David Bowie (1947–2016)
To był dobry poranek. Wstaję rano, przeglądam zwycięzców Złotych Globów, cieszę się, widząc starych wyjadaczy, Sylvestra Stallone i Christiana Slatera, ze statuetkami oraz Leonarda Di Caprio zmierzającego ku swojemu upragnionemu Oscarowi. Odświeżam stronę i uśmiech znika z mojej twarzy, bo czytam, że David Bowie zmarł. Ten sam, który ledwie w piątek obchodził swoje sześćdziesiąte dziewiąte urodziny i wydał nową płytę. Ten sam, który przez ponad czterdzieści lat zadziwiał świat samym sobą, zwłaszcza wcieleniem Ziggy’ego Stardusta z lat 70., a potem przez kolejne dekady zmieniając styl w zależności od nagrywanego albumu. Zaczął być coraz bardziej elegancki i przystępny, choć nie mniej magnetyczny. I nikt nie mógł mu zarzucić, że się sprzedał, bo od zawsze był numerem jeden i nie zmieniły tego ani jego „romanse” z coraz to różnymi stylami muzycznymi, ani coraz to nowe transformacje wizerunkowe.
I tak, Bowie to przede wszystkim muzyka – widząc go, od razu słyszymy w głowie Life on Mars, Heroes, Ashes to Ashes, Space Oddity, Young Americans, Let’s Dance, Tonight (w duecie z Tiną Turner) oraz Under Pressure (tu z Freddiem Mercurym). Ale Bowie to też kino, tak muzycznie (utwór This Is Not America nagrany do filmu Sokół i koka Johna Schlesingera był wielkim przebojem, a Putting Out the Fire z Ludzi-kotów wykorzystał lata później Quentin Tarantino w Bękartach wojny), jak i aktorsko. Przypomina się wtedy jego rola kosmity w Człowieku, który spadł na Ziemię Nicolasa Roega (1976), która nie tylko świetnie korespondowała z jego ówczesnych wizerunkiem scenicznym, ale i udowodniła, że z Bowiego jest świetny aktor.
Rok 1983 przyniósł kreację w Wesołych Świąt, pułkowniku Lawrence Nagisy Oshimy, gdzie jego major Jack Celliers stał się prawdziwie tragiczną postacią – uwięziony w obozie jenieckim na Jawie, zżerany przez winy przeszłości oraz dręczony przez zafascynowanego nim japońskiego komendanta, staje się dla tytułowego bohatera przyjacielem, ale i enigmą; człowiekiem, którego czynów i decyzji nie sposób pojąć. W tym samym roku pojawił się również w debiucie Tony’ego Scotta, Zagadka nieśmiertelności. Jako starzejący się wampir napawał grozą, obrzydzeniem i współczuciem, nie dając zepchnąć się w cień swojej bardziej doświadczonej partnerce, Catherine Deneuve.
W Ucieczce w noc Johna Landisa (1985) zagrał eleganckiego zabójcę, prześladującego Jeffa Goldbluma, a w kultowym Labiryncie Jima Hensona (1986) był Królem Goblinów, który porywa małego chłopca i uwodzi jego starszą siostrę, piętnastoletnią wtedy Jennifer Connelly. Po dziś dzień nastolatki kochają się w Bowiem, który śpiewa, tańczy i czaruje w tym filmie, zniewalając również swoją wielką grzywą. W latach 90. pojawił się w Miasteczku Twin Peaks: ogniu krocz ze mną (1992) czyli kinowym uzupełnieniu słynnego serialu Davida Lyncha oraz jako Andy Warhol w Basquiat – taniec ze śmiercią Juliana Schnabela (1996). Jedną z jego ostatnich ról był znakomity epizod w Prestiżu Christophera Nolana (2006).
Ale obecność Bowiego w kinie nie sprowadzała się tylko do jego znakomitych ról, lecz również do piosenek, jakże często wykorzystywanych w produkcjach, które często pamiętane były właśnie dzięki jego muzyce. Zagubiona autostrada Lyncha (1997) rozpoczyna się od jego I’m Deranged, nadając już od początku temu dziełu dziwnego, niepokojącego klimatu. Lars von Trier wykorzystał utwory Brytyjczyka w Przełamując fale (1996), Dogville (2003) i Manderlay (2005), a świetne seriale Life on Mars (2006) oraz jego kontynuacja Ashes to Ashes (2008) wzięły nie tylko swe tytuły z jego bogatej dyskografii. Tytułowa Frances Ha radośnie biegła w takt Modern Love w pamiętnej scenie filmu Noah Baumbacha z 2012 roku. No i zeszłoroczny Marsjanin Ridleya Scotta z genialnym wykorzystaniem Starmana.
Śmierć Davida Bowie boli tym bardziej, że artysta ten był wciąż aktywny – kilka dni temu wydał swoją nową płytę. Prawdopodobnie również i z niej filmowcy przez następne kilkadziesiąt lat będą korzystać w muzycznych ilustracjach do swoich dzieł, udowadniając, że kino i muzyka zawsze szły w parze. Bowie – ten dziwny i piękny Bowie – jest i na zawsze pozostanie tego najlepszym dowodem.
korekta: Kornelia Farynowska