Książka a film #1 – DZIEWCZYNA Z POCIĄGU
WSTĘP DO CYKLU
Gdy pada fundamentalne pytanie, co jest lepsze, powieść czy ekranizacja, najczęściej usłyszymy, że książka. Literatura ma nad filmem przewagę, bo jest precyzyjna, działa na zmysły, pozwala zbudować w wyobraźni drobiazgowy obraz tego, o czym czytamy. I kiedy dochodzi do konfrontacji tej wizji z koncepcją twórcy filmowego, niejednokrotnie czujemy się zawiedzeni i oszukani. Bo przecież „całkiem inaczej to sobie wyobrażałem”.
To oczywiste, że podczas lektury każdy z nas inaczej postrzega daną historię i jej bohaterów, tworzy odmienny wyobrażony świat. I chyba tylko człowiek pozbawiony wyobraźni mógłby stwierdzić, że jego wizja pokrywa się z tą zrealizowaną przez ekipę filmową. Adaptacja filmowa ma też to do siebie, że najczęściej spłyca i upraszcza literacki oryginał. Ale od każdej reguły są wyjątki. Naprawdę istnieją fenomenalne filmy, które dorównują książkowym pierwowzorom, a nawet takie, które biją je na głowę. I wcale nie jest to sytuacja tak rzadka, jak mogłoby się wydawać. Byli i nadal są filmowcy, którzy potrafią nie tylko unieśmiertelnić dobre dzieło literackie, ale nawet ze słabej lub przeciętnej książki wycisnąć więcej, niż można by się spodziewać.
Ruszamy z nowym cyklem artykułów pod nazwą Książka a film, w którym pojawią się teksty na temat premierowych ekranizacji literatury współczesnej oraz analizy klasyki literatury i kina. Możecie się tu spodziewać takich tytułów, jak 3096 dni, Dobre małżeństwo, Wielki kierowca, Panowie Salem, Já, Olga Hepnarová, Ciemno, prawie noc, Boginie z Žítkovej, Ptasiek, Mechaniczna pomarańcza, Matka Joanna od Aniołów, Jules i Jim, Co się zdarzyło Baby Jane?, Dziecko Rosemary, Gorzkie gody, Lokator, Rzeź, Lot nad kukułczym gniazdem, Psychoza, Egzorcysta, Candyman, W kleszczach lęku, Kolekcjoner, Rzeźnia nr 5, Fahrenheit 451, Blaszany bębenek, Lolita, Frida, Kolor purpury, Zabić drozda, Podziemny krąg, Porozmawiajmy o Kevinie, Dzikość serca, Panna Nikt, Jańcio Wodnik, Z zimną krwią, Czarownice z Salem i wielu, wielu innych, kultowych, jak również mniej znanych powieści oraz książek non-fiction i ich filmowych adaptacji. O niektórych z tych filmów już na portalu pisano, ale spojrzymy na nie trochę inaczej, w kontekście książkowych pierwowzorów.
Serię otwiera światowy bestseller Dziewczyna z pociągu. Czternaście tygodni na pierwszym miejscu rankingu najlepiej sprzedających się książek według „New York Times”. Miliony sprzedanych egzemplarzy. Prawa do zagranicznych wydań kupiło blisko pięćdziesiąt krajów. Czy książka i jej ekranizacja w reżyserii Tate’a Taylora, która właśnie trafiła do kin, rzeczywiście są warte całego tego szumu?
DEBIUT HAWKINS – ARCYDZIEŁO LITERATURY CZY MARKETINGU?
Nie ukrywam, że mam problem z książką Pauli Hawkins, którą czytałam niemal dokładnie rok temu. Przez rozdmuchaną promocję, zapowiedzi trzymającego w napięciu thrillera i hitchcockowskiej atmosfery wiele sobie po tej książce obiecywałam. Wszyscy się nią zachwycali, a dla mnie okazała się wielkim rozczarowaniem. Przez chwilę miałam wrażenie, że trafił mi się jakiś wadliwy egzemplarz i czytałam zupełnie inną powieść niż reszta świata…
Mija dwanaście miesięcy, w kinach pojawia się ekranizacja debiutu Hawkins. Na wejściu ma u mnie jeden punkt. Dlaczego? Bo mam słabość do Emily Blunt. Nie jest to wybitna aktorka, ale z jakiegoś powodu ją lubię, a to wystarczy, żeby dać adaptacji filmowej szansę i sprawdzić, czy seans Dziewczyny z pociągu może pozytywnie zaskoczyć.
TRZY KOBIETY, TRZY PRAWDY
Forma powieści przypomina dziennik. Zmultiplikowany, w trzech różnych wersjach. Raczej mówiony niż pisany. Data plus pierwszoosobowa relacja. Tę samą historię przekazują na przemian trzy kobiety. Są to właściwie skrawki opowieści, pozbawione chronologii migawki zdarzeń, które zazębiają się w pewnych punktach, w jednych różnią, w innych są zgodne i wzajemnie się dopełniają. Taka struktura powieści ma ogromny potencjał. Po pierwsze autor może długo wodzić czytelnika za nos, przedstawiając sprzeczne warianty zdarzeń, po drugie wszelkie niedopowiedzenia i luki budują napięcie. Byłam bardzo ciekawa, czy ta literacka forma znajdzie odzwierciedlenie w filmie. Początek rzeczywiście nawiązuje do struktury książki. Najpierw głos zabiera Rachel, następnie Megan, perspektywa Anny – choć i w książce najmniej eksponowana – w filmowej wersji prawie zanika, gdzieś się rozmywa.
Jak wspomniałam, książka miała potencjał, ale jej schematyczność i powtarzalność szybko stają się nużące. Film dzięki skrótom i wybiórczości zyskuje na tempie, chociaż do dynamicznego kina i tak mu daleko. Zatem co takiego dzieje się – a czego brakuje – w tej słynnej historii, w której zaczytują się miliony miłośników książek?
Tytułową dziewczyną z pociągu jest Rachel, zaniedbana kobieta po trzydziestce, która przegrała życie. Mimo prób przez lata nie udało jej się zajść w ciążę, mąż zaczął ją zdradzać, w końcu opuścił i ożenił się z dotychczasową kochanką, z którą ma już dziecko. Wylali ją z pracy. Nie ma domu. Mieszka kątem u znajomej… Rachel od dwóch lat nie rozstaje się z butelką. Piwo, wino, wódka – do nieprzytomności. Po alkoholu robi się nieobliczalna i ma zaniki pamięci. Rano skacowana wsiada w pociąg i udaje, że jedzie do pracy. Tak naprawdę jedyną jej motywacją, by zwlec się rano z łóżka i zmierzyć z rzeczywistością, jest pragnienie zobaczenia Megan, Scotta, Anny i Toma. Tom jest jej byłym mężem, Anna jego aktualną żoną, zaś Scott i Megan mieszkający po sąsiedzku – kochającą się parą. Dziewczyna z pociągu śni na jawie, przygląda się ich z pozoru perfekcyjnemu życiu, w pośredni sposób w nim uczestniczy. Tęskni za swoim domem, w którym były mąż mieszka teraz z inną kobietą. Z grubsza taki sam portret – pomijając detale – serwują nam twórcy ekranizacji. Wadą książki jest brak czynnika zaskoczenia, fabuła jest przewidywalna, zarówno w trakcie, jak i w finale lektury przychodzi myśl: „I co, to już wszystko? Tylko tyle?”. Po takim bestsellerze człowiek spodziewa się znacznie, znacznie więcej. Ekranizacja jednak aż tak mocno nie rozczarowuje, bo oczekiwania wobec niej są już zdecydowanie mniejsze.
DZIEWCZYNA… KSIĄŻKOWA, DZIEWCZYNA… FILMOWA
Jeśli miałabym wskazać najbardziej rzucające się w oczy różnice między powieściowym oryginałem a filmem, byłyby to przedstawienie relacji tytułowej bohaterki z matką oraz obraz jej alkoholowych zmagań.
W filmie matka Rachel w ogóle się nie pojawia, w książce właściwie też nie, przynajmniej nie fizycznie. Choć nadal żywa, funkcjonuje jako rodzaj widma… Niepracująca Rachel musi z czegoś żyć, za coś pić. W filmie sponsoruje ją były mąż, który płaci alimenty. W powieści Hawkins to właśnie matka wspomagała Rachel finansowo. Jako krytyczna i wymagająca kobieta odsunęła się od nieradzącej sobie z życiem córki, ale co jakiś czas zasilała jej konto. Wiele złego musiało zajść między tymi dwiema kobietami, skoro nie mogą na siebie patrzeć, nie potrafią się spotkać, porozmawiać. I choć postępowanie matki, która zamiast próbować wyciągnąć córkę – choćby nawet na siłę i wbrew jej woli – ze szponów uzależnienia, ignoruje problem i z oddali płaci za wypijane przez nią kolejne flaszki, wydaje się absurdem, jest w jakiś sposób autentyczne i charakterystyczne. Niejednokrotnie właśnie tak wyglądają relacje alkoholików i ich bliskich. Nie dziwi mnie szczególnie, że na ten wątek zabrakło w filmie miejsca, jednak nie jest on całkiem bez znaczenia dla charakterystyki Rachel. Jest to dodatkowy trop do interpretacji autodestrukcyjnych zachowań kobiety.
Jeśli zaś chodzi o wpływ nałogu na codzienne życie Rachel, to został on w powieści bardzo wyczerpująco opisany. W filmie widzimy bohaterkę, która nieustannie pociąga przezroczysty płyn ze zmyślnego bidonu ze słomką i jedno ujęcie, w którym przelewa do niego butelkę wódki. Obserwujemy agresywną i pobudzoną Rachel w toalecie baru (poruszająca scena przed lustrem), patrzymy, jak zatacza się, idąc ulicą, i jak bełkocze, rozmawiając ze współlokatorką albo przez telefon. Jest jeszcze rozmowa z terapeutą i jedno spotkanie klubu AA… Ekranizacja z jednej strony nie oddaje skali alkoholowego problemu kobiety, z drugiej to uproszczenie paradoksalnie wychodzi filmowi na dobre. Paula Hawkins z dużym zaangażowaniem opisuje alkoholizm Rachel. Jej kolejne obietnice, że to już ostatni raz i kolejne upadki. Jest to przejmujące, ale do czasu. Już wiemy, że z Rachel jest źle, że jest w potrzasku, zbyt słaba, by samej sobie poradzić, znikąd nie może oczekiwać pomocy. Nie trzeba tego powtarzać kolejny i kolejny raz. Jeśli jest coś, w czym książka Hawkins jest dobra, to w dołowaniu i przyprawianiu czytelnika o depresję. Zero w niej otuchy, zero nadziei. Tymczasem w ekranizacji jest jedna krótka sekwencja – całkiem autorska, niezaczerpnięta z powieściowego pierwowzoru – lepiej oddająca stan bohaterki niż wielostronicowe opisy.
Rachel siedzi w parku. Przygląda się kamiennej rzeźbie, która przedstawia trzy kobiety. Ich ciała są splecione, sukienki wirują. Tańczą, czy próbują się wyrwać z tego szaleńczego korowodu? Pomnik zdaje się być symbolem niechcianego związku, jaki połączył trzy bohaterki Dziewczyny z pociągu. Rachel pije, płacze, użala się nad swoim losem i nie spuszcza wzroku z posągu. W tle słychać rytmiczne uderzenia. Nieopodal ktoś gra na bębnach. Upojona alkoholem Rachel zaczyna kołysać się w rytm tej surowej muzyki. Chce się uwolnić, rozerwać niszczące ją więzy, zapomnieć o Megan i Annie, zacząć życie od nowa… Rzeźba ta jest jednocześnie fontanną, a jaka jest symbolika wody, chyba nie trzeba wspominać.
TRZEŹWE SPOJRZENIE
Z powyższych akapitów wyłania się dość jednostajny i przygnębiający obraz, ale w Dziewczynie z pociągu mimo wszystko trochę się dzieje. Nagłe zniknięcie Megan, wyjście na jaw jej romansów i innych sekretów, bolesna pobudka skacowanej, pokrytej błotem i krwią Rachel, która zbiega się w czasie z zaginięciem Megan. Rodzą się wątpliwości. Rachel nie jest pewna, czy byłaby zdolna zrobić komuś krzywdę. Nie jest w stanie przypomnieć sobie szczegółów tego feralnego wieczora. Postanawia wejść głębiej w świat obserwowanych dotąd z dystansu ludzi. Zbliża się do Scotta, z podglądaczki przemienia w uczestniczkę i dostrzega, że z bliska sprawy wyglądają nieco inaczej, niż to sobie wyobrażała.
WSPÓŁCZESNY VOYEURYZM
Podglądanie życia innych to trochę taki symptom naszych czasów. Współczesny voyeuryzm nie jest już jednak tym samym, co dawniej. Nie służy snuciu erotycznych fantazji i zaspokojeniu seksualnemu. Bardziej jest to próba wniknięcia w codzienne i intymne życie innych dlatego, że nie ma się własnego. Nieszczęśliwy, spięty i osamotniony człowiek, którego egzystencja zionie pustką, podglądając życie innych, może sobie wyobrazić, że staje się jego częścią. Szaleństwo, a może ratunek od szaleństwa? Drugi aspekt to sycenie się poczuciem pozornej kontroli, kompulsywne śledzenie profili społecznościowych całkiem obcych ludzi albo takich, z którymi kiedyś coś nas łączyło, daje złudzenie relacji, która de facto istnieje tylko w wyobraźni. Ma to też mroczną stronę i może prowadzić do obsesji. Porównywanie własnego życia z życiem innych – z reguły ta konfrontacja wypada na naszą niekorzyść, bo przecież inni zawsze mają lepiej… Właśnie to wszystko robi Rachel. Użala się nad sobą, kieruje przekleństwa i groźby pod adresem ludzi, którzy uśmiechają się ze zdjęcia opublikowanego w sieci. Zdjęcia, na którym chciałaby widzieć – i jeszcze niedawno widziała – siebie, ale ktoś wyciął ją z tej fotografii. Jej miejsce zajęła inna kobieta, to ona spełnia się w roli żony i matki, a Rachel bierne się temu przygląda i jej frustracja narasta. Rachel jest największą, ale nie jedyną podglądaczką w Dziewczynie z pociągu. W finale książkowej i filmowej opowieści okazuje się, że sama nie jest – jak jej się błędnie wydawało – niewidzialna. Podglądacz staje się podglądanym. Mężczyzna, który każdego dnia jedzie tym samym co ona pociągiem, który zachodzi na drinka do tego samego baru, z którym często mija się, przechodząc – czy raczej zataczając się – pod tunelem nieopodal swego dawnego domu, mimo że teoretycznie jej nie zna, świetnie orientuje się w jej nawykach. Może nawet chce jej pomóc, ma odwagę potrząsnąć tą staczającą się kobietą, z bezpośredniością powiedzieć: „Rachel, nie dziwię się, że nie pamiętasz, przecież ty zawsze jesteś pijana”. Może ten przyglądający się z oddali nieznajomy/znajomy pojawił się w odpowiednim momencie. Może takie przypadkowe spotkania nie są pozbawione znaczenia…
DIAGNOZA
Filmowa Dziewczyna z pociągu to niezła gra aktorska (w obsadzie, oprócz wspomnianych już Blunt i Ferguson, Haley Bennett, Justin Theroux, Luke Evans i Edgar Ramirez), nie najgorszy scenariusz i ostatecznie przyzwoity, ale niewyróżniający się niczym szczególnym obraz. Mimo wszystko w tym przypadku to ekranizacja ma przewagę nad książką. Ktoś, kto debiutu Hawkins nie czytał, ma szansę zostać pod koniec seansu zaskoczony. Tymczasem wnikliwy czytelnik zbyt szybko domyśli się, kto jest kim w tej rozchwytywanej i bezkrytycznie uwielbianej powieści.
Nawet przypisywany książkowej i filmowej Dziewczynie z pociągu gatunek nijak się ma do rzeczywistości. Mimo obecności zbrodni, tajemnicy i śledztwa nie zaliczyłabym tej historii do thrillerów. Dla mnie to bardziej dramat psychologiczny. Portrety bohaterów rozbudowane i wiarygodne, ale intryga związana z zaginięciem i śmiercią Megan jest zbyt słabo wyeksponowana, by mówić o kryminale czy thrillerze. Finał jest dość mocny, ale przez większość seansu obserwujemy dramat egzystencjalny kobiety i jej zmaganie ze słabościami. Kreacja Emily Blunt z pewnością zasługuje na uwagę. Mimo że darzę tę aktorkę sympatią, mam wrażenie, że większość jej ról była bezpłciowa, letnia. Wcielenie się w alkoholiczkę i paranoiczkę musiało być niemałym aktorskim wyzwaniem. Blunt mu sprostała, wreszcie jest dobra rola, postać z krwi i kości.
Podobne wrażenie zrobiła na mnie pochodząca ze Szwecji Rebecca Ferguson, czyli filmowa Anna. Aktorka ma na koncie kilka ról, ale widziałam ją na ekranie po raz pierwszy. W Dziewczynie z pociągu jest odpychająca i pociągająca zarazem. Kiedy tylko ją zobaczyłam, pomyślałam: Marina Abramović w wersji blond. Piękna, charyzmatyczna i magnetyzująca kobieta. Właściwie to wszystkie trzy bohaterki w wersji filmowej są w jakimś sensie lepsze od swoim książkowych pierwowzorów. Twórcom filmu udało się pokazać ich złożone osobowości i to, że trudno je jednoznacznie ocenić. W tej historii nie ma ludzi kryształowych.
Zastanawiacie się, czy obejrzeć Dziewczynę z pociągu? Oglądajcie! W przeciwieństwie do lektury powieści Pauli Hawkins – seansu filmowego nie odradzam.
korekta: Kornelia Farynowska