JAKE GYLLENHAAL. Z obsesją mu do twarzy
Gdyby lepiej powiodło mu się na pewnym ważnym castingu, trylogia o Mrocznym Rycerzu Christophera Nolana mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Kilka innych wygranych przesłuchań mogłoby sprawić, że to właśnie jego zapamiętalibyśmy z głównych ról w Spider-Manie 2 czy Avatarze. A jednak mimo tych kilku niepowodzeń Jake Gyllenhaal jest dziś w Hollywood postacią niezwykle ważną. Jeśli decyduje się na udział w filmie, można być niemal pewnym, że będzie to obraz nietuzinkowy, a on sam swojej kreacji odda się całkowicie. Bo taki też jest Jake – zdeterminowany, niejednoznaczny, intrygujący.
W kinie musiał pojawić się prędzej czy później – mając za rodziców reżysera Stephena Gyllenhaala i scenarzystkę Naomi Foner, świat filmu i związanego z nim sukcesu poznał doskonale. Nie skończył jeszcze 12 lat, gdy zagrał syna Billy’ego Crystala w Sułtanach westernu. Ekranowy debiut nie przełożył się jednak na dalsze sukcesy – choć młody Gyllenhaal kilkukrotnie grywał w filmach w latach 90-tych, nie stał się nastoletnią gwiazdą, a pierwszy sukces osiągnął w wieku, który w USA predysponuje do spożywania alkoholu. Warto było jednak czekać, gdyż Donnie Darko z 2001 r. z miejsca stał się klasykiem kina grozy, a Jake przestał być już tylko synem sławnych rodziców. Przebojem wtargnął do grona najzdolniejszych młodych aktorów Hollywood, choć na równie istotne role musiał poczekać jeszcze kilka lat. Po kultowym filmie Richarda Kelly’ego młody Gyllenhaal dokonał kilku aktorskich wyborów, które – choć nie można uznać ich za zupełnie nietrafione – nie wpłynęły znacząco na jego profesjonalny rozwój.
Można próbować bronić kolejnych kilku produkcji z udziałem Jake’a, podkreślać, że np. Życiowe rozterki czy Pięknie i jeszcze piękniej spotkały się z uznaniem kapituły Independent Spirit Awards. Nie zmieni to jednak faktu, że rola Donniego Darko nie stała się dla ambitnego młokosa taką odskocznią do kariery jak się spodziewano. Filmy pokroju Bubble Boy czy Highway nie były może kompromitacją, ale też nie przyniosły chluby aktorowi na dorobku. Dopiero pierwszy prawdziwy blockbuster w jego karierze – Pojutrze z 2004 r. – wprowadził w karierze Gyllenhaala małą rewolucję. I była to rewolucja oparta na paradoksie, bowiem ponad pół miliarda dolarów, jakie w kinach na całym świecie zarobiła katastroficzna wizja Rolanda Emmericha, zwróciło na Jake’a uwagę reżyserów, których trudno uznać za mainstreamowych. Rzadko zdarza się, by kasowy hit przyniósł propozycję zagrania w kameralnym i kontrowersyjnym dramacie, a w takiej właśnie sytuacji po sukcesie Pojutrza znalazł się Gyllenhaal. Nastał rok 2005, który bezapelacyjnie należy uznać za przełomowy w jego karierze.
To właśnie wówczas premierę miały aż trzy filmy z jego udziałem, a jednym z nich była właśnie przełamująca tabu Tajemnica Brokeback Mountain Anga Lee. Dramat portretujący erotyczną relację dwóch kowbojów na przestrzeni blisko trzech dziesięcioleci zyskał uznanie widzów i krytyków. Zestawienie archetypicznie męskiej postaci kowboja z homoseksualnym uczuciem wywołało niemałe kontrowersje, rzucając jednocześnie nowe światło na problem konieczności ukrywania prawdziwej orientacji seksualnej i braku społecznej akceptacji dla inności. Jake Gyllenhaal został cichym bohaterem środowiska gejowskiego – otwarcie mówił w wywiadach o tym, że aktorzy muszą realizować się także poprzez sceny wywołujące dyskomfort, a także o przygotowaniach do scen miłosnych z Heathem Ledgerem. Gdy zapytano go o plotki na temat jego biseksualności, uznał je za korzystne dla jego kariery i przyznał, że choć nigdy nie pociągali go mężczyźni, na pewno nie wystraszyłby się podobnego uczucia. Rolą w Tajemnicy Brokeback Mountain dowiódł niesamowitej aktorskiej dojrzałości i odwagi – nawet znacznie bardziej doświadczeni i uznani aktorzy odrzucali tak ryzykowne propozycje.
Instynkt go jednak nie zawiódł – intymny, zawierający całą paletę najgłębszych emocji dramat Anga Lee został nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji, a zdaniem sporej grupy krytyków i widzów powinien zostać wyróżniony Oscarem dla najlepszego filmu (ostatecznie przegrał z przeciętnym Miastem gniewu Paula Haggisa). Brytyjska Akademia Sztuk Filmowych i Teatralnych (BAFTA), która wręcza nagrody na kilka tygodni przed swym amerykańskim odpowiednikiem, nie miała wątpliwości i przyznała Tajemnicy… zarówno laur dla najlepszego obrazu, jak i m.in. dla najlepszego aktora drugoplanowego właśnie dla Jake’a Gyllenhaala. To był jego rok – poza szeroko dyskutowanym dziełem Lee pojawił się także w dobrze przyjętym Jarhead, opowiadającym o przeżyciach żołnierza Marines z czasów wojny w Zatoce Perskiej oraz doskonale obsadzonym Dowodzie, w którym wcielił się w młodego matematyka, badającego spuściznę swego zmarłego profesora. Trzy bardzo różne role, które łączą się jednak w jednym wspólnym mianowniku – amerykańskości.
Bo choć w 2005 r. wyróżnili go Brytyjczycy z BAFTA, a on sam figuruje na liście członków starej szwedzkiej szlachty, jego aktorska tożsamość to uosobienie amerykańskości. Przywołuje na myśl Roberta De Niro czy Ala Pacino z najlepszych lat – choć podkreślający swoje włoskie korzenie, byli urzeczywistnieniem jankeskiego stylu bycia, z butnym indywidualizmem i przywiązaniem do wolności na czele. Podobnie jest z młodym Gyllenhaalem, który, mimo swojego pochodzenia, najlepiej wypada w rolach egzemplifikujących amerykańskość przez duże A.
Bywał kowbojami, żołnierzami, agentami CIA i policjantami, a także dziennikarzami-amatorami, którzy poszukiwali prawdy lub czystej sensacji. Na palcach jednej ręki można policzy kreacje Jake’a, w których nie realizował się w jednej z wymienionych funkcji, odgrywając kolejne akordy symfonii „born in the USA”. Trudno powiedzieć, co predysponuje go do tego typu ról – fizjonomia, cechy osobowości czy jeszcze coś innego – lecz należy podkreślić, że niezwykle rzadko grywa postaci jednowymiarowe. Jaskrawym przykładem takiego bohatera jest Dastan z Księcia Persji, akurat najbardziej „nieamerykańska” rola Gyllenhaala, który lubuje się raczej w rolach skomplikowanych, nieco zagubionych mężczyzn.
W jednym z wywiadów wspominał, że angaż do Moulin Rouge! przegrał o włos – włożył mnóstwo pracy w treningi śpiewu i tańca, lecz rola Christiana w musicalu Baza Luhrmanna przypadła ostatecznie Ewanowi McGregorowi. Dziś chyba żaden z widzów nie wyobraża sobie, by ten mroczny aktor, zatrudniany nierzadko do ról prawdziwych twardzieli, mógł wcielić się w rolę rozśpiewanego i zakochanego poety. Bardziej pasuje doń odznaka i mundur (jak w Bogowie ulicy Ayera), a lepiej niż w kolorowych scenografiach prezentuje się w monochromatycznych plenerach – takich, w jakich widzieliśmy go ostatnio w dwóch skrajnie różnych dziełach Denisa Villeneuve’a, Labiryncie i Wrogu.
Gyllenhaal to ekranowy introwertyk o spojrzeniu skonfliktowanego wewnętrznie chłopca, który o wiele bardziej wiarygodnie wypada, gdy wypuści się go na bezkresy kina autorskiego lub gdy rzeczony autor podejmie próbę stworzenia filmu gatunkowego. To właśnie postępująca niespiesznie obsesja bohaterów, w których wciela się Jake w Labiryncie czy Zodiaku, powoduje, że konwencja thrillera wypada ożywczo i oryginalnie. To wyzierające z oczu szaleństwo Donniego Darko buduje w filmie Kelly’ego atmosferę, która tak silnie działa na widza. Paranoiczny nastrój Wroga, który można porównać chyba tylko do Zawrotu głowy Alfreda Hitchcocka, spowodowany jest w dużym stopniu minimalistyczną, ale bardzo wymowną grą Gyllenhaala, który w onirycznej scenerii Villeneuve’a mógł zaistnieć w stu procentach.
O filmach takich jak Miłość i inne używki, Kod nieśmiertelności czy Dowód widzowie za 20 lat prawdopodobnie nie będą pamiętać – to zaledwie poprawnie przygotowane produkcje, które niczym nie wybijają się ponad przeciętność. To właśnie dzieła niejednoznaczne, inspirujące, działające na wyobraźnię na dłużej zadomawiają się w pamięci publiczności.
To filmy takie jak Donnie Darko czy Wróg sprawiają, że widz po seansie musi dochodzić do siebie, a potem z wypiekami na twarzy dyskutuje na temat właśnie obejrzanej sceny czy ujęcia. To dlatego Jake Gyllenhaal z większym zaangażowaniem – i lepszym efektem – oddaje się projektom pokroju właśnie wyświetlanego w światowych kinach Wolnego strzelca, które pozwalają mu tworzyć kreacje niełatwe do zapomnienia. Tylko dzięki nim w pełni rozwija skrzydła i tylko dzięki nim zostanie zapamiętany.