Dokumenty, które były NAJTRUDNIEJSZE do zrealizowania
Gdyby wszystkie dokumenty sprowadzały się do gadających głów i wizualnych analiz, prawdopodobnie dalej zajmowałyby dalekie miejsce w hierarchii filmowej. To podejście to przeszłość. Prawdopodobnie żaden inny gatunek filmowy nie uległ podobnej metamorfozie na przestrzeni kilkunastu lat – najnowsze dokumenty, przecież, przełamują kolejne bariery, te reporterskie, narracyjne i w końcu realizatorskie. Z samymi zmianami nierozerwalnie łączy się producenckie ryzyko – a poniższe filmy są tego dobrym przykładem. Zerknijcie na kilka dokumentów, który były najtrudniejsze w realizacji i przeczytajcie dlaczego.
Flint Town (2018)
Flint Town jest zwierciadłem Ameryki, którą się unika. To niewielkie miasteczko nieprzerwanie odczuwa skutki kryzysu ekonomicznego, jaki przetaczał i przetacza się przez Stany Zjednoczone od kilkunastu lat. Wskutek zwolnień w fabrykach, depopulacji i redukcji w organach ścigania Flint notorycznie plasuje się w ścisłej czołówce miast o najwyższym wskaźniku przestępczości – na 80 tysięcy mieszkańców przypada tam niewiele ponad 100 policjantów. I to o nich jest dokument, pod którym podpisuje się Netflix. Wraz z jego bohaterami śledzimy nocne patrole, interwencje i normalne, często trudne życie funkcjonariuszy, którzy wybrali swój zawód z powołania, zdając sobie sprawę, jak trudno przyjdzie im go wykonywać w tym miejscu. Twórcy filmu spędzili dwa lata na przygotowaniu materiałów do filmu. Przemierzali opustoszałe budynki oświetlane policyjnymi latarkami. Widzieli narkomanów i przestępców, mogących dopuścić się zbrodni w czasie rzeczywistym. Wszystko, by stworzyć zatrważający, ale piękny, skąpany w śniegu, obraz miasta będącego odwrotnością american dream.
Restrepo (2010)
Autorzy Restrepo idą krok dalej w reportażu o wojnie. Zamiast ją fotografować, decydują się wziąć w niej bezpośredni udział. Tak do końca trudno jest powiedzieć, czy dokument Tima Hetheringtona był trudny w realizacji. Wojna dla fotografa stanowiła część życia – był jednym z tych reporterów, którzy byli na miejscu, kiedykolwiek coś się działo. Interesowały go sprawy społeczne i zachodnia Afryka. Restrepo, obraz wojny w Afganistanie, był nominowany do Oscara. Hetherington i Sebastian Junger zafundowali nam realizm, w którym odczarowują wojnę znaną z telewizyjnych relacji. Mieszkają z żołnierzami, chodzą na patrole, uczestniczą w wymianie ognia. Pozostają narażeni na śmierć praktycznie za każdym razem, kiedy opuszczają strefę bezpieczeństwa. Ich poświęcenie i ryzyko jest naszym doświadczeniem Afganistanu i najniebezpieczniejszego posterunku amerykańskiej armii w dolinie Korengal. Niedługo po realizacji filmu Hetherington zginął wskutek ataku w libańskiej Misracie.
Free Solo (2018)
Wydaje się, że największą trudnością Free Solo jest samo oglądanie go. Alex Honnold wspina się po masywnych skałach, z El Capitan w parku Yosemite na czele, bez żadnego zabezpieczenia. To sprawia, że – by wykonywać ten karkołomny (sic!) sport – Honnold nie może pozwolić sobie na nieuwagę czy nawet najmniejsze rozproszenie. Towarzyszą mu operatorzy specjalizujący się w kręceniu na wysokościach, ponieważ w parku Yosemite zakazanie jest używanie dronów. W przeciwnym razie jakże łatwe byłoby ich zadanie! Pasujący do profilu twórcy zdjęć planowali każdy dzień co do sekundy. Musieli wiedzieć, gdzie się umiejscowić, jak zaplanować ujęcie i jak daleko od Alexa zawisnąć, żeby zbytnio nie zwracać na siebie uwagi. Oprócz w pełni uzbrojonej kamery Canon C300 (dwie spadły w toku produkcji), twórcy musieli jeszcze tachać ze sobą sprzęt do wspinaczki oraz jedzenie. Inny problem do pokonania dotyczył mikrofonów, które często znajdowały się za daleko od Honnolda, by uchwycić jego oddech oraz zmagania ze skałą. Musiał on owinąć się kablem, by stabilnie przyczepiony do jego torby z kredą do dłoni rejestrator dźwięku mógł wysłać sygnał do kamery.
Czekając na Joe (2003)
Walki z naturą ciąg dalszy. Twórcy Czekając na Joe w pewnym sensie przeżywali jego stworzenie razem z bohaterami. Nie spojlerując odnośnie do samej fabuły, skupię się na aspekcie produkcyjnym. Trzy bolączki stanęły na drodze ekipy Keitha Partridge’a – nic sobie nie odmrozić, nie złapać choroby wysokościowej, nie ulec hipotermii. By temu zapobiec, w wycieczce towarzyszył im lekarz. Sceneria, w której kręcono, to Siula Grande, szczyt w peruwiańskich Andach. Wysokość, na jakiej pracowano, to 6000 metrów – a więc dużo więcej niż jakikolwiek szczyt w Europie. Niestety Kevin Macdonald i jego towarzysze nie uniknęli górskich dolegliwości: nie byli głodni, ale z potrzeby uzupełnienia energii musieli jeść, musieli też pić, co przekładało na częste zaspokajanie potrzeb fizjologicznych. Przez suche dłonie, odpadały paznokcie. Jeśli chodzi o kamerę, to oddalone o trzy dni najbliższe miasteczko nie ułatwiało sytuacji. Baterie starczały na 30 sekund kręcenia. Żeby nie zamarzły, Macdonald i kamerzysta ocieplali je… zabierając baterie do snu. A i tak wymarznięte kamery odmawiały posłuszeństwa.
Our Planet (2019)
Jeśli zastanawiacie się, jak oni kręcą te wszystkie przyrodnicze dokumenty, to wasze zdumienie jest uzasadnione. Od wielogodzinnego kamuflażu w krzakach po nurkowanie w kostiumach przypominających ryby – skala pomysłów na zapierające dech w piersiach uchwycenie środowiska nie ma końca. Twórcy Our Planet poszli odrobinę dalej i w swym projekcie, ukazującym powolne umieranie ziemi, zapragnęli unaocznić widzom topienie się lodowca. To ostateczne świadectwo drastycznie pogarszającego się klimatu pojawiło się po blisko trzech tygodniach koczowania na Grenlandii. W ostatni dzień lodowiec zaczął wydawać potworny dźwięk, zapadając się w taflę oceanu. Wówczas helikopter z kamerami ruszył z lądowiska, by uchwycić jedno z najbardziej niewiarygodnych zjawisk w naturze. Ale odpadanie lodowych skał od całości nie kończy procesu. Wskutek wstrząsów elementy lodowca pod wodą również reagują na zmianę i prą do góry, jakby czekając na swoją kolej, by zastąpić zapadający się materiał. To wówczas filmowcy musieli poderwać maszynę, by uniknąć zderzenia z nadciągającą tym razem od dołu górą. Bezpieczny finał był wart zachodu – to najbardziej przejmująca scena w dokumencie Netflixa i przygnębiający dowód na ocieplenie naszej planety.
The Bridge (2006)
Zostawmy technikalia. W The Bridge sprzęt przeważnie stoi w jednym miejscu, a kamera skierowana jest na most. Ten proces trwa rok. W tym czasie obiektyw rejestruje 23 z rzekomo 24 samobójstw, do których doszło w 2004 roku. Pierwszą osobą, która odebrała sobie życie, skacząc z Golden Gate Bridge, był mężczyzna uprawiający jogging i śmiejący się do telefonu. Kiedy skończył rozmowę, przeszedł przez barierkę i skoczył. Dokumentaliści wielokrotnie musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, do jakiego stopnia ich dzieło mieści się w ramach etyki. Byli odpowiednio przeszkoleni do pracy z samobójcami. W trakcie realizacji uratowali sześć osób przed skokiem. Wiedzieli dokładnie, jakich sygnałów wypatrywać. Jeśli ktoś długo spacerował po moście w samotności, odkładał torbę, by w końcu ściągnąć buty lub przejść przez balustradę, wówczas powiadamiano patrol. Gdy policyjne łodzie lub helikopter pojawiały się na rzece, było już za późno. Reżyser Eric Steel wielokrotnie rozmawiał z koronerem o ofiarach. Porównywał je do Bruegla – ludzie odbierający sobie życie w ciągu dnia, w towarzystwie setek innych osób, być może zatrzymujący się na chwilę, by znów ruszyć przed siebie.
Hearts of Darkness (1991)
Na koniec dokument, którego realizacyjna trudność jest nierozerwalnie związana z Czasem Apokalipsy Francisa Coppoli. Hearts of Darkness ujawnia wiele smaczków z planu tego wojennego fresku, ale ponadto pokazuje reżysera jako artystę do końca wierzącego, że w tym szaleństwie jest metoda. Jak się okazuje wszystko to kosztem Eleanory Coppoli, której nakręcone materiały tworzą ten dokument. To ona patrzyła na swojego męża pogrążającego się w odmętach przeklętej produkcji, gubiącego wagę i doprowadzającego się na skraj bankructwa. Zaskakująca autorka dokumentu – pierwotnie miała nakręcić jedynie 5 minut promocyjnego materiału – zabrała na Filipiny trójkę dzieci, by tylko trzymać rodzinę razem. Nie spodziewała się, że spędzą tam 18 miesięcy. Eleanor niemal przypłaciła ten piekielnie trudny okres w swoim życiu rozwodem, ale po latach wyznała, że bycie częścią całego kreatywnego procesu nauczyło ją wiele dobrego. Nie zmienia to faktu, że jak sama wierzyła, być może pewna jej część chciała, by Francis poległ, by mogli wrócić do prostego życia, w którym byłaby szczęśliwsza. Zaraz potem dodaje jednak, że to nie dałoby wiele. Przewrotnie podkreśla, że można być bogatym i nieszczęśliwym lub biednym i nieszczęśliwym.