „Objaśnianie marzeń sennych”.

Realizacja filmu nie była łatwa i rozmachem przypominała pracę przy „Titanicu”. Na planie budowano ogromne konstrukcje, w których zalewano aktorów wodą lub męczono, każąc  wykonywać im iście gimnastyczne popisy. Ciągłe przemieszczanie się sprawiło, że ekipa była narażona na całkowicie skrajne warunki pogodowe. Nolan komplementował osoby znajdujące się na planie, twierdząc, że pracuje z najlepszymi. O Leonardo mówił, że jest niesamowicie skoncentrowany oraz skupiony na wykonywaniu zadania, profesjonalistą w każdym calu. Oczekiwania po pierwszych zwiastunach były ogromne i tylko nakręcały atmosferę, co jest dosyć zrozumiałe, jeżeli spojrzy się na nazwiska twórców i budżet, który wyniósł ponad 160 mln. Premiera filmu odbyła się 8 lipca 2010 roku w Londynie, a obraz już w weekend otwarcia zarobił 63 mln dolarów. Krytycy i widzowie byli zachwyceni. Przeważały opinie, że Nolan stworzył fantastyczne, wielowymiarowe kino, które angażuje widza i nie pozwala oderwać się od ekranu. Wychwalano praktycznie wszystko, począwszy od scenariusza, poprzez efekty, zdjęcia i muzykę, aż po obsadę. Odnośnie DiCaprio krytycy mieli mieszane uczucia. Porównywali jego kreację do tej z „Wyspy tajemnic”, twierdząc, że aktor cały czas wybiera role postaci przesadnie skomplikowanych i tragicznych. Na szczęście były to jednostkowe głosy, zaś Leo mógł uznać rok 2010 za bardzo udany. Przynajmniej pod względem finansowym, gdyż oba jego projekty zarobiły ponad miliard dolarów.

Niestety związek z  Bar Refaeli, który trwał 5 lat z przerwami, rozpadł się. Powodem było niezdecydowanie aktora. Izraelska supermodelka coraz częściej wspominała o ślubie i dzieciach, ale że było to jak mówienie do obrazu, zrezygnowana postanowiła zakończyć znajomość. „Żałoba” Leonardo nie trwała długo. Już w listopadzie tego samego roku widziano w towarzystwie gwiazdy serialu „Plotkara”, Blake Lively. DiCaprio zabrał ją do Monako oraz Wenecji, gdzie spędzali czas na jachcie i spacerowali po zabytkowych uliczkach. Początkowo wydawało się, że związek ma przyszłość, a para rozumie się bardzo dobrze, ale po 5 miesiącach nagle przestali się spotykać. Leo ponownie zaczął randkować, a na jego celowniku znalazły się m.in. australijska modelka Alyce Crawford, jej urodzona w Rumunii koleżanka po fachu Madalina Ghenea oraz twarz Victoria’s Secret Erin Heatherton. Żadna z nich nie była w stanie usidlić aktora, co pozwala nam przypuszczać, że lista jego podbojów jeszcze się powiększy.

J. Edgar

DiCaprio po „Incepcji” czekał 1,5 roku na odpowiedni scenariusz. W końcu postanowił przyjąć rolę w biografii jednego z najbardziej kontrowersyjnych ludzi Ameryki XX wieku – J. Edgara Hoovera, który założył FBI i kierował nim aż do swojej śmierci w 1972 roku. Aktora skusiła również możliwość współpracy z legendą kina Clintem Eastwoodem. Był zafascynowany produkcją do tego stopnia, że zgodził się zmniejszyć swoje honorarium do 2 mln dolarów, aby doprowadzić do realizacji przedsięwzięcia.

Aby przygotować się lepiej do roli, zebrał zespół, który miał dostarczyć mu wszystkie informacje o jego postaci. Planował także przytyć, ale niestety zabrakło mu czasu. Zamiast tego codziennie spędzał po 7 godzin w charakteryzatorni, gdzie ubierano go w silikonowy kostium dodający 30 kg oraz zakładano na twarz lateksową maskę, na którą później nakładano kilka warstw makijażu. Specjalna firma wyprodukowała dla niego protezy dentystyczne, żeby mógł lepiej naśladować barwę głosu swojego bohatera, oraz soczewki w dwóch kolorach, aby oddać charakterystyczną pigmentację oczu Hoovera.

Film już w trakcie realizacji budził sporo kontrowersji, a kilka osób i organizacji dążyło do zablokowania jego premiery. Wszystko przez homoseksualne zapędy szefa FBI. Ostatecznie po 30 intensywnych dniach zdjęciowych i procesie postprodukcji premierę ustalono na 3 listopada 2011 roku. Głównym problemem filmu okazały się nie związki J.Edgara z jego doradcą Clyde’em Tolsonem, a słaba druga połowa obrazu Eastwooda. W pierwszej części widzimy, jak rodziło się Federalne Biuro Śledcze, obserwujemy pierwsze sprawy, powstawanie laboratorium i zdobywanie przez Hoovera coraz silniejszej pozycji. Druga część wyraźnie traci tempo, a wydarzenia pokazane na ekranie są po prostu nudne. Właśnie to stało się największym zarzutem krytyków. Film rozbudził nadzieję na coś wielkiego, a ostatecznie wyszedł z tego obraz zaledwie dobry. Co do jednego wszyscy byli zgodni – DiCaprio znów skradł całe show!

Fantastycznie pokazał metamorfozę nieporadnego i uroczo niezdarnego chłopaka w najpotężniejszego człowieka w USA, tyrana, który nie znosił sprzeciwu, a jednocześnie czuł się zaszczuty. Rola zapewniła Leo nominację do Złotego Globu. Nagrodę zdobył jednak George Clooney za występ w „Spadkobiercach”. Niestety, kolejny już raz Amerykańska Akademia Filmowa pokazała swoją ignorancję i pominęła Leo przy przyznawaniu nominacji do Oscara. Aktor chyba nie czuł się tym faktem szczególnie zaskoczony. Oddał się pracy, w której czekało na niego nowe wyzwanie.

Zagrał w „Django” Quentina Tarantino. Historii o wyzwolonym niewolniku (Jamie Foxx), który razem ze swoim niemieckim wybawcą, łowcą nagród dr. Schultzem (Christoph Waltz) pragnie oswobodzić żonę z rąk bezwzględnego plantatora Calvina Candie. W tego ostatniego wcielił się właśnie Leo i był to pierwszy czarny charakter, jakiego zagrał w swojej karierze. Film, jak to zwykle u twórcy „Wściekłych psów” bywa, był mieszanką kilku różnych gatunków i podobnie jak „Bękarty wojny” stał się wielkim hitem. Reżyser zrezygnował tym razem z zaburzonej chronologii i poprowadził akcję liniowo, dzięki czemu jego hołd dla westernu stał się niezwykle czytelny. Bardzo dosadnie rozprawił się także z kwestią rasizmu, co zresztą nie przeszło bez echa i wywołało wiele dyskusji.

Tarantino raz jeszcze pokazał, że ma niezwykły dar do dobierania sobie aktorów. Foxx poradził sobie z główną rolą całkiem nieźle, jednak prawdziwe perełki czaiły się na drugim planie. Waltz wypadł fantastycznie, mimo że czuć było w jego grze echa Hansa Landy z „Bękartów”, natomiast Leonardo stworzył potwora! Jego bohater jest niezwykle magnetyczny, przesiąknięty chorym ideologizmem wygłasza mowy, których nie powstydziliby się przywódcy KKK. Ciekawostką jest, że w kluczowej scenie filmu skaleczył się w rękę, co spowodowało solidne krwawienie. Nie zrażony tym faktem kontynuował monolog, a na końcu rozsmarował juchę na twarzy przerażonej Kerry Washington. Warto odszukać w internecie wywiady, w których opowiada o reakcji pozostałych aktorów i reszty ekipy. Bezcenne! Niestety, po raz kolejny nie doceniono jego wkładu w produkcję. Został oczywiście nominowany do Złotego Globu, którego musiał oddać Waltzowi, ale Akademia ponownie postanowiła go pominąć. Powoli staje się to już tradycją.

Co przyniesie przyszłość?

W 2013 roku na ekrany kin wejdą dwa filmy z udziałem DiCaprio. Pierwszym będzie „Wielki Gatsby 3D”. To ponowne spotkanie z Bazem Luhrmannem, z którym współpracował już przy okazji „Romea i Julii”. W roli narratora pojawi się także jego przyjaciel Tobey Maguire – po raz pierwszy ich wspólny występ trwa dłużej niż pięć minut. Obraz już na etapie zwiastuna robi fantastyczne wrażenie, urzeka wizualnym przepychem i świetnym doborem muzyki. Można mieć nadzieję, że i aktorsko będzie stał na odpowiednio wysokim poziomie.

Drugim filmem będzie „Wilk z Wall Street”, czyli historia inspirowana biografią Jordana Belforta – maklera giełdowego, który spędził w więzieniu 20 miesięcy za przestępstwa finansowe. Będzie to także piąte spotkanie Leo z Martinem Scorsese, więc o końcowy rezultat powinniśmy być spokojni.

Co dalej? Leonardo udzielił wywiadu dla niemieckiego „Bilda”, w którym ogłosił, że jest zmęczony i potrzebuje długiej przerwy. Ile ona potrwa? Tego nie sprecyzował, wie natomiast, czym będzie zajmował się na wakacjach – promowaniem ekologicznego trybu życia.

Mocno subiektywnie

Można nie lubić DiCaprio, można mieć mu za złe „Titanica”, „Romea i Julię” czy zaliczenie połowy modelek na świecie, ale nie sposób nie docenić go jako aktora. Z impetem wszedł w świat kina jako dziecko i wyrobił sobie niesamowitą markę. W jego filmografii brak wpadek, nawet słabsze filmy, w których zagrał, są w najgorszym wypadku „tylko” dobre. Współpracował z największymi reżyserami naszych czasów – Spielbergiem, Scorsese, Nolanem, Scottem, Allenem i Cameronem, a każdy z nich wypowiadał się o nim w samych superlatywach, chwaląc jego zaangażowanie i poświęcenie dla roli. Stworzył plejadę barwnych postaci, z których przynajmniej dwie warte były Oscara, a mimo tego statuetka wciąż przechodzi mu koło nosa.

Amerykańska Akademia Filmowa, która praktycznie co roku przyznaje swoją nagrodę komuś wyciągniętemu z kapelusza, notorycznie pomija jego nazwisko. Ciężko stwierdzić, czym im podpadł, może jest to jeszcze pozostałość po czasach, kiedy zdobił ścianę nad łóżkiem każdej nastolatki, stając się symbolem marketingowego produktu? A może to przez delikatnie wyczuwalny brak dystansu do własnej osoby. Każdy jego projekt jest poważny i nosi znamiona czegoś głębszego, aż prosi się, żeby zagrał w produkcji lżejszej, pokazując, że łatka aktorskiego kameleona nie przylgnęła do niego bez powodu.

Nie mam wątpliwości, że Leo zostanie w końcu nagrodzony, mam jednak nadzieję, że nie będzie to jedynie zadośćuczynienie, jak w przypadku jego przyjaciela Martina Scorsese, który otrzymał statuetkę za film zdecydowanie gorszy niż jego najlepsze osiągnięcia. DiCaprio jest najlepszym i chyba najbardziej niedocenionym aktorem swojego pokolenia, swoją grą zasłużył na Oscara już dawno temu. Mam nadzieję, że w końcu go dostanie, być może rok 2013 okaże się dla niego szczęśliwy?

REKLAMA