IGRZYSKA ŚMIERCI – co lepsze, książka czy film?
Igrzyska śmierci (tytuł oryginalny The Hunger Games), trylogia autorstwa Suzanne Collins, pojawiła się na rynku w roku 2008 (w Polsce, za pośrednictwem Wydawnictwa Media Rodzina, w roku 2012) i szturmem zdobyła serca nastolatek.
A zdobyć te serca w dzisiejszych czasach nie jest łatwo. Nie wystarczy już zaczepić dziewczynę na przerwie i zaprosić do kina, o nie. Trzeba albo być wilkołakiem czy wampirem, albo na takowe polować, świecić w ciemnościach, zapewniać chłodzenie lub grzanie w odpowiednich warunkach atmosferycznych, albo tatuować sobie na ciele tajemnicze runy świecącym patyczkiem.
W Igrzyskach śmierci tych jakże ciekawych elementów, o dziwo, nie ma, co sprawia, że są znacznie bardziej strawne także i dla nieco starszego, niż trzynastoletni, czytelnika. Pomimo że całość również zasadniczo sprowadza się do fundamentalnego „którego z dwóch konkurentów wybierze diwa”, Igrzyska czyta się bez uczucia zażenowania.
POWIEŚĆ
Akcja powieści toczy się w fikcyjnym państwie Panem, podzielonym na trzynaście dystryktów. Są one zorientowane funkcjonalnie – każdy z nich dostarcza do Kapitolu konkretne dobra, budując na tej wymianie większą lub mniejszą zasobność. Katniss Everdeen, główna bohaterka książki, zamieszkuje jeden z najbiedniejszych dystryktów, górniczą dwunastkę. Walcząc o przetrwanie swojej uszczuplonej wypadkiem na kopalni rodziny, nielegalnie poluje, strzelając z łuku do drobnej zwierzyny. Czytelnik poznaje Katniss tuż przed dorocznymi Dożynkami, podczas których tradycyjnie z każdego dystryktu wybiera się metodą losowania dwójkę trybutów – chłopca i dziewczynę w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, którzy walczyć będą w organizowanych przez Kapitol Głodowych Igrzyskach. Zwyciężyć – i przeżyć – może tylko jedna osoba. Ta okrutna zabawa nie tylko dostarcza rozrywki widzom Kapitolu, ale jest też swego rodzaju karą, przypomnieniem krwawo stłumionej rebelii, w wyniku której dystrykt 13 został całkowicie zrównany z ziemią.
Podczas Dożynek nieszczęśliwy los pada na Primrose, młodszą siostrę Katniss, i jest to moment, w którym po raz pierwszy nasza bohaterka przeciwstawia się systemowi – zgłasza się do udziału w Igrzyskach w zastępstwie Prim. Od tej pory zawsze już będzie – mniej lub bardziej świadomie – pokazywała Kapitolowi, w osobie charyzmatycznego Prezydenta Snowa, środkowy palec.
Cykl składa się z trzech tomów. W Igrzyskach śmierci obserwujemy zmagania Katniss na arenie, zwieńczone podwójnym zwycięstwem – dzięki wybiegowi w świetle kamer oboje trybuci z dystryktu 12, Katniss i syn piekarza, Peeta Mellark, zachowują życie. W części drugiej, W pierścieniu ognia, Katniss i Peeta ponownie stają na arenie, mając za przeciwników zwycięskich trybutów pozostałych dystryktów z lat poprzednich. Tym razem jednak, zamiast walczyć między sobą, część trybutów tworzy coś w rodzaju drużyny, sprzymierzając się przeciwko organizatorom Igrzysk. Wśród spektakularnych eksplozji Katniss opuszcza arenę, uratowana przez spiskowców, którzy czynią z niej symbol rodzącej się rebelii – Kosogłosa. Część trzecia, Kosogłos, to losy Katniss, Peety i Gale’a na tle powstania w Dystryktach. Walka pochłania kolejne ofiary, rebelianci, zdobywając kolejno dystrykt po dystrykcie, docierają wreszcie na ulice Kapitolu, pod rezydencję prezydenta Snowa. Jednocześnie Katniss wybiera ostatecznie swoją drogę, decydując pomiędzy spokojem Peety a wojowniczą naturą Gale’a.
Trylogia jest niestety nierówna.
O ile tom pierwszy zaskakuje nietypową dla współczesnej literatury młodzieżowej, rozbudowaną akcją (na ogół książki tego typu bazują na schemacie – ona niewinna i urocza, on mroczny i waleczny, całość zatopiona w banalnej pseudoparanormalnej papce) oraz ciekawie zbudowanymi postaciami, o tyle pozostałe nieco się ciągną.
Tom drugi oferuje w zasadzie powtórkę z rozrywki, tracąc urok nowości. Wprowadzenie dodatkowych postaci niewiele pomaga, ponieważ eliminacja części walczących przeciwko sobie trybutów idzie wyjątkowo szybko, jest potraktowana nieco po łebkach. Plusem jest tu intrygujący cliffhanger.
Ostatnia część trylogii przynosi zaś lekkie rozczarowanie. Przede wszystkim zanika gdzieś to, co najbardziej w cyklu interesujące, czyli wymyślne okrucieństwo Kapitolu. Sprowadzony nagle do małego punkciku na mapie Panem, broniącego się przed ogarniającą dystrykty rebelią, jest o wiele mniej ciekawy. Katniss zaś, jako Kosogłos, w pierwszej części tomu ogranicza się do kręcenia spotów reklamowych i zwiedzania podziemnego bunkra w dystrykcie 13, w którym buntownicy utworzyli bazę. Dalsze strony powieści są bardziej dynamiczne, Katniss wraz ze swoim oddziałem przyłącza się do aktywnej walki i zwycięża, niestety ostatnie strony to banalny epilog w stylu „żyli razem długo i szczęśliwie, pełni niepokoju o przyszłość”, pozostawiający spory niedosyt po zamknięciu okładki. Niemniej cykl czyta się dobrze jako spójną, logiczną, zamkniętą całość.
EKRANIZACJA
Ekranizacji pierwszej części serii podjął się Gary Ross (znany m.in. ze świetnego Miasteczka Pleasantville), kolejne części reżyserował Francis Lawrence (Jestem legendą, Constantine, Woda dla słoni). Zmiana jest odczuwalna w niewielkim stopniu, jako że od początku przyjęto zasadę trzymania się, o ile to możliwe, pierwowzoru książkowego. Drobne modyfikacje, które zostały wprowadzone do scenariusza (przy którym zresztą, w przypadku pierwszej części, współpracowała autorka powieści, Suzanne Collins) miały na celu wyłącznie przystosowanie tekstu do ram czasowych filmu i dołożono wszelkich starań, żeby nie wpływały znacząco na fabułę.
Niestety, oznacza to, że wszystkie słabości powieści – dłużyzny, powtórzenia, przegadanie niektórych scen, pojawiają się także w cyklu filmowym. Jest to widoczne zwłaszcza w przypadku końcówki części drugiej – Igrzyska śmierci. W pierścieniu ognia, a także w przypadku części ostatniej, czyli Kosogłosa, zgodnie z modą ostatnich lat podzielonej na dwa pełnowymiarowe filmy.
Skutek jest taki, że film Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1 jest najsłabszym w cyklu, ponieważ najmniej się w nim dzieje. Katniss snuje się po podziemnej bazie dystryktu 13, wykonuje karnie polecenia Plutarcha oraz prezydent Coin (przywódczyni rebelii), wygłasza monologi w przestrzeń i rozmyśla nad swoimi uczuciami. Cała akcja tego tomu przesunięta zostaje do części ostatniej, w której dochodzi do ostatecznego starcia pomiędzy rebeliantami i Kapitolem. To przesunięcie akcentów działa zdecydowanie na korzyść Igrzysk śmierci: Kosogłos. Część 2, choć banalny epilog, przywodzący na myśl pseudoprawdy Paulo Coelho, i tu jest obecny, drobiazgowy czytelnik powinien zatem czuć się usatysfakcjonowany.
Dobór aktorów do głównych ról również potraktowano z należytą uwagą.
Rolę Katniss powierzono Jennifer Lawrence, ulubienicy Ameryki, typowej „dziewczynie z sąsiedztwa”, znanej z X-Men: Pierwsza klasa. Aktorsko Lawrence udźwignęła zadanie, choć jej atutem jest raczej naturalność przed kamerą niż warsztat. Katniss w wykonaniu Lawrence jest tym, kim być powinna, czyli zbuntowaną nastolatką, która – owszem – idzie na niemal pewną śmierć, ratując życie siostrze, a potem staje na czele powstania ogarniającego cały kraj, ale jednocześnie zmaga się też z typowymi problemami okresu dojrzewania, czyli protestem przeciwko światu i pierwszymi uniesieniami natury romantycznej. A szczęście ma w tym temacie podwójne, mając do dyspozycji Peetę (w tej roli Josh Hutcherson, który postać piekarczyka o żenująco niskiej samoocenie i beznadziejnej skłonności do poświęceń buduje głównie na smutnych spojrzeniach brązowych ocząt) oraz Gale’a, w którego wciela się jeden z nadmiernie lansowanych braci Hemsworthów, Liam. Braki talentu i warsztatu doskonale nadrabia foremną posturą i ponurym spojrzeniem, idealnie pasującym do prostego myśliwego, zagubionego w wielkiej polityce.
Dużym sukcesem filmu natomiast jest obsada drugoplanowa.
Woody Harrelson jako Haymitch, zwycięski trybut z dwunastki sprzed lat, jak zwykle pokazuje klasę, tworząc niezmiernie sympatyczną w gruncie rzeczy postać zrezygnowanego alkoholika. Nieodżałowany Philip Seymour Hoffman w jednej ze swoich ostatnich ról jest świetnym, przewrotnym, zawsze wykorzystującym sytuację na swoją korzyść Plutarchem. Julianne Moore, pozbywszy się swojego znaku rozpoznawczego, czyli płomiennorudych włosów, jest zimną prezydent Coin, rozgrywającą rebelię dla własnych celów. Na uwagę zasługuje zaskakująca kreacja Lenny’ego Kravitza jako stylisty Katniss i Peety, Cinny. I – last but not least – wyśmienity Donald Sutherland jako demoniczny władca absolutny Panem, czyli prezydent Snow. Ten zestaw gwiazd nie mógł zawieść i nie zawodzi, bynajmniej nie tworząc tła dla głównych postaci, lecz równorzędnie z nimi budując klimat cyklu.
Klimat ten tworzy też scenografia, przeciwstawiająca w sposób bardzo bezpośredni kolorowy, ozdobny, rozbawiony świat Kapitolu szaroburym dystryktom, pełnym zgrzebnie odzianych niewolników o smutnych twarzach. Skojarzenia są natychmiastowe, proste i bezbłędne.
Pracują na nie również kostiumy. I tak kolejne kreacje Katniss, tworzone przez Cinnę, naprawdę cieszą oko – wymowne, symboliczne, żywe, w książce opisane z najdrobniejszymi detalami, w filmie nie rozczarowują. Suknia ślubna, zmieniająca się w kostium Kosogłosa, została przedstawiona z prawdziwym wyczuciem, bez mała artyzmem.
Twórcy kostiumów mieli zresztą przy ekranizacji trylogii spore pole do popisu.
Z jednej strony stroje sceniczne dla trybutów, fantazyjne kreacje Effie Trinket, opiekunki trybutów dystryktu 12, i Ceasara, prowadzącego Igrzyska, wymyślne ubiory mieszkańców Kapitolu, a z drugiej proste, jednolite ubrania mieszkańców uboższych dystryktów, dyskretne, ciemne garnitury Cinny, szare mundury rebeliantów. I z tych możliwości korzystano w pełni, nie pozostawiając żadnego detalu przypadkowi. Zabawna zwłaszcza jest próba połączenia dwóch skrajności w stylizacjach Effie w trakcie pobytu w podziemnej bazie – elegantka nosi przepisowy mundurek, ale wzbogaca go wymyślnymi nakryciami głowy, nieprzepisowymi rozcięciami rękawów.
Jak przystało na film – w pewnym sensie – akcji, Igrzyska śmierci oferują właściwą dozę efektownych eksplozji, rozpadających się budynków, potworów i innych kataklizmów. Robią one wrażenie zwłaszcza w pierwszej, najbardziej dynamicznej części cyklu, a także podczas otwartych walk w Kapitolu i dystrykcie 2 (Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 2), kiedy areną staje się całe miasto. A przy tym warto podkreślić, że filmy nie epatują brutalnością, nie są przesadnie drastyczne, mając zapewne na uwadze nieco młodszego widza.
Jak wypada zatem porównanie ekranizacji z książką?
Zwykło się twierdzić, że film nigdy książce nie dorówna, Igrzyska śmierci jednak stanowią próbę wyjątkowo udaną. Ktoś, kto książkę przed obejrzeniem filmu czytał, nie wyjdzie z kina rozczarowany. Ktoś, kto nie miał jej w ręku, być może z ciekawości po nią sięgnie. Ja należę do grupy pierwszej. Po seansie Igrzysk śmierci: Kosogłos. Część 2 mam ochotę przeczytać całość ponownie – nie po to, żeby szukać różnic czy niedociągnięć jednej czy drugiej wersji, ale żeby przeżyć tę historię od początku do końca jeszcze raz. Bo warto – w ten czy inny sposób.
korekta: Kornelia Farynowska