Jak zostać kotem. Familijna zapchajdziura
Koty są fajne. Nagrywanie i publikowanie w internecie ich psot skutkuje setkami milionów wyświetleń, a szczególną popularnością cieszą się składanki najzabawniejszych nagrań z mruczącymi czworonogami. To także ulubieńcy dzieci, o czym świadczy praktykowane od lat umieszczanie zwierząt w bajkach i szeroko pojętym kinie familijnym. Począwszy od Króla Lwa i 101 dalmatyńczyków, przez Babe – świnkę z klasą oraz Psy i koty, na Epoce lodowcowej i Zwierzogrodzie skończywszy: a jak jeszcze bohaterowie mówią głosami znanych aktorów, to już w ogóle sukces murowany. Do podobnego wniosku doszedł najwyraźniej twórca takich klasyków jak Rodzina Addamsów i Faceci w czerni, czyli Barry Sonnenfeld, którego najnowszy film – Jak zostać kotem – niedawno wszedł do kin. Połączenie talentu reżysera i popularność gadających zwierząt sugeruje kasowy sukces i dobrą zabawę, bo kto nie lubi oglądać śmiesznych kotków?
Tom Brand (Kevin Spacey) to nadęty biznesmen zaniedbujący żonę (Jennifer Garner) i córkę (Malina Weissman). Dziewczynka niedługo obchodzi urodziny i marzy jej się mruczący czworonóg. Niechętny ojciec zgadza się i po drodze na przyjęcie urodzinowe kupuje kota u pana Perkinsa (Christopher Walken), zdziwaczałego właściciela sklepu zoologicznego. Wkrótce potem ma miejsce wypadek i świadomość Toma zostaje przeniesiona w ciało zwierzęcia. Od tej chwili musi odnaleźć się w nowej sytuacji. W tle przewija się wątek spadkobiercy głównego bohatera (Robbie Amell) i złego biznesmena (Mark Consuelos), który ma chrapkę na fotel prezesa.
Schematyczność fabuły w zasadzie nie przeszkadza. Albo inaczej – nie jest to film, który ogląda się dla niuansów scenariusza, a raczej dla gagów i humoru sytuacyjnego. Kiedy Tom/Pan Puszek trafia do swojego domu, początkowo desperacko próbuje zaalarmować rodzinę i uświadomić im swój stan. Kiedy okazuje się, że bez palców używanie pióra nie jest już takie proste, a każdy krzyk domownicy postrzegają jako irytujące miauczenie, przychodzi pora na zalanie bezradności alkoholem, co owocuje kilkoma zabawnymi scenami.
Warto pochwalić twórców przede wszystkim za to, jak koci bohater wygląda. Część ujęć nakręcono z prawdziwymi zwierzętami, a w scenach akcji płynnie wprowadzono animację komputerową, co daje wiarygodny efekt, zwłaszcza przy skokach i upadkach Pana Puszka. Scen z nim jest sporo i większość autentycznie zabawna. Im bardziej bohater próbuje udowodnić, że wbrew pozorom to człowiek, tym żałośniej przegrywa. Mimo to odnajduje w swojej sytuacji kilka plusów, jak choćby możliwość zapaskudzenia torebki swojej byłej żony.
Jedyna postać, która rozumie miauczenie Pana Puszka, to Perkins. Obecność na ekranie Christophera Walkena to zawsze dobra wiadomość, choć szkoda, że pojawia się zaledwie kilka razy. Jego bohater swoim nieprzystawaniem do reszty filmowego świata wprowadza do niego nieco magii. Czuwa też nad Tomem w jego kocim wcieleniu.
Niestety chyba nikt nie czuwał nad scenarzystami (wszystkimi pięcioma), ponieważ Jak zostać kotem nie ma do zaoferowania niczego poza wyczynami Pana Puszka i epizodami Walkena. Kevin Spacey i Jennifer Garner nie mają niczego ciekawego do zagrania. Z jednej strony dobrze dla nich – mało pracy, a gażę można przeznaczyć np. na remont łazienki, egzotyczne wakacje, etc. Ale z drugiej strony obsadzenie ich w tym filmie to marnowanie dobrych aktorów na przeciętne kino.
Ktoś mógłby pomyśleć: może i tak, ale jeśli Kevin Spacey podkłada swój głos pod kota, to musi świetnie brzmieć, prawda?
Pewnie tak, ale złote dziecko rodzimej dystrybucji – czyli Kino Świat – uznało, że będzie o wiele zabawniej, jeśli kota w filmie Jak zostać kotem zdubbinguje nie kto inny, jak Tomasz Kot! Mając tak wyborny żart do dyspozycji, aż żal nie skorzystać. Tym samym w kinach (przynajmniej tych wrocławskich) można wybierać między wersją polską a żadną. Nowoczesny patriotyzm w praktyce?
Podsumowując: banalne kino, które może zwrócić uwagę niektórych dzieci, lecz dorosłemu widzowi nie dostarcza zbyt wielu filmowych wrażeń. Zdolni aktorzy ograniczeni są scenariuszem, co częściowo rekompensuje kilka zabawnych scen z udziałem biznesmena uwięzionego w czworonogu. Wszystko okraszone polską wersją językową, więc miłośnicy Walkena i Spaceya mogą czuć się oszukani. Żeby dziewięćdziesięciominutowy uznać za udany, potrzeba czegoś więcej niż śmiesznego kotka.
korekta: Kornelia Farynowska