JUSTIFIED. Współczesny western.
Dramaty kryminalne są najchętniej oglądanymi produkcjami w TV. Jest ich mnóstwo dlatego tak ciężko wyróżnić się czymś oryginalnym. A gdyby tak zrobić dobry, nowoczesny… western? Stacja FX wyszła właśnie z takiego założenia i 2010 przedstawiła pilotażowy odcinek „Lawman”. Już po pierwszym pokazie zweryfikowano tę nazwę i postanowiono zmienić ją na „Justified” (w Polsce z jednoznacznym podtytułem “Bez przebaczenia”). Zaraz obok „Synów Anarchii” to ich flagowy obraz, który w 2013 roku znalazł się na 86. miejscu prestiżowej listy 101 najlepiej napisanych seriali wszech czasów wyprzedzając m.in. „Zakazane Imperium”.
„Justified” to opowieść, która bazuje na dwóch powieściach Elmore Leonarda – „Pronto” i „Riding the Rap”. Scenariusz do serialu napisał Graham Yost, który w swojej karierze miał okazję pisać scenariusze do „Kompani Braci”, „Pacific”, czy filmu „Speed: Niebezpieczna prędkość”. „Justified” opowiada o biurze szeryfa w dość specyficznym mieście Lexington w stanie Kentucky, którym dowodzi Art. Mullen (Nick Searcy). Pewnego dnia zostaje mu przydzielony dawny, niesforny pracownik, Raylan Givens, który musiał wrócić do rodzinnego miasta po tym, jak zabił przestępcę (świetna pierwsza scena na początek) i jego przełożeni w Miami mieli wątpliwości, czy było to usprawiedliwione działanie.
Raylan Givens (Timothy Olyphant – najbardziej znany z “Deadwood” oraz “Hitmana”) to typowy westernowski bohater. Samotnik poszukujący szczęścia w swoim życiu. Wypisz wymaluj – inkarnacja Setha Bullocka ze słynnego serialu HBO, tyle że mniej porywcza. Na co dzień broni sprawiedliwości, starając się zachować w swoim mieście ład i porządek. Nie jest też postacią do końca idealną: ma skazy na swoim życiu i często musi podejmować trudne decyzje. Jest świetnym strzelcem, z pewnością mógłby spokojnie mierzyć się z Lucky’m Lukiem. Kocha piękne kobiety, a one bez większych problemów poddają się jego czarom. I oczywiście nieodzownymi atrybutami każdego kowboja są kapelusz i buty. Najbardziej lubię go za tę jego niepohamowaną pewność siebie. Nie ważne naprzeciwko kogo staje – zawsze wie, że to on wygra pojedynek. Nawet kiedy zdaję się być na przegranej pozycji stwarza wokół pewną aurę, którą blokuje jego przeciwników.
Wychował się w jednym z mniejszych miast zaraz obok Lexington, Harlan. Nie jest to miejsce, w którym dzieciak chciałbym dorastać. Jego ojciec był jednym z lokalnych bandziorów, Arlo (świetny Raymond J. Barry), któremu wciąż marzy się powrót do biznesu. Na szczęście jego syn poszedł inną drogą w swoim życiu. Gdy Givens wraca w swoje rodzinne strony, miejsce jego ojca zajął Bo Crowder (M.C. Cainey). Jest to jednak wierzchołek góry lodowej. Jak się przekonamy największym wyzwaniem dla szeryfa będzie jego dawny przyjaciel, Boyd (Walton Giggins – aktor ten miał zagrać tylko w pilotażowym odcinku ale wzbudził taką sympatie widzów na przedpremierze, że postanowiono rozbudować jego postać).
Boyd przejdzie ciekawą drogę przez cały okres trwania serialu. Od fanatyka nazizmu, poprzez oddanego Bogu człowieka, aż do gangstera z wielkimi aspiracjami. Obaj z Givensem znają się bardzo dobrze z czasów młodości. Twórcy na ich podstawie pokazali dwie drogi życia. Wychowali się w tym samym otoczeniu, ich ojcowie nie zajmowali się legalnymi rzeczami, a jednak jeden z nich postanowił iść ścieżką prawości, a drugi wręcz przeciwnie. Sceny z ich udziałem są świetnie dopracowane: soczyste i inteligentne dialogi z wyważonym humorem. Widać jak na dłoni, że obaj mają do siebie słabość, łączy ich dziwna przyjaźń, z której na końcu niekoniecznie musi wyniknąć coś dobrego. Między aktorami czuć chemię, która jest niezbędna, jeśli chce się stworzyć wiarygodny obraz. Co ciekawe, Olyphant i Giggins znają się bardzo dobrze w życiu prywatnym i pewnie to jeden z powodów tak dobrych relacji na planie.
Uwielbiam seriale, które pokazują specyfikę danego obszaru w USA („Synowie Anarchii”, „Longmire”). Każdy stan to inna mentalność, akcent, tradycje, prawo. W „Justified” udało się uchwycić klimat Kentucky, albo dokładniej Harlan (piszę to na tyle na ile przeczytałem w różnych źródłach i zobaczyłem w filmach, gdyż nie było mi dane lecieć do USA). Tak jakby czas dla ludzi zamieszkujących te tereny zatrzymał się w innej epoce, gdzie każdy każdego zna i niechętnie patrzy na ludzi z zewnątrz. Pragną zatrzymać to, co wybudowali przez pokolenia, choć nie zawsze zgodnie z prawem.
Cieszy mnie fakt, że twórcy przez pierwsze sezony stworzyli pewną spójną sieć fabularną, po której się poruszają i nie wprowadzają niczego ani nikogo z zewnątrz. Kroczymy wyznaczonymi trasami z ludźmi, którzy są silnie związani z Harlan albo prowadzą z nimi od dawna interesy. Najbardziej zaciekawił mnie wątek, w którym Givens musiał mierzyć się z matką chrzestną Harlan, czyli Mags Bennett. Już na pierwszy rzut oka widzimy w niej silną i inteligentną kobietę. To ona prowadzi interesy swojej rodziny, posługując się mało rozgarniętymi synami, którzy przysporzyli jej dużo problemów. To właśnie drugi sezon z jej udział najbardziej przypadł mi do gustu. Głównie ze względu na świetną kreacje Maggie Bennet, w którą to wcieliła się Margo Martindale („Sierpień w hrabstwie Osage”) oraz Jeremy’ego Davisa (znany najbardziej z „Lost”), który gra jednego z jej synów, Dickiego. Oboje za swój występ zostali nagrodzeni statuetką Emmy. Świetny poziom tego sezonu to również zasługa ciekawych wątków i splotów akcji, które z każdym następnym odcinkiem nabierały tempa.
I choć drugi sezon wspominam najlepiej, to nie uważam, że reszta odbiega od niego poziomem. To jest równy, bardzo wysoko oceniany serial, zarówno przez widzów, jak i krytyków (średnia na Metacritic oscyluję wokół 90%). Obecnie możemy oglądać piątą serie, która będzie przedostatnią. Już została obwieszczona przez fanów za najlepszą ze wszystkich. Szczególnie piąty odcinek był mocnym uderzeniem, określającym w pewnym stopniu tożsamość „Justified” i na pewno będzie wspominany przez fanów po zakończeniu produkcji w podobny sposób, jak wielbiciele „Boardwalk empire” przywołują ostatni odcinek drugiego sezonu.
Nie tak łatwo porównać „Justified” z konkurencją, ponieważ mało jest seriali w podobnym klimacie. Kryminalnych produkcji jest co nie miara ale obraz Yosta jest dość specyficzny. Może “Banshee” jest trochę podobne (amerykańskie zadupie, lokalni gangsterzy, policjanci – tutaj recenzja), choć na pewno nie ma tak dobrego scenariusza jak “Justified”. Od niedawna w amerykańskiej telewizji leci „Longmire”, który w pewnym stopniu przypomina „Justified”, jednak to nie ta sama ranga, jakość i potencjał. Niektórym może na myśl przychodzić stary, dobry(?) „Strażnik Teksasu” ale lata 90’ w USA to okres, gdzie w telewizji leciały produkcje bez głębszej fabuły. Serial z nieśmiertelnym Norrisem był zwykłym, lekki proceduralem, a tym na pewno nie jest „Justified”.
Stacja FX zrobiła wszystko aby zaskarbić sobie przychylność fanów dobrych kryminałów. Na pewno ze smutkiem za rok pożegnam Givensa i jego wystrzałowy kapelusz, jednak lepiej skończyć coś w dobrym stylu (casus “Breaking Bad”) niż potem patrzeć jak nieuchronnie spada się w przepaść i ląduję gdzieś pomiędzy przeciągniętymi do granic możliwości „Zagubionymi”, a tworzonym kompletnie bez pomysłu „Californication”.