GDZIE TEN ZAJĄC? Dlaczego brakuje filmów wielkanocnych?
Drugą produkcją są Strażnicy marzeń, prezentujący wyższy poziom, ale posługujący się tematyką wielkanocną jako jednym z wielu składowych elementów fabuły. Ta ostatnia prezentuje się niemal równie szablonowo, co Hop. Ponownie mamy do czynienia z dobrymi bohaterami, którzy usiłują powstrzymać antagonistę i przeszkodzić mu w jego niegodziwych planach. Owymi protagonistami są między innymi Święty Mikołaj, Wróżka Zębuszka czy właśnie Zając Wielkanocny. Twórcy bawią się jednak tradycyjnymi wizerunkami tychże postaci, dzięki czemu stają się one bardziej wojownikami niż sympatycznymi wyobrażeniami dzieci. Zając i ferajna potrafią posługiwać się przemocą, mają również osobiste problemy, na czele z tym, iż coraz mniej osób wierzy w ich istnienie. W Strażnikach marzeń wyraźnie rzuca się w oczy chęć osiągnięcia oryginalności i wizerunki baśniowych bohaterów na to pozwalają, a znajomy szkielet fabularny pozwala na stworzenie ciekawej opowieści z morałem. Wielkanoc ponownie zostaje odarta z jakiejkolwiek religijności. Przyjrzyjmy się zatem, jak na polu świątecznych produkcji prezentują się szeroko pojęte filmy religijne.
Tych powstało zauważalnie więcej, ale zwykle wzbudzają wiele kontrowersji, co może być przyczyną niechęci filmowców do szerszej eksploatacji tematyki biblijnej. Przykłady same przychodzą do głowy. Najbardziej oczywistym jest Pasja Mela Gibsona, krytykowana za domniemany antysemityzm, przesadną brutalność i spłycenie idei chrześcijańskich, chwalona natomiast za realizację i dbałość o szczegóły. O odejście od zupełnie kanonicznej adaptacji wydarzeń biblijnych pokusił się Martin Scorsese w Ostatnim kuszeniu Chrystusa, które, będące filmem znacznie lepszym od Pasji, nie uniknęło głosów sprzeciwu, głównie za sprawą eksploracji pomysłu pokazania ludzkiej twarzy Jezusa z Nazaretu, której kluczowym punktem jest sekwencja ukazująca jego możliwe życie jako zwykłego człowieka. Film wywołuje u wielu widzów oburzenie po dziś dzień, co nie zmienia faktu, że dzieło Scorsesego to prawdopodobnie najdoskonalszy przykład kina religijnego w historii. Poza kilkoma jakościowo gorszymi produkcjami warto wspomnieć o dwóch żelaznych klasykach kinematografii amerykańskiej: Nietolerancji Davida Warka Griffitha z 1916 roku i Ben-Hurze (przede wszystkim wersji Williama Wylera), w których jednak historia o Chrystusie jest istotnym, ale nie pierwszoplanowym elementem. Do tego całkiem dobrze prezentują się oscarowa Szata (1953) czy Opowieść wszech czasów (1965). Uznanie zdobył także miniserial Jezus z Nazaretu Franco Zeffirellego. Środowiska religijne nie lubią jednak, gdy dotyka się świętości. Wszystkie wymienione dzieła spotkały się z większą lub mniejszą krytyką, co zapewne skutecznie powstrzymuje filmowców od podejmowania tej tematyki.
Dlaczego zatem twórcy nie pójdą w kierunku przyjaznych filmów familijnych pokroju właśnie Hop? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze i tak zapewne jest i w tym przypadku. Problem nie leży jedynie w potencjalnie małym zainteresowaniu widzów. Boże Narodzenie to okres, do którego przygotowania rozpoczynają się na długo przed samym świętem. Atmosferę tworzy także kupowanie prezentów, dekorowanie domów, ubieranie choinki i kolędy. Wielkanoc jest tego wszystkiego pozbawiona, zapewne również dlatego, że współcześnie nie wiąże się ze szczególną celebracją w wymiarze świeckim, a sam czas „magii świąt” ulega znacznemu skróceniu w porównaniu do praktycznie całego grudnia. Ponadto, lwia część Triduum Paschalnego jest bardzo mocno związana z aspektem religijnym, który, bądźmy szczerzy, ma niewielki potencjał rozrywkowo-komercyjny. Historia męki i śmieci Chrystusa nie jest przecież specjalnie wygodnym materiałem na obraz dla całej rodziny, w przeciwieństwie do narodzin malutkiego Jezusa. Zwłaszcza w Polsce święta kościelne wciąż nie są zlaicyzowane (na szczęście), toteż filmy świąteczne praktycznie u nas nie powstają. Twórcy amerykańscy także raczej nie pójdą w stronę komercjalizacji Wielkanocy, bo choć zajączek może być uroczy, to łatwo byłoby sprowadzić go do wiosennej wersji Świętego Mikołaja. Może i Hollywood wtórności się nie boi, ale przez cały grudzień do kin zawita więcej ludzi niż w jeden kwietniowy weekend. A to słabo się opłaca.