search
REKLAMA
Artykuł

Leonardo DiCaprio – W pogoni za Oscarem

Szymon Pajdak

24 marca 2013

REKLAMA

Kiedy w 1997 roku Leonardo DiCaprio krzyczał stojąc na dziobie R.M.S Titanic „Jestem królem świata”, mogło się wydawać, że naprawdę tak jest. Mimo mieszanych recenzji obraz Jamesa Camerona szturmem zdobywał kolejne kina, a fala popularności aktora zaskoczyła wszystkich.

„Leomania”, która już wcześniej dawała o sobie znać, wybuchła z niespotykaną siłą. Każde publiczne pojawienie się DiCaprio można było porównać do koncertu Beatlesów czy Michaela Jacksona – tłumy fanów próbujących dostać się jak najbliżej swojego idola i tabuny kobiet mdlejących na jego widok. Tabloidy nie nadążały z rewelacjami dotyczącymi Leo, łącząc go z coraz to nowymi modelkami, a paparazzi spędzali z nim każdą chwilę, stając się jego cieniami. Świat wiedział, co Leo robi, z kim przebywa, w jakich klubach się bawi, co je oraz z kim sypia.

Wydawało się, że Hollywood znalazło kolejnego etatowego amanta. Chłopca z piękną buzią, którego media na zawsze zamkną w szufladce z napisem „idol nastolatek”. Na szczęście dla nas wszystkich DiCaprio miał inne plany, o wiele bardziej ambitne.

Życie rodzinne

Historia rodziny aktora sięga czasów II wojny światowej w Europie, kiedy to jego matka Irmelin urodziła się gdzieś w schronie przeciwlotniczym na niemieckiej prowincji. W wieku 11 lat wraz z rodzicami przeniosła się do Nowego Jorku, by rozpocząć nowe życie. Na studiach w City College poznała George’a DiCaprio, Amerykanina z włosko-niemieckimi korzeniami. Wielbiciela sztuki alternatywnej i undergroundowej, mającego za sobą pierwsze sukcesy wydawnicze. Po dwóch latach związku Irmelin zaszła w ciążę i para postanowiła spełnić swój „amerykański sen”, udając się do Los Angeles. Niestety, ich młode małżeństwo już wtedy przechodziło kryzys. Niespokojny duch, jakim był George, i zamknięta w sobie Irmelin zaczęli się od siebie oddalać. Jednak zanim to się stało, wybrali się na wakacje do Florencji, gdzie ich dziecko po raz pierwszy dobitnie dało o sobie znać. Kobieta podziwiała właśnie jeden z obrazów Leonarda Da Vinci, kiedy poczuła silny kopniak w brzuchu. To właśnie wtedy zdecydowała, że syn będzie nosił imię po wielkim artyście renesansu.

Leonardo przyszedł na świat 11 listopada 1974 roku. Rok po jego urodzinach małżeństwo państwa DiCaprio przestało istnieć. Nie był to jednak zwykły rozwód. Aby nie narażać dziecka na stres i zapewnić mu stały kontakt z ojcem, oboje kupili domy ze wspólnym ogródkiem, gdzie George przeprowadził się z nową towarzyszką Peggy i jej trzyletnim synem Adamem. Hipisowskie zapędy mężczyzny dawały znać o sobie coraz częściej. Zabierał syna na parady i spotkania, w trakcie których ludzie brali narkotyki i uprawiali seks. Młody chłopak  kochał ojca, ale nie chciał tak żyć. Widząc jego beztroskę w kontraście ze staraniami matki, marzył o wyrwaniu się z przedmieść, a kiedy tylko mógł, spędzał czas z dziadkami w Nowym Jorku lub w Niemczech.

Pierwsze kroki

Kiedy Leo miał cztery lata, rodzice zaprowadzili go na nagranie popularnego wówczas programu „Romper Room”, który można porównać z rodzimym „Domowym Przedszkolem”. Niestety chłopak był tak podekscytowany obecnością innych dzieci oraz kamer, że został wyproszony z nagrania za nadpobudliwość. Prawdopodobnie większość zraziłaby się i wolała unikać sceny, jednak młody był inny. Widząc pierwsze sukcesy swojego przyrodniego brata, który na występach w reklamie zaczął zarabiać duże pieniądze, wraz z matką postanowił zadbać o dobrego agenta. Trzy lata poszukiwań nie przyniosły skutku. Zaowocowały jednak poznaniem Toby’ego Maguire z którym aktor przyjaźni się do dnia dzisiejszego. Zrezygnowany już prawie porzucił myśl o aktorstwie, kiedy Adam zaproponował mu pomoc. Reklamy gumy do żucia, płatków i samochodzików Matchbox sprawiły, że stał się rozpoznawalny, jednak występy w spotach, chociaż korzystne finansowo, nie zwróciły na niego uwagi producentów. Agent sugerował nawet, by włoskie imię zastąpić czymś „swojskim”, zaproponował chłopakowi pseudonim Lenny Williams. Cała sytuacja skończyła się zmianą agenta.

Kolega Irmelin, znający kilka osób ze środowiska telewizyjnego, obiecał szepnąć co nieco do właściwego ucha. Sytuacja uległa zmianie. Leo zaczął występować w kolejnych reklamach, pojawił się nawet w kilku filmach edukacyjnych, a w 1989 roku zagrał epizod w serialu „The New Lassie”. Następnie wcielił się w nieco bardziej rozbudowaną postać – nastoletniego alkoholika w tasiemcu „Santa Barbara”. Rola trudna – okazała się małym przełomem, dzięki któremu zaczęto dostrzegać jego potencjał. Pojawił się w popularnym serialu „Roseanne”, a także w produkcjach takich jak „Spokojnie, tatuśku!” i „Dzieciaki, kłopoty i my”. Dzięki występowi w ostatnim projekcie młody DiCaprio dostał możliwość zaistnienia na ekranie kinowym.

Furtka do sławy

„Critters 3”, niskobudżetowy horror science fiction, powstał na fali popularności opowieści o kosmicznych zbiegach, przypominających zmutowane jeże. Tym razem akcję z prowincji przeniesiono do dużego miasta, ale nie pomogło to fabule. Obraz był słaby i nijaki. Kulało w nim wszystko, począwszy od dialogów, na animatronice kończąc. Nic dziwnego, że Leo unika tego tematu, jak tylko może. Kilka lat po projekcji powiedział:

„To był chyba jeden z najgorszych filmów wszech czasów. Przykład czegoś, co nigdy więcej nie powinno się powtórzyć.”

Mimo wszystko było to pierwsze zetknięcie aktora z profesjonalnym kinem, o ile „Critters 3” można takim nazwać. Jednak zanim skosztował go naprawdę, pojawił się jeszcze w niewielkiej roli u boku Drew Barrymore w thrillerze „Trujący bluszcz”.

W 1992 roku Leo zgłosił się na casting do roli nastolatka upokarzanego przez niezrównoważonego ojczyma. Film nosił tytuł „Chłopięcy świat” i opowiadał prawdziwą historię Tobiasa Wolffa. W roli głównej obsadzono Roberta DeNiro, a na stołku reżyserskim zasiadł pochodzący ze Szkocji Michael Caton Jones. Do roli chłopaka zgłosiło się ponad 400 młodych aktorów. DiCaprio, siedząc na sofie w poczekalni, myślał, że musi im zaimponować, żeby dostać rolę – wyróżnić się czymś na tyle, by go zapamiętano. Postawił na naturalność, bez pardonu wszedł do pokoju przesłuchań i krzyknął głośne „Nieeee!”. Cała ekipa zamarła, ale już po chwili DeNiro rozładował sytuację śmiechem. DiCaprio zwrócił na siebie uwagę i ostatecznie dostał rolę.

Praca na planie prawdziwego filmu była wyczerpującym zajęciem i całkowicie nowym doświadczeniem dla nastolatka, który musiał ją łączyć z nauką w szkole. Kiedy Robert zaczął odgrywać swoją rolę, a zamiast skryptu pozwolił sobie na improwizację, chłopak totalnie się pogubił. Nie wiedział, co ma robić. Zwrócić uwagę legendzie kina, wypowiadać kwestie z kartki czy próbować się dostosować? To był prawdziwy chrzest bojowy, a praca z DeNiro zrobiła na Leo wielkie wrażenie. Chciał być tak samo profesjonalny i doświadczony jak jego idol.

Premiera filmu przypadła na kwiecień 1993 roku. Mimo że obraz trafił do kin w ograniczonej liczbie kopii, cieszył się sporą popularnością. Krytyków urzekł osobisty ton powieści, a także główne role męskie. O DiCaprio pisano jako o odkryciu. To prawda – idealnie oddał charakter młodego, zagubionego człowieka, który trafił pod skrzydła tyrana. Na początku jest typowym nastolatkiem z wielkiego miasta: buńczucznym, pewnym siebie i bezczelnym. W chwili przeniesienia się na prowincję zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, jak wielkiej zmianie uległo jego życie. Konfrontacja z brutalnym ojczymem przeistacza go w zastraszonego i stłamszonego chłopaka, którego jedynym marzeniem jest wyrwanie się z miejsca, w którym się znalazł. Pojedynek aktorski człowieka mającego już na koncie dwie statuetki Oscara i całkowitego nowicjusza wypadł niezwykle korzystnie dla tego drugiego. Oczywiście to gwiazda m.in. „Wściekłego byka” w dalszym ciągu grała pierwsze skrzypce, ale Leonardo w niczym jej nie ustępował. Był naturalny i pewny siebie. Robert DeNiro był pod tak wielkim wrażeniem występu Leo, że postanowił szepnąć o nim słówko Martinowi Scorsese, z którym wielokrotnie współpracował.

Jeszcze przed premierą „Chłopięcego świata” aktor zgłosił się na casting do filmu „Co gryzie Gilberta Grape’a?”. Miał wcielić się w rolę Arnolda, umysłowo chorego brata głównego bohatera, granego przez Johnny’ego Deppa. Reżyser Lasse Hallstrom pokazał każdemu z kandydatów taśmy z nagraniem chłopca opóźnionego w rozwoju z poleceniem ich odtworzenia. DiCaprio zrobił na reżyserze ogromne wrażenie i z miejsca dostał rolę. Obsadę uzupełniła Juliette Lewis oraz Darlene Cates, którą twórcy wypatrzyli w jednym z programów typu talk show, kiedy to opowiadała o własnej otyłości. Jej naturalność oraz współczucie, które wzbudzała, przesądziło o zaangażowaniu jej do roli matki chłopców.

W tym czasie Leo już pracował nad swoją postacią. Aby lepiej zrozumieć mechanizmy zachowań ludzi chorych, odwiedzał domy opieki oraz podpatrywał niepełnosprawne dzieci. Zauważył, że żyją one w swoim własnym świecie, a ich reakcje są totalnie nieprzewidywalne.

Reżyser dał chłopakowi całkowitą swobodę na planie. Krok był ryzykowny, ale przyniósł pożądany skutek, a przygotowania opłaciły się. Kiedy film wszedł na ekrany kin, ludzie nie mogli uwierzyć, że oglądają aktora, a nie osobę chorą umysłowo. DiCaprio zagrał wyśmienicie. Jego gesty, mimika i nieobecny wzrok sprawiały, że ciężko było oderwać się od ekranu. W jednej chwili Arnold był spokojny i zajęty sobą, by w ciągu kilku sekund wybuchnąć płaczem, wspiąć się na drzewo lub zacząć krzyczeć bez powodu. Ekspresja, z jaką wcielił się w chłopaka, zachwyciła krytyków. Nazywano ją „zdumiewająco realistyczną” i „poruszająco wiarygodną”. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że cały film opiera się  na tej roli. W pamięć zapada zwłaszcza scena, w której chłopak uświadamia sobie, że jego matka nie żyje. Emocjonalna przemiana, jaką przechodzi w tym czasie, to aktorstwo najwyższej próby. Młodemu nie szczędzono pochwał, jego starania doceniono nominacją do Złotego Globu i Oscara dla najlepszego aktora drugoplanowego. Dziewiętnastolatek był w szoku, chociaż starał się zachowywać spokój.

Ostatecznie, kiedy okazało się, że statuetka Amerykańskiej Akademii Filmowej powędrowała do Tommy Lee Jonesa za „Ściganego”, DiCaprio wyznał:

– „Bałem się zwycięstwa. Nawet nie przygotowałem sobie mowy”.

Oba filmy przyniosły mu uznanie i sprawiły, że od tej pory nie musiał już chodzić na przesłuchania. Stał się osobą pożądaną, próbowano go zaangażować nawet do roli Robina w filmie „Batman Forever”, gdzie miał pojawić się u boku Vala Kilmera, ale nie był zainteresowany. Z perspektywy czasu okazało się, że była to nadzwyczaj trafna decyzja. Leo bardzo dorośle podszedł do grania w filmach. Twierdził, że nie chce uczestniczyć w superprodukcjach, ponieważ grający w nich aktorzy mogą bardzo szybko złamać sobie karierę. Zamiast tego chce skupić się na scenariuszach, wokół których jest mniej szumu. Projektach, które dadzą satysfakcję jemu, a nie osobom zaangażowanym w produkcję. Zanim przyjął kolejną rolę, czekał ponad rok, co biorąc pod uwagę to, że dopiero wchodził w ten świat, mogło okazać się niezwykle ryzykowne.

REKLAMA