search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Disney dla geeków

Rafał Oświeciński

11 czerwca 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Disney Animated Studios powoli wraca do gry. Po latach stagnacji i kasowych niewypałów, po latach supremacji Pixara i DreamWorks, wreszcie Disney nabiera mocy, a wykrzyczane opinie o upadku zacnego studia animacji (bo nie wytwórni – Walt Disney Pictures to zupełnie inna bajka) chyba można zaliczyć do nieżyczliwych plotek. 

Remix – The Art of Disney (part.1) from Julien Alcacer on Vimeo.

Trudno tu mówić o wielkich sukcesach Disneya albo wyraźnie widocznej ścieżce wiodącej do tronu. Na razie widać pewną bardzo zdrową tendencję w jakościowej kondycji studia, które dało światu takie klasyki jak „Król Lew”, „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” czy „101 dalmatyńczyków”, nie mówiąc już o kilkunastu innych tytułach będących klasykami animacji i – jednocześnie, co nie mniej ważne – wzorowymi filmami dla dzieciaków. Co więcej, niedawno odświeżony i wprowadzony powtórnie do kin „Król Lew” unaocznił wielką zmianę jaka zaszła w filmach animowanych przez ostatnie 20 lat – w sposobie narracji, kreowania wartości, charakterystyki bohaterów i oczywiście samej animacji, montażu, a także marketingu. To inny świat, choć nie chciałbym wartościować i uderzyć w sentymentalne tony – dzisiaj również powstają rewelacyjne produkcje podług innych niż kilkanaście-kilkadziesiąt lat temu  oczekiwań. Są równie fascynujące, podobnie znakomicie napisane, szukające świeżych fabuł, tworzące nowych bohaterów, którzy skutecznie wpisują się w popkulturalne otoczenie. Tak naprawdę najbardziej widoczną różnicą jest sposób targetowania. Współczesne baje są dla dzieci, co oczywiste, ale w równym stopniu dla dorosłych, którzy są w stanie wychwycić dwuznaczności, alegorie, nawiązania i ironie, które wcale nie są ukryte na drugim lub trzecim planie, a są widoczne od razu i budują przedziwną tożsamość dzieł. I właśnie ta tożsamość, z której znany jest choćby „Shrek”, „Madagascar”, „Wall-E”, „Epoka lodowcowa”, uwodzi tłumy, zachwyca. 

Oczywiście druga widoczną różnicą jest ilość animacji na ekranach kin. Ostatnie kilkanaście lat to 5-6 dużych produkcji rocznie. Przed erą Pixara i Dreamworks (i 20th Century Fox, ale w mniejszym stopniu) takich produkcji było niewiele – czasem jedna, czasem dwie na rok. A czasem ani jednej. Monopolistą był Disney i to on kreował popyt, a nie odpowiadał na niego. Czasy się zmieniły jednak, a Disney jakby zastygł. Od „Króla lwa”  z 1994 r. nie było na ekranach kin hitu z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście pochodzące z tamtego okresu „Pocahontas” (1995), „Dzwonnik z Notre Dame”( 1996) czy „Hercules” (1997)  swoje zarobiły, niemniej były tylko przyzwoitymi animacjami w duchu klasycznego Disneya – i na pewno w żaden sposób kultowe i nie będące źródłem odwołań, cytatów itp. Późniejsze lata to permanentny jakościowy regres w stosunku do propozycji studiów, które w XXI wieku rozwinęły skrzydła. „Fantasia 2000”, „Dinozaur”, „Atlantis”, „Brother bear”, „Bolt” – niewątpliwe wtopy pod wieloma względami, o których niewielu widzów pamięta. Światełkiem w tunelu był sukces „Lilo & Stitch” przyćmiony jednak kiksami w postaci „Treasure planet” i „Meet the Robinsons”.    

Remix – The Art of Disney (part.2) from Julien Alcacer on Vimeo.

I tutaj wracam do myśli z początku. Bo Disney wraca. Odmieniony, świeży i pachnący. 3 lata temu zaproponował „Księżniczkę i żabę”, klasycznie animowaną opowieść, jakby stworzoną 50 lat temu. Która sprzedała się świetnie i oceniana była rewelacyjnie. W 2010 roku pojawili się „Zaplątani” z gigantycznym budżetem (260 baniek) i gigantycznym sukcesem (590 baniek). 2011 to mniejszy sukces „Kubusia Puchatka”, ale w moim odczuciu to najlepsza animacja (klasycznie rysowana) dla dzieciaków w ostatnich latach. 

W listopadzie pojawi się „Wreck It, Ralph”. Animowana komputerowo opowieść o kolesiu z 8-bitowej gry arkadowej, któremu dotychczasowe życie nudzi się straszliwie więc… z gry wychodzi. Taki jest ogólny zarys, a wykonanie, jak sugeruje zwiastun, palce lizać – komputerowe geeki, wspominający czasy młodzieńcze, mogą być zachwyceni: mnóstwo nawiązań do klasyków typu „Mortal Kombat”, „Super Mario”, „Street Fighter”, „Altered Beast”, „Sonic the Hedgehog”. Dodatkową atrakcją jest obecność Johna Lassetera w krześle producenckim. Za reżyserię odpowiada Rich Moore, dla którego film będzie debiutem, choć na swoim koncie ma reżyserię telewizyjnych „Simpsonów”, „Futuramy” czy „Drawn together”. W polskich kinach w tle nie usłyszymy Johna  C. Reilly, szkoda. Dla samego Disneya jest to szansa na spektakularny sukces i podniesienie rękawic w walce z Pixarem i DreamWorks – „Wreck it, Ralph” zapowiada się dokładnie tak, jak większość współczesnych animacji, czyli zadowoli w równym stopniu mniejszych, jak i większych widzów.

W 2013 natomiast premierę będzie miał „Frozen”, czyli współczesna wariacja na temat „Królowej Śniegu” Hansa Christiana Andersena. Disney powraca do tradycyjnych powieści ale w nowej formie – znowu komputerowo, 3D i prawdopodobnie gigantycznym budżetem. Z Johnem Lasseterem na pokładzie. Czyli nie może się nie udać. 

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA