search
REKLAMA
Analizy filmowe

WADA UKRYTA. Najbardziej niedoceniany film Paula Thomasa Andersona? Analiza

Szymon Skowroński

16 lutego 2018

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

What’s up, Doc?

Patrzymy więc na rok 1970 z perspektywy dnia dzisiejszego i okazuje się, że wiele rzeczy wygląda podobnie. A jednak film w najdziwniejszy, nieoczywisty sposób wyraża tęsknotę przed tym, co było, i strach przed tym, co będzie. Doc wydaje się być dzieckiem błądzącym we mgle – zresztą, jak wspomniano, Anderson właśnie tak ukazuje go w jednej ze scen. Ciągle słyszy komentarze na temat swojej niedojrzałości i niepoważności. Postrzegany jako hipis, ćpun i nieudacznik, okazuje się być najbardziej konsekwentną i godną zaufania osobą. Bigfoot, który kilka razy robi Docowi przytyki, sam okazuje się być dużym dzieckiem – kiedy poznajemy jego żonę, ta karci go tak, jak matka karci dziecko. Szanowany dentysta Rudy Blatnoyd to infantylny dandys zabawiający się z nastolatkami. Wolfmann ucieka przed problemami i chowa się przed światem. Penny, asystentka prokuratora, sama wprasza się do dawnego chłopaka na pizzę i trawkę. W końcu Shasta, obracająca się wśród wpływowych graczy, po pomoc przychodzi do Doca, który wydaje się być ostatnim bastionem, reliktem przemijających lat sześćdziesiątych.

Fakt medyczny: witamina C ma zastosowanie w kosmetyce jako składnik preparatów zwalczających starzenie się skóry. Kiedy poznajemy Doca i jego relację z Shastą, w tle słyszymy utwór zespołu CAN z 1972, w którym padają słowa: „I’m losing, I’m losing, I’m losing my vitamin C”. Czyżby reżyser chciał podświadomie zasugerować strach Doca przed przyszłością? Poznajemy go jako gościa żyjącego czasem przeszłym i nie wydaje się, żeby cała historia pomogła mu ruszyć do przodu w jakikolwiek sposób. Jeśli dodamy do tego symboliczny bezruch podczas finalnej ucieczki z miasta, wnioski nasuwają się same.

Anderson, odwołując się do filmu noir, dokonuje jego dekonstrukcji. W przeciwieństwie do flagowych produkcji tego nurtu, który zresztą w swojej nazwie zawiera mrok i noc, Wada ukryta dzieje się w większości w jasnym, słonecznym świetle. Intryga obejmująca wysoko postawione osoby zostaje zepchnięta tu na dalszy plan. Najważniejsze stają się postacie i ich obawy, wyrażone w różnoraki sposób przez Andersona, który wodzi widza za nos, niemal wprost mówiąc: nie ufaj temu, co widzisz. Idealna kandydatka na femme fatale okazuje się być zagubioną dziewczyną. Detektyw mieszający się do nie swoich spraw nie otrzymuje żadnej nauczki ani kary – wręcz przeciwnie, udaje mu się pomóc kilku osobom. Spiskowe teorie zostają ośmieszone, i tak dalej. W pewnej scenie, gdy Doc wchodzi do domu milionerki, ta pyta, czy podoba mu się oświetlenie. Dodaje, że przygotował je Jimmy Howe. James Wong Howe – bo o nim mowa – był jednym z najlepszych operatorów hollywoodzkich, którego twórczość obejmowała kilka dekad. Był określany mistrzem światła i realizmu, a jego twórcze zastosowanie światłocieni pomogło w pewnym sensie ukształtować poetykę filmu noir, z którą Wada ukryta z całą premedytacją romansuje – i ją zdradza.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA