CZŁOWIEK Z WYSOKIEGO ZAMKU. Wszystkie odcienie szarości
Nakręcenie przekonującej adaptacji Człowieka z Wysokiego Zamku Philipa K. Dicka zawsze wydawało mi się zadaniem karkołomnym, jeśli nie niemożliwym do zrealizowania. Pewnie wydawałoby się nadal, gdyby Frank Spotnitz, twórca serialu, nie pokazał mi, jak bardzo się mylę. Książkę Dicka łyknąłem jeszcze w podstawówce i podobnie jak wielu innych przede mną – z miejsca zostałem jej fanem. Niewątpliwie pojawiłbym się w kinie na każdej, nawet niezbyt udanej ekranizacji. To w końcu powieść, która należy do najbardziej znanych i popularnych w całej historii fantastyki.
Zanim przejdę do recenzji samego serialu, muszę dodać jeszcze kilka słów o książce i samym Dicku. To pisarz, który na kinematografię wywarł gigantyczny wpływ – bez niego nie mielibyśmy między innymi Matrixa, Raportu mniejszości, Łowcy androidów i wielu innych obrazów, które wkrótce po premierze zyskały status kultowych. Człowiek z Wysokiego Zamku to dzieło, które w jego twórczości zajmuje miejsce wyjątkowe.
W świecie Człowieka z Wysokiego Zamku II wojna światowa została wygrana przez nazistów i to w sposób zdecydowany. Jak to możliwe? Po prostu jako pierwsi zbudowali bombę atomową, po czym, nie zastanawiając się długo, zrzucili ją na Waszyngton. Świat został podzielony pomiędzy Rzeszę i Japonię, pomiędzy którymi znajduje się jeszcze strefa neutralna. Akcja serialu ma miejsce głównie w Ameryce Północnej, zarówno na terytoriach niemieckich, japońskich, jak i neutralnych, wkracza również na terytorium Europy. Twórcom, którzy niewątpliwie bardzo uważnie czytali Dicka, udało się uwypuklić skomplikowane stosunki pomiędzy Niemcami, Japończykami oraz rdzennymi Amerykanami i pokazać świat, w którym istnienie dobra i zła stają się wątpliwe, można mówić wyłącznie o przynależności do konkretnej frakcji (Japończycy, naziści, ruch oporu). Szczególnie mocno odczuwa to główna bohaterka, Juliana Crain (Alexa Davalos), która niezależnie od podziałów usiłuje pozostać dobrym człowiekiem – jej wysiłki stanowią oś fabuły.
Zarówno największą siłą, jak i największą słabością serialu są bohaterowie, na szczęście kreacje udane zdecydowanie przeważają nad nieudanymi. Moimi zdecydowanymi faworytami są tu Obergruppenführer John Smith (Rufus Sewell) oraz Inspektor Kido (Joel de la Fuente) – postaci o podobnych charakterach, choć bardzo różne zewnętrznie. Zarówno Smith, jak i Kido są oddanymi sprawie, wysoko postawionymi funkcjonariuszami odpowiednio Rzeszy i Cesarstwa. Obaj mają wszelkie cechy niezbędne czarnym charakterom – bezwzględność, brutalność, przebiegłość, budzą jednak podziw, a nawet sympatię – trudno nie mieć szacunku dla ich odwagi i inteligencji, tym bardziej że wokół mnóstwo charakterów jeszcze czarniejszych. W Rzeszy np. Reinhard Heydrich (Ray Proscia), a w cesarstwie – choćby ogarnięty żądzą niszczenia wszystkiego wokół generał Onoda (Tzi Ma).
Udane są również postaci pierwszoplanowe – Juliana Crain i Joe Black (Luke Kleintank), a także te, które służą za interesujące tło, jak bezbłędny Robert Childan (Brennan Brown). Niewiele gorzej udała się postać Franka Frinka (Rupert Evans), który jednak momentami zachowuje się w sposób zbyt przerysowany. Mamy też niestety porażki – Cary-Hiroyuki Tagawa jako Nobusuke Tagomi jest po prostu irytujący – ta kreacja jest płaska i nudna, momenty, w których Tagomi pojawiał się na ekranie, trzeba po prostu jakoś ścierpieć. Kiepsko wypadli również DJ Qualls jako Ed McCarthy (tak, wiem, porywam się na świętość, ale akurat ta jego rola jest naprawdę marna) i Sebastian Roché jako Martin Heusmann.
Człowiek z Wysokiego Zamku to produkcja zrealizowana z ogromną dbałością o szczegóły, pomysłowo i w sposób, który naprawdę oddaje ducha książki Dicka. Widać, że Spotnitz i spółka pojęli ideę zabawy w alternatywne światy i intencje autora. Wątki, o które serial został w porównaniu z książką rozbudowany, nie są naciągane i stanowią spójną całość z tymi wyciągniętymi z Dicka w całości. Autorom serialu udało się nie zanudzić widza filozoficznymi rozważaniami na temat natury istnienia, co w przypadku materii takiej jak klasyczne dzieło Dicka było bardzo prawdopodobne, z drugiej strony nie spłycili przekazu i nie zarżnęli ekranizacji, dopasowując się do targetu.
Serial Spotnitza jest świetnie nakręcony, napisany i bardzo wciągający. Drobne niedociągnięcia i kilka słabych punktów w obsadzie nie wpływają na efekt końcowy – to produkcja, którą wypada polecić wszystkim fanom Dicka i inteligentnej fantastyki w ogóle, a także odradzić wszystkim osobom mającym skłonność do binge-watching.
korekta: Kornelia Farynowska