Cloud Atlas na granicy kiczu i geniuszu
Gigantyczny zwiastun. W świecie, gdzie szybka informacja, błyskawiczne wnioski, natychmiastowe skojarzenia są wymogami w tworzeniu faktów, ponad 5-minutowy zwiastun „Cloud Atlas” zwyczajnie zadziwia. Sam film również nie pozostawia obojętnym.
Od wydawcy powieści Davida Mitchella (bo to właśnie wydany również w Polsce „Atlas chmur” jest adaptowany) słyszymy:
Trzecia, znakomicie przyjęta przez krytykę, powieść Davida Mitchella podejmuje uniwersalną i ogólnoludzką kwestię poczucia tożsamości. Jej zasadniczym tematem jest postępowanie człowieka znajdującego się w opresji, jego zmagania z wyobcowaniem, ograniczeniem i terrorem. Motyw ten jest wspólnym tłem dla sześciu opowiadań, tworzących pozornie oddzielne całości. Każda opowieść rozgrywa się w innym czasie i miejscu, a choć bohaterów dzielą niekiedy wieki, wszyscy słyszą nawzajem swoje echa.
Nadając książce cechy klasycznej powieści przygodowej, Mitchell potwierdza swoje upodobanie do zagadek, enigmatów oraz gier literackich w stylu Nabokowa, a także do filozoficzno-naukowych spekulacji godnych Umberta Eco, Harukiego Murakamiego i Philipa K. Dicka.
"Powieść narzuca nam, czytelnikom, zawrotną sekwencję sytuacji, postaci i konfliktów. […] Mamy wrażenie, że jest ona dogłębną aż do bólu, lecz na wskroś prawdziwą glosą do rozmaitych pisarzy i stylów". "The New York Times"
"Brawurowo odważne, olśniewające […]. Czytelnicy uwielbiający powieści-zagadki będą się delektować tą oryginalną i miejscami niezmiernie zabawną książką". "Publishers Weekly"
"Dzieło nieokiełznanej fantazji nowatorskiego pisarza". David Robson, "Sunday Telegraph"
Brzmi obiecująco, nie? Jak okiełznać to, co w wersji literackiej nieokiełznane?
Projekt „Cloud Atlas” jest oryginalny z kilku powodów. Raz, że to, co zobaczycie na zwiastunie, jest przedziwnego typu mieszanką gatunkową i stylistyczną, która zawsze ma problemy z przebiciem się do wrażliwości widza. Wielowątkowość powieści w czasie i w przestrzeni nie sprzyja bowiem logice całości, która- być może obecna – skryta jest za formą, stylem. Jak na mój gust w 2-, 3-godzinnym filmie nie da się skondensować aż tyle treści i bohaterów unikając nachalnego moralizatorstwa i kiczofilozofowania. Co prawda udało się Altmanowi w „Na skróty” i Andersonowi w „Magnolii” (oba bezsprzecznie wybitne), lecz ich intencją z pewnością nie było ogarnięcie świata, odkrycie Wielkich Prawd i nadanie wszystkiemu odpowiedniego kosmogonicznego sensu. „Cloud Atlas” sugeruje coś na kształt „Drzewa życia” Malicka, pomieszanego ze „Źródłem” Aronofskiego, a to już powoduje zgagę. Tym bardziej, że całość śmierdzi kiczem czystej wody, czyli ambitnymi zamiarami i rozbuchaną do granic percepcji formą.
Osoby twórców również nie nastrajają optymistycznie. Za projekt odpowiada 3 reżyserów: rodzeństwo Wachowskich (bo już nie bracia, pamiętacie?:) oraz Tom Tykwer. Nie wiem do końca, za które elementy każdy z nich będzie odpowiadał, ale zakładam, że twórcy „Matrixa” za część fantastyczną, a autor „Biegnij, Lola, biegnij” za mniej fantastyczną. Może oni za wizualkę, a on za aktorów? W każdym bądź razie o ile do Tykwera mam dość duże zaufanie, którego dotychczas nie nadwyrężył (znakomite „The International”, dość udane „Pachnidło”, „Niebo”, nie widziałem „Three” z 2010r., ale podobno lipa), to Andy i Lana to jedni z najbardziej przereklamowanych reżyserów. Udał im się „Matrix”, stworzyli film kultowy, to trzeba im przyznać, ale już sequele raziły efekciarskością, nie mówiąc już o „Speed Racerze”, który był oczojebną kolorowanką (podobno taka konwencja, bleh). „Bound”, czyli debiut, był tylko niezły. Gdybym miał użyć swych zdolności profetycznych, to „Cloud Atlas” będzie świetną, ale dość bezsensowną błyskotką.
I aktorzy. Tom Hanks, ostatnio nieobecny na ekranach, mocno ryzykuje występując w potencjalnej klapie. Niegdyś jeden z najulubieńszych aktorów kinowych nie ma dobrej passy i nie pojawia się w niczym istotnym, a on sam już nie błyszczy, nie magentyzuje. Halle Berry również najlepsze lata ma za sobą, choć gwoli prawdy nigdy nie była z niej aktorka wyjątkowego talentu (co innego uroda) – Oscar za „Monster’s Ball” pozostaje jedynym dowodem na oznaki większych zdolności. Hugh Grant pewnie chciałby zerwać z emploi komediowo-romantycznego zawadiaki, ale czy kino eksperymentalne jest dobrym wyjściem z wizerunkowego impasu? Mam wątpliwości. Susan Sarandon podobnie tkwi w drugim obiegu, Jim Broadbent jest solidnym aktorem drugiego planu, Hugo Weaving zazwyczaj intryguje, bo to podobno świetny aktor, choć wykorzystywany dość schematycznie.
Nikt chyba nie wie, co z tego wizualnego misz-maszu wyjdzie, choć potencjał na Hezekara jest 🙂