Hołdując klasykom 3
W trzecim tekście prezentującym teledyski inspirowane kinem niemały koktajl. Zarówno w sferze video, jak i audio. Jest kolorowo, choć na początek coś w innej tonacji.
Rob Zombie to artysta, który dał się poznać jako świetny wokalista w założonej przez siebie kapeli White Zombie. Później przyszła pora na karierę solową. Przez cały czas nie ukrywał miłości do wszelkich odmian szeroko pojętego horroru i kina exploitation. Okazał się też bardzo zdolnym reżyserem, udanie odświeżając cykl „Halloween”, a wcześniej wprowadzając do kin dyptyk o pewnej rodzince zwyroli. Hołd klasyce przez wielkie K oddał w teledysku do swojego utworu „Living Dead Girl”, nawiązując w teledysku do niemieckiego ekspresjonizmu i jego najsłynniejszego przedstawiciela „Gabinetu doktora Caligari”. Sam wcielił się w doktora, a tytułowa rola została obsadzona przez jego żonę, aktorkę Sheri Moon. Dzięki udanym zabiegom stylistycznym, filtrom i montażowi wyszło bardzo pomysłowo i klimatycznie.
Następny teledysk to kolejny efekt ścisłego mariażu muzyki z X muzą. Mike Patton nie od dziś uchodzi za zdeklarowanego miłośnika kina. Pewnie też z tego powodu teledysk grupy Faith No More, w której udziela się wokalnie, do utworu „Last Cup Of Sorrow”, zupełnie zamierzenie przypomina hitchcockowskiego klasyka „Zawrót głowy”. Przywołuje legendarne sceny, operując legendarnym „efektem Vertigo”, jednocześnie bawiąc się materiałem wyjściowym, za pomocą kilku dość absurdalnych scenek. Ogląda się to wybornie, co najmniej równie dobrze jak słucha, skądinąd znakomitego utworu. Zespołowi udało się nakłonić do współpracy Jennifer Jason Leigh, która z aktorskiego zadania wywiązała się świetnie. Poza teledyskowo, okładka singla kompaktowego również nawiązuje do filmu Hitchcocka, a raczej do jego plakatu.
https://www.youtube.com/watch?v=FtIwfugF1zw
Teraz kompletna zmiana klimatu. Po ciężkim początku, zapraszam do tańca! Jeśli myśleliście, że fala filmów tanecznych to nowość, grubo się mylicie. Przed wszelkimi „stepapami” już na przełomie lat 70./80. doczekaliśmy się odkrycia talentu Johna Travolty, który żwawo hasał na parkiecie, a „Saturday Night Fever”, „Grease”, „Footloose”, „Dirty Dancing” czy „Flashdance” rządziły na ekranach. I tego ostatniego rzecz dotyczy. Od początku w showbiznesie mocno związana z tańcem aktorko-piosenkarka lub piosenkarko-aktorka Jennifer Lopez, wciąż pląsa dużo, a jej teledysk do utworu „I’m Glad” to jeden wielki ukłon w stronę filmu z uroczą Jennifer Beals. JLo mocno się przyłożyła: jest bliźniacza choreografia, sceny żywcem wyjęte z filmu (w fabryce, finalna) i nawet tapir na głowie. Trzeba przyznać, że wygląda to całkiem nieźle, właściwie jak stuningowany zwiastun nowej wersji filmu. Co ciekawe Maureen Marder, na której życiu oparty był „Flashdance”, pozwała wytwórnię i Lopez za bezprawne wykorzystanie jej historii. Powództwo oddalono.
Jenny jednak pierwszą nie była. Dwa lata wcześniej przy okazji promocji filmu „Dziennik Bridget Jones”, była spajsetka (dla niewtajemniczonych: członkini legendarnego girlsbandu Spice Girls) Geri Halliwell podjęła się próby odświeżenia przeboju The Weather Girls „It’s Raining Men”. W wizualizacji swojej wersji również podparła się „Flashdance”, ograniczając się do sceny końcowej, ale jednocześnie inspirując się innym hitem kinowym „Fame”, wtedy kiedy akcja przenosi się na zewnątrz.
Również tytułowi z lat osiemdziesiątych uległa grupa The Strokes. Niezależne chłopaki zafascynowani produkcją Disney’a „TRON” stworzyli klip do kawałka „12:51” z ich drugiego albumu. Szkoda, że twórcy ograniczyli się właściwie do stworzenia tronopodobnych kostiumów i scenografii. Klip opiera się na wyświechtanym motywie ukazania grającego zespołu. Za mało w nim dynamiki, choć kolorystycznie jest bez zarzutu. Wideo wyreżyserował Roman Coppola, syn Francisa Forda i brat Sofii.
Braku dynamiki nie można zarzucić natomiast obrazkowi do utworu włoskiego rapera ukrywającego się pod pseudonimem Caparezza. Południowiec dużo lepiej odnalazł się w świecie TRONu wykazując się zdecydowanie większą inwencją jego transformacji na potrzeby klipu. Piosenkę należy traktować, mimo, że europejską, to jednak jako egzotyczną ciekawostkę. Co nie zmienia faktu, że jest niezwykle pocieszna jak i cały teledysk. Tym radosnym akcentem kończę.
Ciąg dalszy nastąpi…