search
REKLAMA
Seriale TV

IRON FIST. Recenzja serialu „na zimno”

Jakub Koisz

26 marca 2017

REKLAMA

Podoba mi się Finn Jones w tej roli i mam nadzieję, że twórcy z jakichś powodów nie zmienią tego wizerunku dla choćby zbliżającego się, zbiorowego The Defenders. Zresztą poczciwość aktora objawia się w infantylnej strategii na odbijanie krytyki, ponieważ Jones za niezbyt satysfakcjonujący go odbiór serialu obwinia… Donalda Trumpa. W jednym z wywiadów powiedział, że wiele się zmieniło w odbiorze takich postaci, od kiedy Ameryka ma nowego prezydenta, a każda niewykorzystana możliwość wyrównania społecznych nierówności na małym ekranie postrzegana będzie jako potwarz dla piewców równouprawnienia. Doprawdy, dla dobra serialu Finn Jones powinien odzywać się jak najrzadziej, bo średnio rozumie mechanizmy tak zwanego reagowania kryzysowego. Danny Rand nie jest trumpopodobnym dziedzicem korporacyjnej fortuny, co najwyżej już nieco męczącą widownie postacią, która musi odnaleźć się w nieznanym sobie środowisku. Jeśli kogoś szczególnie boli, że wszystko to już było – jestem w stanie ten zarzut zrozumieć.

Superbohaterski początek, w którym bardzo długo rozwijany jest potencjał bohatera, to już wymęczona na dużym oraz małym ekranie buła, a tutaj dodatkowo większość odcinków kończy się efektownymi cliffhangerami. Danny mimo piętnastoletniego treningu ma jeszcze problemem z kontrolowaniem „energii chi”, swoją rolą jako wielce oświeconego wojownika, ale nie młodego człowieka, który całkiem sprawnie odnajduje się w świecie korpo-blichtru (choć nie samej korporacji, o czym za chwilę), smartfonów i bujania się nocą po mieście. To nie „trumpowość” powinna irytować, ale właśnie rozerwanie pomiędzy XXI-wieczną szpanerką a buddyjskim spokojem, które mało wprawionemu widzowi musi być zarysowane nieco grubszą kreską, bo można się zawiesić na pytaniu: „o co temu gościowi w ogóle chodzi?”. Potrzebny byłby tutaj również wiarygodny, spójny image superbohaterski, ponieważ Danny wygląda jak bezdomny hipster, a umie wywijać nogami niczym wzmocniony genetycznie Lorenzo Lamas. Odniosłem wrażenie, że chociaż znam komiksowy oryginał, to bez tej wiedzy też mógłby mnie irytować bohater wydający się fantazmatem zagubionego w wielkim świecie człowieka, który filozofię Zen i swoje mistyczne przygody traktuje trochę jak pelerynę do przyodziania tylko wtedy, gdy robi się naprawdę gorąco.

Drugi plan wypada dobrze: Colleen Wing (Jessica Henwick), rodzeństwo Meachumów (zwłaszcza Tom Pelphrey jako Ward Meachum jest świetny) to pełnoprawne, ważne w życiu bohatera figury. Dużo przyjemności przyniesie też obserwowanie poprawnie zaimplementowanych twarzy z poprzednich odsłon uniwersum (Jessica Jones, Daredevil, Luke Cage), mamy bowiem powrót Claire Temple (Rosario Dawson) czy Jeri Hogarth (Carrie-Anne Moss). Jak na trzynastoodcinkowy serial jest w nim zbyt duże stężenie tych cliffhangerowych przemian: sojusznicy stają się przeciwnikami, przyjaciele zdradzają i tak dalej. Niby jest to zgodne z koncepcją ciągłego balansowania między ciemnością i mrokiem, ale może wydać się tanie jak na czwartą produkcję ze stajni, która przywykła nas, że jej konie do typowych raczej nie należą. Nie rozumiem jednak, skąd nagle w widzach tak duża potrzeba dekonstruowania historii o początkach jakiegoś superbohatera, wszak Iron Fist nie jest postacią szczególnie popularną, mającą jakąkolwiek ważniejszą wzmiankę na ekranie, stąd potraktowanie  tej drogi jako lekcji obowiązkowej. Do plusów dołączam ciekawe wątki korporacyjne, które nie nudzą, a ich funkcją jest zaciśnięcie pętli na szyi zagubionego w tym wszystkim protagonisty.

Głównym problemem serialu jest to, że – paradoksalnie – musi być właśnie genezą i odbębnić te obowiązkowe narodziny bohatera na małym ekranie, poradzić sobie zarówno z jego solową przygodą, jak i ostatnim krokiem ku projektowi zwanemu The Defenders. Nie jest to serial, do którego będę wracał tak chętnie jak do Daredevila, a szczególnie drugiego sezonu, w którym poznaliśmy Punishera. Nie jest również – jak chciałby tego garłaty Internet – wtopą Netflixa, bo pomimo że produkcja nie zatrzęsie klatką kina superbohaterskiego, trzynaście odcinków można pochłonąć za trzema posiedzeniami, jak to się wydarzyło w przypadku piszącego te słowa. Dajcie szansę.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA