Gdzie nominacje i Oscary? NIEDOCENIANE role aktorskie w blockbusterach
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego Amerykańska Akademia Filmowa tak bardzo obraża się na niektóre filmowe uniwersa czy ogólnie rzecz biorąc mocno kasowe filmy, które służą szeroko pojętej rozrywce. To krzywdzące podejście pozbawiło wielu znakomitych twórców oscarowych nominacji i szansy na jeszcze większą renomę i rozgłos. Szczególnie mam tu na myśli wielkie serie filmowe, które wyróżnione zostały jedynie okazjonalnie, za najlepsze zdjęcia czy kostiumy. Najbardziej jednak stracili na tym aktorzy, których naprawdę świetne role w tak zwanych blockbusterach całkowicie pominięto, wrzucając je do worka stereotypów i klasyfikując jako występy w filmach dla mas. Tymczasem niektóre z nich to role do dziś wręcz kultowe i uważane przez fanów za jedne z lepszych w ich karierach. Przyjrzyjmy się więc aktorom, których krytycy docenili za występy w blockbusterach stanowczo za mało.
Alan Rickman – „Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część II” (2011)
Filmy o Harrym Potterze nigdy nie narzekały na nadmiar oscarowych nominacji. Cała seria została doceniona zaledwie raz w przypadku zdjęć do Księcia Półkrwi, co biorąc pod uwagę wysyp genialnych ról największych gwiazd brytyjskiego kina czy kultowe ścieżki dźwiękowe, jest wręcz zadziwiające. Szczególnie boli brak wyróżnienia dla Alana Rickmana wcielającego się w rolę Severusa Snape’a. Jego tajemnicza, niedostępna, po części i mroczna postać wyróżniała się we wszystkich filmach, jednak największe wrażenie wywołuje jego występ w finałowym filmie serii: Insygnia Śmierci – część II. Rozwiązanie wieloletniej tajemnicy jego charakteru, rozpacz po śmierci Lily, emocjonująca scena kulminacji jego życia, a w końcu wspomnienia, z których Harry dowiaduje się o swoim przeznaczeniu – we wszystkich tych momentach Alan Rickman wzruszył fanów do łez i całkowicie zmienił w widzach percepcję swojej postaci. Chociażby z tego względu brak wyróżnienia jego aktorskiej pracy wydaje się nie na miejscu.
Matthew McConaughey – „Interstellar” (2014)
Po kilku projektach, które stereotypowo podsumowały Matthew McConaugheya jako przystojnego łamacza damskich serc, przyszedł czas na filmy takie jak Dallas Buyers Club czy w końcu Interstellar, w których nareszcie miał szansę udowodnić gamę swoich aktorskich umiejętności i odciąć się od wcześniejszego niesłusznego zaszufladkowania. Kultowy film Christophera Nolana ukazuje go w roli przykładnego ojca, który jest jednak zmuszony poświęcić relacje ze swoimi dziećmi dla dobra nauki. W emocjonującej scenie, w której ogląda nadsyłane przez lata filmy od córki i syna, najpierw jako nastolatków, później dorosłych już ludzi, widzimy jego potężne załamanie, rozdarcie, z którym walczył od lat, wreszcie wychodzi na pierwszy plan – Cooper pozwala sobie na łzy i wzruszenie. Chociażby za ten dogłębnie uderzający w widza moment McConaughey powinien zostać doceniony poważniejszymi nominacjami aktorskimi.
Sean Astin – „Władca Pierścieni: Powrót króla” (2003)
Niech podniesie rękę ten, kto ma jakieś zarzuty wobec postaci Sama z Władcy Pierścieni. Nie wyobrażam sobie lepszego towarzysza podróży niż ten pocieszny, do przesady uprzejmy i pełen poczucia humoru hobbit. Mimo powszechnego uwielbienia dla postaci zagranej przez Seana Astina podczas gali rozdania Oscarów nie przyznano mu absolutnie zasłużonej nominacji. Pokaz niespotykanego przyjacielskiego poświęcenia i miłości wykonany przez Astina, wzruszający dla fanów LOTR z każdym seansem tak samo, nie wystarczył, by przełamać niepisaną zasadę blockbusterów – zero nominacji za aktorstwo. W tym jednak przypadku, gdzie doceniony został niemal każdy element Powrotu króla, cisza w kategorii Najlepsza rola drugoplanowa męska jest wręcz ogłuszająca.
Bill Skarsgård – „To” (2017)
Pierwsza część bestsellera Stephena Kinga To okazała się wielkim kasowym hitem. Z nie mniejszym entuzjazmem na tytuł zareagowali krytycy, lecz role aktorskie dzieciaków z Derry czy genialnego klauna Pennywise’a zostały z niewiadomych powodów pominięte. Bill Skarsgård wielokrotnie udowadniał swoje dramatyczne umiejętności, jednak jego występ w To w roli mrocznego, absolutnie przerażającego potwora nawet jemu samemu nie pozwalał w nocy spać i przeszedł do historii jako jeden z najlepszych czarnych charakterów ostatnich lat. Tymczasem zamiast wyróżnień na znacznie bardziej prestiżowych galach nagród Skarsgård otrzymał jedynie nominacje do statuetki MTV czy Teen Choice.
Charlize Theron i Nicholas Hoult – „Mad Max: Na drodze gniewu” (2015)
Mad Max: Na drodze gniewu został doceniony aż 6 Oscarami, jednak jedynie na kilku branżowych galach wspomniano o niezapomnianych aktorskich wcieleniach Furiosy i Nuxa. Podczas gdy Charlize Theron, specjalistka od fizycznych metamorfoz na potrzeby roli, miała za zadanie sportretować swoją bohaterkę w mocno dramatyczny, mężny sposób, tworząc postać pokrzywdzoną przez los, lecz jednocześnie mocno stąpającą po ziemi i uodpornioną na ból, Nux w interpretacji Nicholasa Houlta (wyjątkowo niedocenianego młodego artysty) to jedna z najciekawiej zbudowanych postaci, pełna sprzeczności, szaleństwa, wybuchowości, a finalnie i heroizmu. Obie te postaci całkowicie przyćmiły tytułowego Maxa (nieco niedopracowanego przez Toma Hardy’ego), budując mocne drugoplanowe zaplecze dla fabuły. Mimo to Mad Max: Na drodze gniewu doceniono głównie za walory estetyczne, takie jak charakteryzacja, scenografia, montaż dźwięku czy kostiumy.
Rebecca Ferguson – „Diuna” (2019)
Gdyby nie strajk scenarzystów i aktorów drugą Diunę już od kilku dni moglibyśmy oglądać na ekranach kin, a wraz z nią omawiać kreację aktorską (po raz kolejny mam nadzieję rewelacyjną) Rebeki Ferguson jako Lady Jessiki. Mówiąc o filmie Villeneuve’a, większość z nas automatycznie myśli o Timothéem Chalamecie czy Zendayi, podczas gdy na mnie największe wrażenie zrobił aktorski wyczyn szwedzkiej artystki. W Diunie przedstawiła portret odpowiedzialnej władczyni, ale i troskliwej matki przerażonej przeznaczeniem swojego syna. To postać dopracowana w najmniejszym detalu, a jej wewnętrzne rozdarcie widać na przykładzie z jednej strony miłości do syna i Leto Atrydy i chęci zapewnienia im bezpieczeństwa, z drugiej zaś lojalności wobec zakonu Bene Gesserit. Jessika mężnie stawia czoła konieczności porzucenia dawnego życia i pójścia z Paulem w nieznane, czego emocjonalną kulminacją jest scena w namiocie, gdy młody Atryda krzyczy na matkę podczas swojej wizji, a ona bezsilna zalewa się łzami. Niezmiennie od 2019 roku czekam na kontynuację losów tej dwójki i niemniej żałuję, iż o kreacji Ferguson mówi się tak niewiele w porównaniu z innymi rolami z Diuny.
Angelina Jolie – „Czarownica” (2014)
Disneyowska Czarownica w intrygujący sposób zreinterpretowała historię Śpiącej Królewny i spotkała się z na ogół pozytywnym odbiorem widowni. Tego samego nie powiemy już niestety o jej sequelu, kompletnie niepotrzebnym i zamiatającym pod dywan komercyjny sukces, jak i chociażby walory scenariusza pierwszej części. Jest jednak rzecz, która w obu filmach pozostała na niezmiennie dobrym poziomie – mowa tu oczywiście o kreacji Angeliny Jolie jako mrocznej wróżki Diaboliny. Bohaterka ta jest ciekawym połączeniem wielu szlachetnych, ale i wielu negatywnych cech, co Jolie świetnie ukazała na ekranie. Jej postać to z początku demon, siejący postrach w świecie magicznych stworzeń, jednak z czasem, wraz z latami upływającymi na wychowywaniu Aurory jej serce mięknie, dlatego też robi wszystko, by odwołać rzuconą przed laty klątwę. Jolie wykonuje tu świetną robotę – jej manieryzm i teatralność w tym przypadku jeszcze bardziej uwydatniają cechy charakterystyczne Diaboliny i sprawiają, że o tej postaci zwyczajnie nie da się zapomnieć. Szkoda, że rola ta przeszła niezauważona przez krytyków.
Stanley Tucci – „Igrzyska śmierci” (trylogia)
Z niecierpliwością wyczekujemy premiery Ballady ptaków i węży, prequela Igrzysk śmierci, dlatego pozwolę sobie na ten nieco sentymentalny powrót do oryginalnej trylogii i wybitnej roli Stanleya Tucciego jako Ceasara Flickermana. Ten na wskroś przerysowany, przesadnie emocjonalny showman jest jedynie marionetką w rękach Kapitolu, idealnie portretującą największe wady, jakie przedstawia najwyższa klasa społeczna państwa Panem. Zepsucie, rozpusta, bogactwo, które przesłania widok na cierpienie, nędzę i ból najbiedniejszych – to wszystko podsumowuje się w tej jednej postaci, symbolu zła i nieprawości rządzących. Stanleya Tucciego kojarzymy z mnóstwa innych równie genialnych ról, jednak rzadko kiedy występ w Igrzyskach śmierci znajduje się w topce tych najlepszych. Absolutnie tego nie rozumiem i murem stoję za jego wkładem w kultowość Igrzysk – nie wyobrażam sobie w tej roli nikogo innego.
Adam Driver – „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi” (2017)
Adam Driver zrobił w ostatnich latach niebywałą karierę i wylądował na językach na najważniejszych galach w Hollywood. Jego niezapomniany występ w Historii małżeńskiej prawdopodobnie zostałby nagrodzony Oscarem, gdyby nie Joaquin Phoenix, wreszcie odbierający statuetkę za Jokera. Nie zapominajmy jednak o jego roli w Gwiezdnych wojnach – Ben Solo to jak dla mnie najbardziej złożona i mimo wielu wad, ostatecznie najlepiej napisana postać całej najnowszej trylogii. Poznajemy wszystkie jego wewnętrzne sprzeczności, lęki, lawirujemy między jasną i ciemną stroną Mocy toczącymi walkę w jego duszy, a szczególnie mocno czujemy jego występ w Ostatnim Jedi, m.in. w chwili pojedynku z Rey czy Lukiem Skywalkerem. Driver to wręcz idealny casting do roli Bena. Wszyscy, którzy dotrwali do ostatniego filmu, życzyliby sobie pewnie innego końca dla jego postaci, jednak mimo wszechobecnego braku logiki w IX epizodzie aktorstwo Drivera wynagradza nam ogólne poczucie zawodu.