Labirynt namiętności. Pierwszy film Almodóvara
Tekst stanowi pierwszą odsłonę cyklu, w którym zamierzam dokładnie prześwietlić filmografię Almodóvara, a także pokazać, dlaczego uważam go za jednego z najwybitniejszych twórców w historii kina europejskiego i światowego. Nie każdy musi być fanem tego Hiszpana, jednak nawet jeśli szczerze się go nie lubi, nie można odmówić mu odwagi, wyobraźni i własnego, unikalnego stylu. Nie sposób też deprecjonować jego wpływu na innych twórców. Zapraszam do czytania i polemiki.
Zawsze lubiłem filmy wyraziste, przesuwające granice, zostawiające mnie z poczuciem, że właśnie zobaczyłem coś po raz pierwszy i że świat nie do końca będzie taki jak wcześniej. Taki film wcale nie musi być dobry – czasami wystarczy, że jest odważny, że porusza jakiś temat, o którym wszyscy inni boją się mówić lub atakuje jakąś świętość, która z racji swojej zwyczajowej nietykalności zdążyła stać się napuszona i niebezpieczna i zaczęła przypominać balon rozdęty do monstrualnych rozmiarów. Lubię filmy, które podejmują próbę przekłucia takiego balona.
Jeśli dodatkowo film ma pomysłowy, inteligentny scenariusz, interesujące postaci, a przy tym jest doprawiony solidną porcją groteski i poczucia humoru, z miejsca staję się jego fanem. Tak było między innymi z Boratem czy Żywotem Briana. I tak samo jest z Labiryntem namiętności – drugim pełnometrażowym filmem Pedro Almodovara, który wśród jego wielbicieli często wskazuje się jako klucz do odczytania całej filmografii Hiszpana. Nie wiem, czy ten obraz zasługuje na miano „klucza”, niewątpliwie jest natomiast doskonałym przykładem tego, co u Almodóvara lubimy najbardziej. Odwaga, cudaczne postaci, zdarzenia, które zgodnie z powszechną percepcją świata nie mają prawa wydarzyć się naprawdę, dialogi pełne polotu i wdzięku oraz znakomite aktorskie kreacje świadczące o tym, że na planie filmu działo się coś wyjątkowego – to właśnie dzięki temu Hiszpan stał się twórcą kultowym.
Fabuła Labiryntu namiętności jest praktycznie niemożliwa do streszczenia. Lub może inaczej – najlepiej opisuje ją sam tytuł. Żeby jednak dać czytelnikowi przynajmniej nieznaczne pojęcie o tym, czego może się po tym obrazie spodziewać, powiedzmy kilka słów na temat jego bohaterów. Mamy tu nimfomankę, która robi karierę jako frontmanka żeńskiego zespołu rockowego, co wieczór gwałconą przez cierpiącego na paranoję w związku z niezgodnością zażywanych leków ojca córkę właściciela pralni, królewskiego syna, homoseksualistę, który nagle odkrywa w sobie duszę piosenkarza i zakochuje się w kobiecie, terrorystę-geja o nadludzko czułym węchu, i wiele innych równie absurdalnych postaci. Ich losy splatają się ze sobą, przenikają, uzupełniają, tworząc niezmiernie skomplikowany wzór.
Almodovar w swoim drugim pełnometrażowym filmie śmieje się ze społeczeństwa, z popkultury, ze środowiska LGBT, podziemnych muzyków, mody. Dzięki szerokiemu spektrum wziętych na celownik grup społecznych trudno uznać, aby Labirynt namiętności był dla kogokolwiek obraźliwy, jednak nie da się ukryć, że dla ludzi pozbawionych dystansu do siebie i życia może być mocno ciężkostrawny. Widać wyraźnie, że refleksje w rodzaju „kurczę, może przesadziłem” są Almodóvarowi zupełnie obce, i całe szczęście. Dzięki temu film staje się nie tylko zabawny, ale również nabiera punkowej zadziorności, dzięki której zapada w pamięć na długo.
Na temat gry aktorskiej wystarczy powiedzieć tyle, że cała obsada robi swoje. Nie mamy tu do czynienia z żadną wielką rolą – gwiazdą tego obrazu jest bez wątpienia sam twórca. Warto jednak zaznaczyć, że w roli Sadeca, geja-terrorysty o hiperczułym węchu wystąpił znajdujący się u progu wielkiej kariery Antonio Banderas. O tym, jak wielką rolę odegra później zarówno w filmografii Almodóvara, jak i w historii kina w ogóle, nikogo nie trzeba przekonywać.
Labirynt namiętności nie każdemu się spodoba. Żeby go docenić, trzeba trochę się otworzyć i zapomnieć o tym, co wypada, a co nie. Wielu ludzi wczesny Almodóvar bardziej drażni niż zachwyca, właśnie dlatego, że tego nie potrafią. Uważam jednak, że to oni na tym tracą, a nie filmy Hiszpana. Ja bawiłem się podczas seansu znakomicie, czego również wam życzę.
korekta: Kornelia Farynowska