Książka a film #6 – MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW
Z czasem okazuje się, że tytułowa matka Joanna od Aniołów (Lucyna Winnicka) dopuszcza się drobnych oszustw i mistyfikacji, by uwiarygodnić demoniczne opętanie. Aroganckim tonem wyznaje spowiednikowi, że opętał ją nie jeden, a aż osiem demonów, po czym wymienia ich imiona. Prawdziwe opętanie czy próba zwrócenia na siebie uwagi? Pobudki i mroczne pragnienia matki Joanny szybko wychodzą na jaw. Kobieta pragnie zainteresowania, podziwu i nieśmiertelnej sławy. Choć to dość nieoczywiste skojarzenie, przeorysza Joanna przypomina Lady Makbet. Jest kobietą spragnioną potęgi, władzy, natychmiastowego spełnienia wygórowanych ambicji, nawet kosztem czyjegoś życia. Czyż nie właśnie matka Joanna odpowiada za śmierć spalonego na stosie domniemanego czarownika, w którym to – wiele na to wskazuje – mogła być bez wzajemności zakochana?… Podobnie jak szekspirowska Lady Makbet, matka Joanna pociąga za sznurki, jest inspiratorką całego zamieszania, a jednocześnie najjaśniejszą gwiazdą spektaklu odgrywanego przed spragnionymi sensacji gapiami.
Najstraszniejszą jest rzeczą, że mam upodobanie w szatanie. Sprawia mi radość to opętanie. Dumna jestem, że mnie właśnie ten los spotkał i znajduję pewne zadowolenie w tym, że mnie demony dręczą bardziej, niż kogo innego (…) Nie ma dla mnie ratunku (…) Chcesz tylko, abym się uspokoiła, zszarzała, zmniejszyła się. Była dokładnie taka sama jak wszystkie inne mniszki (…) Ja sama otwieram duszę moją, aby w nią wchodziły demony. A ty chcesz mnie upodobnić do tysięcy, tysięcy ludzi, jacy błądzą bez celu po świecie. Chcesz mnie widzieć modlącą się z rana, w południe i wieczorem. Chcesz, abym jadła fasolę w oleju codziennie, codziennie! I co mi za to obiecujesz? Zbawienie. A ja nie chcę takiego zbawienia. Jeżeli nie można już być świętą, to lepiej być potępioną!
To niemal dokładna replika słów adresowanych przez matkę Joannę do ojca Suryna w książkowym pierwowzorze. Święta albo diablica, nieważne, byle tylko nie być nikim, byle zostać zapamiętaną na wieki…
To znamienne, że siostra Małgorzata (Anna Ciepielewska), która jako jedyna regularnie opuszcza klasztor, odwiedza zaprzyjaźnioną gospodynię karczmy, rozmawia z ludźmi z zewnątrz, przełamując monotonię klasztornego życia w izolacji, nie zdradza symptomów opętania. Kontakt ze światem zewnętrznym, drobne przyjemności i „grzeszki”, jak wypicie kieliszka wódki, śpiew czy taniec, okazują się gwarantem psychicznej i duchowej stabilności kobiety.
Podobnie brzmiące imiona bohaterów i nazwa miejsca to właściwie jedyne elementy sugerujące, że Iwaszkiewicz nawiązuje do historycznych wydarzeń z Loudun. Autor skoncentrował się na stworzeniu opowieści o zakazanym uczuciu – rodzącym się pomiędzy ludźmi, którzy winni poświęcić życie służbie Bogu – abstrahując od faktów i mitów dotyczących legendarnego opętania. Iwaszkiewicz pokazuje ludzi, ich pragnienia, motywacje, wewnętrzne demony niekoniecznie mające cokolwiek wspólnego z chrześcijańską wiarą. Ilustruje też opozycję między szczerą i niewymuszoną – choć naiwną – wiarą księdza Suryna a pozornym poświęceniem się Bogu przeoryszy Joanny. Kobieta nie ma powołania, znalazła się w klasztorze z przypadku, a może dlatego, że nikt nie pokocha i nie poślubi garbatej (zastanawiające jest to, że u Kawalerowicza nie widzimy garbu matki Joanny – nawet podczas sceny biczowania, kiedy obnaża plecy – reżyser nie zrezygnował natomiast z ni to klątwy, ni przepowiedni cygańskiej karczmarki: „Garbatu palubisz”. Słowa te padają zarówno w książce, jak i w filmie, jednak wizualnie kalectwo przeoryszy klasztoru nie zostało przez Kawalerowicza wyeksponowane).
Tak naprawdę do samego krwawego finału Matki Joanny od Aniołów nie pojawia się jednoznaczna odpowiedź, czy opętanie jest prawdziwe. Mniszki, a szczególnie ich przełożona, zachowują się nienaturalnie. Głos matki Joanny się zmienia, jej oczy zdają się ciemnieć, ciało przybiera dziwne pozycje, jakby kierowane zewnętrzną siłą… Ale czy to wystarczające dowody na opętanie? Tak naprawdę jedynym, który niezachwianie wierzy w ingerencję diabła, jest ksiądz Suryn. Jednak może i on chce poprzez walkę z nieistniejącymi demonami coś udowodnić albo odpokutować… W trakcie wielu godzin egzorcyzmów ojcu Surynowi udaje się stopniowo wypędzić z matki przełożonej cztery demony. Pozostałe cztery opuszczają ciało matki Joanny jednocześnie i zamieszkują w kapłanie. Suryn przyjmuje je świadomie i dobrowolnie, by uzdrowić cierpiącą kobietę. Po „opętaniu” egzorcysta wypowiada słowa:
Nie mów tutaj o największym szczęściu. Jestem od niego tak daleko – jak na jakim dalekim moście – i widzę po przeciwnej stronie matkę Joannę ocaloną przeze mnie, w słońcu całą. A ja po tej stronie, zacieniony pod nietoperzym skrzydłem, które na mnie rzuca noc czarną. I mostu tego przebyć niepodobna.
Po czym decyduje się zatrzymać w sobie demony. Po trosze z lęku przed tym, że na powrót opętają matkę Joannę, ale też dlatego, że tylko w ten sposób może zachować w sobie cząstkę ukochanej kobiety, bo „przecież to jest szatan, który posiadał jej duszę i jej ciało”.
Czy opowiadanie i Iwaszkiewicza i film Kawalerowicza to nieoczywista opowieść o miłości i wielkim poświęceniu? Dopiero ostatnie słowa wypowiadane w tej historii przez Suryna są dosłownym wyznaniem miłości. Nie braterskiej chrześcijańskiej Agape, ale miłości ziemskiej, tej spod znaku Erosa.
Podczas lektury Matki Joanny od Aniołów naturalnie nasuwa się analogia do dramatu Czarownice z Salem Arthura Millera, który również doczekał się kilku filmowych i teatralnych adaptacji. Paraboliczna opowieść Millera z lat pięćdziesiątych XX wieku skłania do postawienia dokładnie tych samych pytań o istotę dobra i zła, ludzką naturę, zakłamanie i hipokryzję, ślepą wiarę w religijne dogmaty. Co ciekawe, w latach sześćdziesiątych w filmie Kawalerowicza doszukiwano się podobnej paraboli, drugiego dna i pośredniej krytyki totalitaryzmu i mechanizmów władzy, jaką był właśnie dramat Millera.
Czy Matka Joanna od Aniołów jest krytyką dogmatów religijnych i niezgodnych z ludzką naturą surowych ograniczeń pętających wolność i indywidualizm? Czy film pokazuje, że oczywistym dążeniem człowieka jest uzyskanie pełni przez miłość, także fizyczną? Czy można wyraźnie rozgraniczyć dobro i zło, czy też cnota i skłonność do występku oraz ulegania ziemskim namiętnościom to immanentne przymioty człowieka? Może to ukryty na drugim planie Wincenty Wołodkowicz, człowiek chochlik, kusiciel i prześmiewca, był największym diabłem w całej tej opowieści…
Wspomniałam o akcentowaniu w Matce Joannie od Aniołów warstwy psychologicznej. Świetne aktorstwo obsady filmu rzeczywiście pozwoliło wyróżnić tę dominującą w opowiadaniu Iwaszkiewicza sferę, tyle że innymi niż w literaturze środkami wyrazu. Iwaszkiewicz bardzo dokładnie opisał wszelkie zmiany na twarzy opętanej przeoryszy. Jej zniekształconą mimikę, diabelski wzrok. Kawalerowicz poszedł tym tropem i w filmie wyeksponował zbliżenia twarzy, a szczególnie oczu bohaterki. Z tym, że w opowiadaniu jest też wiele sugestywnych opisów stanów wewnętrznych dwojga głównych bohaterów, matki Joanny i księdza Suryna. Gęstniejący mrok, esencjonalne zło, grzech i okrucieństwo, które są dla egzorcysty wręcz namacalne, groza i diaboliczność, które intuicyjnie wyczuwa w klasztorze i całym Ludyniu od pierwszej chwili pobytu, nie wybrzmiewają w filmie równie mocno, jak na kartach opowiadania.
Z filmowej narracji zniknęły też retrospekcje, z których czytelnik opowiadania poznawał wspomnienia Suryna z dzieciństwa i okresu dojrzewania, a także jego mistyczne doświadczenia, wizje, jak również obraz tytułowej bohaterki widzianej oczyma kapłana, w tym bolesną dla niego pogardę matki Joanny dla świętości i dla starań Suryna o oczyszczenie jej duszy. Walkę wewnętrzną, jaka toczy się w umyśle i sercu spowiednika, udało się za to oddać w filmie w wiarygodny i przejmujący sposób. Dwie najbardziej pamiętne sceny to rozmowa Suryna z żydowskim mędrcem, sobowtórem kapłana (obie role, w odmiennej charakteryzacji, wykreował Mieczysław Voit) i znamienne słowa: „Ja jestem ty – ty jesteś ja”, świadczące o tożsamości obu mężczyzn, dyskutujących o dobru i złu, manicheizmie, wierze i człowieczeństwie. Ta realistyczna w opowiadaniu Iwaszkiewicza scena zamieniła się w metaforyczny obraz swoistej psychomachii, która stała się udziałem księdza Suryna. Podobny symboliczny wymiar ma jedna z końcowych scen filmu: monolog/dialog już „opętanego” księdza ze swoim lustrzanym odbiciem obserwowanym w szybie okna. Twarz/twarze księdza są odzwierciedleniem przyrodzonego człowiekowi dualizmu.
Matka Joanna od Aniołów to film, który zasługuje na miano arcydzieła. Wielokrotnie nagradzany (Złota Palma i Nagroda Specjalna Jury w Cannes, Złota Kaczka za najlepszy film polski i kilka nominacji do prestiżowych nagród) obraz Kawalerowicza do dziś uchodzi za jeden z najwybitniejszych polskich filmów.
To film kostiumowy, odzwierciedlający pewną epokę, a jednocześnie pozbawiony wielu atrybutów, które by dany moment historyczny charakteryzowały. Przez to filmowy obraz staje się opowieścią ponadczasową. A i realizacyjnie, od strony wizualnej i dźwiękowej, Matka Joanna od Aniołów jest majstersztykiem: kontrastujące ze sobą czerń i biel (twórcy filmu dokonali w tej kwestii małego przetasowania, w opowiadaniu habity sióstr były czarne, podobnie jak ciemne mury zakonu, w filmie zarówno wnętrze klasztoru, jak i suknie zakonne są białe); niesamowita symetria, która charakteryzuje scenografię i styl kadrowania w filmie (badacze kina wskazują na wyraźną obecność w filmie tak zwanego złotego podziału, zasady kompozycyjnej, która wyznacza proporcje dzieła idealnego); ascetyczne udźwiękowienie obrazu (tylko naturalne dźwięki oddające realia toczących się na ekranie wydarzeń, a więc zwielokrotniony przez echo „demoniczny” głos matki Joanny, dzwon, gra Cyganki na mandolinie i śpiew Małgorzaty, kościelny chór, dźwięk kroków, strzelający w kominku ogień, nic ponadto, żadnych kompozycji czy muzyki, która naruszałaby realistyczny obraz), wszystko to składa się na doniosłe dzieło Kawalerowicza.
Zakończenie filmowej Matki Joanny od Aniołów to swoista kropka nad i, której Iwaszkiewicz nie postawił. Literacki Suryn wysyła Małgorzatę z wiadomością dla Joanny, ale co dzieje się dalej, nie wiemy. Tymczasem ostatnia scena filmu, spotkanie zakonnic, jest symbolicznym, ale wymownym komentarzem dla całej opowieści, ukazującej przepaść między dwoma światami – odizolowaną przestrzenią klasztoru i światem zewnętrznym – oraz przepaść między wypierającym się swojej natury człowiekiem a Bogiem.
*
W 1971 Ken Russell zrealizował film Diabły, kolejny dramat historyczny inspirowany wydarzeniami z Loudun. Francja za czasów rządów Ludwika XIII. Historia księdza sybaryty, który poślubia jedną ze swych licznych kochanek, zostaje oskarżony o czarnoksięstwo i spalony na stosie. Film Russella to obraz o libertynizmie, kościelnej hipokryzji i mechanizmach władzy. Film słynie z odważnych scen erotycznych i kontrowersyjnych nawiązań do męki Chrystusa na krzyżu. Choć Russell wzorował się na wspomnianej książce non-fiction Aldousa Huxleya, a film ma całkiem inną estetykę od omawianej tu Matki Joanny od Aniołów, w obrazie z lat siedemdziesiątych widać inspirację dziełem Kawalerowicza, szczególnie w klasztornej scenografii i kreacji siostry Jeanne oraz sposobie kadrowania i zbliżeniach ukazujących główną postać, świetnie odegraną przez Vanessę Redgrave.
korekta: Kornelia Farynowska