Cannes – komentarz do wyników
SAMOLOTOWE PRZEWIDYWANIA
Fidel: Sześćdziesiąta szósta edycja festiwalu filmowego w Cannes dobiega końca. W sobotni wieczór rozdano nagrody w sekcji Un Certain Regard. Zwycięzcą został „The Missing Picture” Rithy’ego Panha, czyli film oceniony przeze mnie na 9/10 (najlepiej ze wszystkich produkcji, jakie widziałem w ramach tego konkursu). Uważam, że jury nie mogło podjąć lepszej decyzji. Dorosły reżyser powraca do czasów dzieciństwa i Kambodży znajdującej się pod kontrolą Czerwonych Khmerów. Wspomnienia przybierają u niego formę glinianych figurek oraz niewielkich, acz niezwykle skrupulatnie wykonanych makiet miejsc, które odcisnęły piętno na pamięci Panha. Doskonałe kino. Cieszy również nagroda reżyserska dla Alaina Guiraudie, czyli reżysera „Stranger by the lake”. Gejowska czarna komedia rozgrywająca się na plaży nudystów w istocie zrealizowana została doskonale, a reżyser wykorzystał każdą sytuację, aby rozbawić niczego niespodziewającego się widza. Oby jury konkursu głównego zaprezentowało taką samą formę, jak ich koledzy pod wodzą Thomasa Vinterberga.
Karol: A nie mają łatwego zadania, bo walka o Złotą Palmę też jest dość wyrównana. Niestety nie udało nam się obejrzeć „The Great Beauty” Sorrentino i „Touch Of Sin” Jia Zhangke, które na różnych etapach trwania festiwalu były wymieniane jako faworyci do nagród. W ostatnich dniach jednak najgłośniej mówiło się o „Blue is the Warmest Colour” (albo: „Życie Adeli, część 1 i 2”), jednak jestem daleki od zachwytów recenzenckiej braci, wystawiającej filmowi najwyższe noty. Z filmu Kechiche najmocniej zapamiętuje się wspaniałą Adele Exarchopoulos, której kreacja rozsadza ekran – to dzięki niej 3-godzinny seans mija tak szybko. Problem polega na tym, że film – mimo odwagi w ukazaniu scen seksu i znakomitej roli tytułowej – nie mówi w temacie LGBT nic nowego; jest po prostu znakomicie nakręconym skrawkiem życia młodej i zagubionej kobiety. Zdecydowanie czekam na kolejną odsłonę jej historii (za kilka lat? dekadę?), ale po prostu nie widzę tu potencjału na Złotą Palmę.
F: Zwycięstwo „Blue is the Warmest Colour” specjalnie by mnie nie zdziwiło. Solidny film, doskonała rola tytułowa, realizacyjna oraz aktorska odwaga, nieprzeciętna długość – jeśli jury zbyt mocno zafiksuje się na punkcie wyjątkowości festiwalu, to kto wie, kto wie. Co do oceny filmu, to całkowicie się z tobą zgadzam. Historia Adele nie jest arcydziełem i, w moim odczuciu, na Złotą Palmę nie zasługuje. Tego Sorrentino nieco żałuję, bo czuję, że to właśnie on może sprawić nam niespodziankę. Włoch już kilkukrotnie został zauważony nad francuską riwierą, a historia uczy, że Cannes lubi przyznawać najwyższe nagrody tym twórcom, którzy wystawiali dobrze przyjęte produkcje w poprzednich edycjach festiwalu. Zdjęcia, zwiastuny, recenzje „The Great Beauty” wyglądały naprawdę interesująco (pozdrawiam Amerykankę, która w chamski sposób uniemożliwiła mi wejście na film). „Touch of Sin” był faworytem jedynie na początku, ponieważ został wyświetlony jako jeden z pierwszych. Nie wydaje mi się, żeby Zhangke sięgnął po najwyższe laury. Niebezpiecznie dobre noty zbiera „Imigrantka” z Cotillard w roli Polki, która trafia do powojennej Ameryki. Krytycy w sentymalntalnej opowiastce doszukują się epokowego arcydzieła mówiącego o USA co najmniej tyle, co „Dawno temu w Ameryce” Leone. Bzdura. Zwycięstwo tego filmu byłoby ogromną porażką. Według mnie nagroda powinna powędrować do Payne’a za „Nebraskę”. Zważywszy na silnie amerykańskie jury są na to szanse. Trzymam kciuki.
K: Bardzo trudno jest tu wypowiadać się o filmach, których oboje nie widzieliśmy, więc nasze gdybania mogą okazać się całkiem zabawne kiedy wygra np. „Castle in Italy” albo np. nowy film Ozona. Przyznam, że trudno wyrokować, na co postawi jury. Z jednej strony Spielberg, który może postawić na kino made in USA (nie widziałem „Nebraski:”, ale wierzę w Payne’a), ale też – pod wpływem „europejskości” festiwalu może chcieć zaskoczyć; z drugiej strony są Mungiu i Lee, twórcy stawiający na wymagające, społecznie zaangażowane kino. Faworytów Kidman i Waltza trudno przewidzieć, mogą się trochę ugiąć pod presją Stevena S. Z widzianych przeze mnie filmów konkursowych najbardziej podobało mi się „Wenus w futrze”, ale Polański nie ma tu szans na nagrodę, a i sam film nie jest równie „złotopalmowy” co np. „Pianista”. Może Kore-Eda i jego „Like father, like son”. Spielberg lubi tematykę okołodziecięcą, a Kore-Eda znakomicie ją rozwija we współczesnym japońskim kinie. Wygląda na to, że „Heli” podobał się (lepszym słowem byłoby: zrobił wrażenie) tylko dla mnie, więc i tu chyba nie będzie niespodzianek.
W tym momencie Filip i Karol zasypiają w samolocie. Budzą się na Okęciu, rozjeżdżają w swoje strony. Kiedy dogadują się na fejsie, jest już po wynikach.
F: Złota Palma dla „Blue is the Warmest Colour” Kechiche, czyli nasze przypuszczenia okazały się być słuszne. Nie jestem specjalnie oburzony, ale na głośne brawa również nie mam ochoty. Doceniem rolę Adèle Exarchopoulos (szkoda, że ominęła ją nagroda aktorska, która powędrowała jednak w ręce równie doskonałej Berenice Bejo za rolę w „The Past” Fahradiego), odwagę filmu, ale uważam, że nagroda jest mu przyznana nieco na wyrost. Pozostaje cieszyć się, że Palmy nie zdobyła „Imigrantka” Greya, bo byłaby to wpadka na poziomie „Farenheita” Moore’a. Cieszy mnie również nagroda aktorska dla doskonałego Bruce’a Derna (w recenzji „Nebraski” przewidziałem, że może zagrozić Michaelowi Douglasowi i jego Liberace).
K: Nie mogę ocenić Bruce’a Derna, wierzę jednak, że to niesamowita rola a nagroda to przy tym niejako podsumowanie jego przygody z Cannes (na relacji z czerwonego dywanu aktor wymienił wszystkie filmy, z którymi przyjechał na festiwal, sporo tego było). Szkoda mi oczywiście del Toro, który był moim faworytem, z kolei Douglas pocieszenie znajdzie na Złotych Globach i Emmy. Nagroda dla Bejo mnie bardzo cieszy, choć szkoda mi skupionej, rozpiętej emocjonalnie roli Exarchopoulos. Ale coś czuję, że aktorka wróci do Cannes z “Life of Adele, part 3 and 4” . Zgadzam się jednak, że “Blue…” dostało nagrodę na wyrost, ale nie zmienia to faktu, że film jest naprawdę dobry, świetnie zagrany, opowiedziany w bardzo intymny, wrażliwy sposób. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie za to nagroda dla Amata Escalante za reżyserię “HELI”. Spielberg nagradzający twórcę bardzo brutalnego, mocnego kina? Jestem pod wrażeniem.
F: Niezmiernie żałuję tego, że nagroda aktorska dla Derna jest jedynym wyróżnieniem dla doskonałej „Nebraski”. Filmy, które w prostej historii potrafią przenieść tak potężny i wyzbyty wszelkiej sentymentalności ładunek emocjonalny pojawiają się naprawdę bardzo rzadko. Niemniej, powtórzę jeszcze raz – dobrze, że nie „Imigrantka”! Co do „Heli”, to pamiętam jak przed seansem jednego z filmów wypatrzyłeś przed sobą jakąś tabelkę z zestawieniami ocen z francuskiego czasopisma. W momencie, gdy „Heli” zbierało najniższe noty łapałeś się za głowę. Jak widać Spielbergowi i ekipie bardziej po drodze z naszymi opiniami, niż z zagraniczną krytyką. Nie rozumiem nagrody Grand Prix dla Coenów, którzy zrobili po prostu dobry film. No i nagroda jury dla Hirokazu Kore-Edy, czyli jednego z naszych festiwalowych faworytów. Mieliśmy nosa Karolu.
K: A nagroda dla Coenów w sumie mnie cieszy, bo z każdym dniem coraz lepiej myślę o “Inside Llewyn Davis” – zdecydowanie wrócę jeszcze do tego filmu, bo scenariusz jest błyskotliwy i złośliwy (w najlepszym coenowskim stylu), a przedziwny klimat pełnej frustracji i niewygód podróży Llewyna wprost rozsadza ekran. Szkoda mi oczywiście “Wenus w futrze”, ale prawdę powiedziawszy nie spodziewałem się niczego poza ewentualną nagrodą dla Seinger.
F: Nagrody nagrodami, ale warto powiedzieć również coś o samym festiwalu. Od drugiej strony Cannes wygląda zupełnie inaczej. Blichtr czerwonego dywanu, który przekazują media, jest sporym przekłamaniem rzeczywistości. Myślę, że zgodzisz się gdy powiem, że wewnątrz samego Pałacu Festiwalowego panuje niemały chaos. Irytuje w szczególności standardowa francuska przypadłość – nagminne problemy w porozumiewaniu się w języku angielskim. W momencie, gdy organizuje się międzynarodowy festiwal tej klasy, punkty informacyjne powinny być w stanie udzielić pomocy conajmniej w kilku językach. Ta sama przypadłość pojawia się w przypadku napisów do filmów – widz niefrancuskojęzyczny jest często po prostu poszkodowany. Momentami denerwuje również pewna „sztywność” festiwalu, która doskonale wyśmiewana jest chociażby przez opisywaną przez nas ekipę z TROMY. Nie zmienia to jednak faktu, że Cannes jest niesamowitym filmowym przeżyciem. Niemal dwa tygodnie wśród największych kinowych nazwisk, światowych premier oraz ludzi, którzy kochają kino. I nie mówię tu o dziennikarzach, którzy najczęściej traktują pobyt we Francji jak pracę – prawdziwym sercem festiwalu są ludzie, którzy godzinami (mimo deszczu lub upału) stoją i liczą na dostanie zaproszenia lub dostanie się do sali mimo kilometrowej kolejki.
K: Festiwalowy chaos jest miejscami nie do ogarnięcia, ale jest w tym wszystkim jednak jakaś magia. Pod masą tapety nakładanej przez nadęte modelki, błyskiem fleszy krzyczących na gwiazdy fotografów, tłumami wyczekującymi celebrytów jest gdzieś ten pierwiastek prawdziwej miłości do kina. Ukryty gdzieś w parku pod pałacem festiwalowym, gdzie Troma biega z transparentami i ze swoją świnią. Albo pod wejściem do pałacu, gdzie ludzie czatują na zaproszenia, a mając chociaż cień szansy na wejście do Theatre Lumiere są gotowi godzinami stać w garniturze lub sukience i wypatrywać w tłumie upragnionego srebrnego biletu. Magia jest też gdzieś w podziemiach pałacu, gdzie znajduje się March Du Film – miejsce spotkań dystrybutorów, producentów, niezależnych twórców (niczym nasz kolega Cesar). Tamto miejsce jest przepełnione dziwną energią, bijącą z niekiedy kiczowatych plakatów i tytułów (“Ghost Dog” – to nie sequel Jarmusha, po prostu: ghost dog. Kto to kupi?!), a czasem intrygujących, nieznanych produkcji z potencjałem. Cannes jest więc przeżyciem z jednej strony frustrującym (o czym więcej w jutrzejszym epilogu naszej podróży), a z drugiej przepełnionym miłością do kina i ludźmi, którzy to uczucie tu podtrzymują.
F: Podpisuję się pod każdym słowem. Festiwal tworzą ludzie.