Dlaczego SUKCESJA to współczesny OJCIEC CHRZESTNY
Kurz na Olimpie opadł. Starcie bogów dobiegło końca. Wybitny, zamknięty w 39 odcinkach format HBO jest już przeszłością. Zostawił po sobie nowy rozdział w historii amerykańskiej telewizji i – nie mam wątpliwości – zawsze będzie już wymieniany jako jedno z jej największych osiągnięć.
Całość opowiada o rodzinie Royów, despotycznym magnacie medialnym Loganie i jego dzieciach, ludziach z tzw. jednego procenta, najbogatszych Amerykanach operujących na co dzień majątkami sięgającymi miliardów dolarów. W ciągu około 40 godzin emisji poznajemy członków tej współczesnej arystokracji, ich demony, lęki, bezwzględne działania mające na celu dokonanie tytułowej i pomyślnej dla nich sukcesji.
Jak wiele znakomitych seriali, także Sukcesja zaprasza nas do świata na co dzień niedostępnego. Czy będzie to mafia w Rodzinie Soprano, dom pogrzebowy w Sześciu stopach pod ziemią, narkobiznes w Breaking Bad czy właśnie ekosystem ekstremalnie uprzywilejowanej grupy społecznej, widzowie zawsze chętnie ciągają do tego typu produkcji, aby niby przez dziurkę od klucza zobaczyć to, czego zobaczyć nie powinni.
A że twórcy dość otwarcie inspirują się życiem Ruperta Murdocha (właściciel skrajnie populistycznej telewizji Fox News) i jego rodziny, do tego stopnia, że byłe żony miliardera podpisywać muszą klauzule poufności zabraniające rozmów z przedstawicielami HBO, to bliskość tego współczesnego Olimpu jest naprawdę namacalna i sama w sobie czyni Sukcesję serialem wartym uwagi.
Kiedy dodamy do tego zespół znakomitych scenarzystów, którzy jak natchnieni czynią każdą linię dialogu prawdziwym złotem, realizacyjną, uciekającą od banału finezję (charakterystyczna praca kamery to już znak rozpoznawczy serii) i istną aktorską sztafetę, w której każdy zawodnik mógłby samodzielnie nieść na barkach cały serial, to dostaniemy produkcję po prostu z najwyższej półki kultowego już bez wątpienia HBO.
Jednak prawdziwą siłą serialu, która sprawi, że na zawsze zapisze się on w historii popkultury, jest jego oparta na trzech warstwach uniwersalność, zbieżna zresztą z innym arcydziełem amerykańskiego przemysłu rozrywkowego: Ojcem chrzestnym Francisa Forda Coppoli. Oba te tytuły to opowieść o Ameryce, kapitalizmie, rodzinie.
Ameryka
W pewnym momencie serialu Ewan Roy, brat Logana (Brian Cox), dzieli się opowieścią z ich młodości, kiedy jako imigranci ze Szkocji dotarli do Ameryki w czasie drugiej wojny światowej. Opowiada, jak ich wuj nie był zamożnym człowiekiem, więc wysłał tylko Logana do lepszej szkoły. Szkoły, której Logan nienawidził, z której wracał chory, ale która zapewne dała mu lepszy start w dorosłym życiu.
Historia Royów to zatem historia ucieczki za wielką wodę, historia imigrantów, którzy zbudowali imperium medialne. Wykręcona w krzywym zwierciadle klasyczna narracja o amerykańskim śnie. To też niemal ta sama historia, której bohaterem był mały Vito w drugim Ojcu chrzestnym. W obu przypadkach mówimy o dziecku uciekającym ze starego kontynentu i tworzącym potęgę na nowej ziemi.
W innej części serialu jeden z bohaterów kuszony jest, by zdradził Logana. „Wiesz, co teraz robi w hotelu?”, dopytuje wtedy swojego rozmówcę, aby podkreślić potęgę Roya. „Wybiera nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych”.
Kapitalizm
W jednej ze scen Sukcesji Shiv i Tom, małżeństwo córki Logana i jednego z najwyżej postawionych managerów firmy, rozmawiają o ich możliwościach kariery, działaniach i tychże konsekwencjach. W przypływie szczerości Tom przyznaje, że „lubi ładne rzeczy” i to trzyma go przy Royach.
Ten niepozorny moment może okazać się jedną z najważniejszych scen całego serialu, pokazującą moralną pustkę jego bohaterów. Cały dwór królewski Royów knuje, poświęca ludzi, wbija sobie nawzajem sztylety w plecy nie dla idei, ale bo „lubi ładne rzeczy”, bo potrzebuje adrenaliny, poczucia władzy, kolejnych cyferek na bankowych kontach, które nigdy nie zostaną opróżnione.
Joon-ho Bong, twórca głośnego Parasite, powiedział kiedyś, że jego film odniósł tak mocny sukces, bo wszyscy żyjemy w tym samym świecie, świecie kapitalizmu. I rzeczywiście trudno nie odnieść wrażenia, że podobnie sprawa ma się z flagowym formatem HBO.
Rodzina
„Zaletą posiadania rodziny, która cię nie kocha, jest to, że uczysz się żyć bez miłości” mówi Connor, najstarszy syn Logana, owoc jego pierwszego małżeństwa, przyrodni brat Kena, Romana i Shiv, głównych pretendentów do tytułowej sukcesji.
Ten do bólu smutny cytat pokazuje z kolei, gdzie jest serce Sukcesji. W swoim absolutnym centrum stawia on bowiem rodzinę, która z pokolenia na pokolenie przekazuje nadużycia, brak czułości, toksyczne środowisko dojrzewania.
Nie robi jednak tego z kpiną czy wyższością, bo Sukcesja – powtarzając za jedną z jej gwiazd Jeremym Strongiem, ale i głównym reżyserem formatu, Markiem Mylodem – nie jest komedią, ale dramatem. „Grecką tragedią”, jeśli odnieść się konkretnie do słów Myloda.
Kiedy oglądamy nietraktowanego przez nikogo poważnie Connora, bojącą się uczuć Shiv, pragnącego ponad wszystko władzy Kena czy zagubionego w swoich kompleksach i potrzebach Romana, czujemy do nich pełnię empatii. Nawet jeśli wiemy, że ich codzienność to codzienność nadużyć wobec innych i niszczenia życiorysów w imię własnych korzyści.
Ameryka, kapitalizm, rodzina. To fundamenty, na których zbudowano Ojca chrzestnego. Fundamenty, które sprawiły, że 50 lat później wciąż historia rodziny Corleone pozostaje ponadczasowym klasykiem kina. Na tych samych fundamentach zbudowano Sukcesję i nie mam wątpliwości, że za pół wieku będzie ona ponadczasową klasyką telewizji.