KRZYK WILHELMA. Nieśmiertelny efekt dźwiękowy
Wilhelm
Niewielu było ludzi, którzy swoimi występami przed kamerą potrafili unieśmiertelnić swoje nazwisko, na stałe zapisując się w historii kinematografii. Liczba ludzi, którzy unieśmiertelnili samych siebie nie zostawiając po sobie nic, oprócz jednosekundowego dźwięku, jest jeszcze mniejsza. Prawdę mówiąc, nie ma żadnej listy. Jest jedno tylko imię – Wilhelm. Wilhelm nie był aktorem. Wilhelm był bohaterem mało znanego westernu z lat pięćdziesiątych, o niewiele mówiącym tytule “The Charge at Feather River”. Jednak nie jego występ był w tym filmie najważniejszy. Najważniejszy był jego krzyk.
W jednej ze scen wspomnianego filmu, nasz bohater zostaje postrzelony w udo strzałą, którą w jego kierunku posyła przyczajony za pobliskim krzakiem Indianin. W chwili uderzenia z jego gardła roznosi się chyba najczęściej wykorzystywany dźwięk w historii kinematografii – tzw. krzyk Wilhelma. I chociaż nie był to pierwszy przypadek wykorzystania owego krzyku, to właśnie na cześć rannego bohatera dźwięk ten został nazwany jego imieniem.
Początki
Wszystko zaczęło się w roku 1951, kiedy to na ekrany kin wszedł inny mało znany western, “Distant Drums”. To w tym właśnie filmie po raz pierwszy wykorzystano niesamowicie później popularny, choć niemalże nierozróżnialny przez nieświadomych widzów, rozdzierający, rozpaczliwy krzyk – krzyk człowieka, rozszarpywanego przez aligatory. Co ciekawe, gdy po skończeniu produkcji film ten udźwiękowiano, nagrano następujących po sobie sześć krótkich okrzyków cierpienia, z których część użyto także w tym samym filmie. Tak więc dźwięki wydawane przez mężczyznę pożeranego przez żarłoczne gady stały się od razu okrzykami wydawanymi przez rozstrzelanych w trakcie oblężenia fortu Indian. Cóż, niski budżet nie pozwalał na większe fajerwerki.
Po skończeniu produkcji, taśma została zarchiwizowana w bibliotece efektów dźwiękowych studia Warner Bros., gdzie niczego nieświadoma czekała swoich czasów chwały i nieśmiertelności. A czekanie zakończyło się już w dwa lata później, kiedy ukończono realizację wspomnianego we wstępie filmu.
Wielkie odkrycie
Do połowy lat siedemdziesiątych krzyk Wilhelma wykorzystywany był wyłącznie w filmach studia Warner Bros., z czego najsłynniejsze to “Narodziny Gwiazdy” [“A star is born” z roku 1954], “One!” [“Them!” z roku 1954], “Ziemia Faraonów” [“Land of the Pharaohs” z roku 1955], “Morski pościg” [“Sea Chase” z roku 1955], “Sierżant Rutledge” [“Sergeant Rutledge” z roku 1960], “PT 109” [1963] oraz “Zielone Berety” [“The Green Berets”, 1968]. Tak częste korzystanie z opisywanego fragmentu ścieżki dźwiękowej nie było jednak zabiegiem celowym – twórcy często nieświadomie korzystali z tej zakopanej w archiwum taśmy. Tak było aż do roku 1974, kiedy to Ben Burtt jako pierwszy zauważył, że dźwięk wykorzystywany we wszystkich wspomnianych wyżej filmach to ten sam, jedyny i niepowtarzalny krzyk – krzyk, który Burtt ochrzcił później imieniem Wilhelma.
Kiedy kilka lat później Burtt został zatrudniony przez George’a Lucasa jako technik dźwiękowy jego nowopowstającej kosmicznej sagi “Star Wars”, Ben miał okazję zapoznać się z dźwiękowym archiwum Warner Bros., gdzie szukał efektów dźwiękowych do “Gwiezdnych Wojen”. To wtedy właśnie natrafił na oryginalną taśmę z krzykiem Wilhelma i wraz z przyjaciółmi, Richardem Andersonem i Rickiem Mitchellem, postanowił jej używać jako swoisty znak firmowy. Między innymi dlatego właśnie, krzyk Wilhelma możemy usłyszeć zarówno we wszystkich częściach najsłynniejszej trylogii Lucasa, jak i we wszystkich odsłonach “Indiany Jonesa”, a także w innych filmach, przy produkowaniu których George i spółka techników dźwiękowych maczali palce, z “Kaczorem Howardem” [1986] i “Willow” [1988] na czele.
Wielki szał
Od początku lat ’80 umieszczanie krzyku Wilhelma w różnych produkcjach stało się prawdziwą zabawą. Richard Anderson użył go m.in. w “Poltergeiście” [1982], “Powrocie Batmana” [1992], “Planecie małp” w reżyserii Tima Burtona [2001] czy w animowanym hicie “Madagaskar”. Ten sam Richard Anderson założył firmę Weddington Productions [współpracującą z Technicolor Sound Services], gdzie krzyk Wilhelma trafił do archiwów i wykorzystany został w multum innych produkcji. Edytorzy dlań pracujący, Mark Mangini, David Whittaker, Steve Lee oraz George Simpson, skorzystali z usług Wilhelma, tworząc efekty dźwiękowe do “Pięknej i Bestii” [1991], “Alladyna” [1992], “Piątego elementu” [1997], “Gości w Ameryce” [2001], a nawet “Łez słońca” [2003]. Inni przyjaciele Bena Burtta, Gary Rydstrom i Chris Boyes, użyli krzyku [zarchiwizowanego też w bibliotece Skywalker Sound] w “Toy Story” [1995], “Herkulesie” [1997] oraz w “Piratach z Karaibów” [2003].
Popularność krzyku Wilhelma zaczęła rosnąć w zaskakująco szybkim tempie, zwłaszcza po wielokrotnym wykorzystaniu go w gwiezdnej sadze George’a Lucasa. Z Wilhelma mógł skorzystać każdy, nawet amatorsko kręcący filmy fabularne studenci. Stało się tak dlatego, gdyż nigdy go oficjalnie nie zarejestrowano w jakiejkolwiek komercyjnej bibliotece dźwięków. Jednak tylko nieliczni potrafili z gracją połączyć krzyk z obrazem. Niektórzy wielcy reżyserzy, kiedy poznali historię i znaczenie krzyku Wilhelma, w mig postanowili umieścić go w swoich filmach.
I tak na przykład Joe Dante użył go już w roku 1976, kiedy na ekranach kin pojawił się jego “Hollywood Boulevard”. Później dźwięk uświetnił takie jego filmy jak “Gremliny 2” [1990] czy “Looney Tunes znowu w akcji” [2003]. Sam Quentin Tarantino, gdy dowiedział się, że krzyku Wilhelma użyto w jego “Wściekłych psach” [1992], zebrał całą ekipę i razem obejrzeli wspomniany na początku western “Distant Drums”, by na własne uszy usłyszeć dźwięk w oryginale (później Quentin użył krzyku Wilhelma przy produkcji pierwszej części “Kill Bill” [2003]). Gdy Peter Jackson poznał całą otoczkę związaną z krzykiem (który jego technicy dźwiękowi potajemnie użyli w “Dwóch Wieżach” [2002]), nalegał, by krzyk ten znalazł się również w “Powrocie Króla” [2003].