Największą gwiazdą tegorocznej edycji Camerimage jest niewątpliwie Alan Rickman – legenda kina i brytyjskiego teatru, jeden z najbardziej dystyngowanych aktorów w całej historii dziesiątej muzy, Hans Gruber, szeryf Nottingham i Severus Snape w jednej osobie. Rickman przyjechał do Bydgoszczy, by odebrać nagrodę imienia Krzysztofa Kieślowskiego i zaprezentować drugi (po „Zimowym gościu” z 1997 roku) wyreżyserowany przez siebie film – „A Little Chaos”.
Po pokazie odbyła się konferencja prasowa, podczas której Rickman opowiadał o trudnościach związanych z kręceniem filmu i ze stoickim spokojem odpowiadał nawet na najbardziej tendencyjne pytania („Czy reżyserowanie jest trudne dla aktora?”). Z równowagi dał się wyprowadzić chyba tylko raz – kiedy jeden ze słuchaczy rzucił dość obcesową uwagą na temat piersi Kate Winslet.
Gorzej wypadł niestety film Rickmana, kostiumowy dramat „A Little Chaos”, opowiadający o architektce krajobrazu, Sabinie De Barra (Winslet), która wraz z zatrudnionym przez króla architektonicznym mistrzem (znany z „Bullhead” i „Rust and Bone” Matthias Schoenaerts) buduje specjalną fontannę do Wersalskiego ogrodu Ludwika XIV (Rickman).
„A Little Chaos” to, niestety, najgorszy film, jaki do tej pory widziałem w Bydgoszczy. Teoretycznie film Rickmana ma wszystko, czego potrzebuje kostiumowe widowisko: silną i stanowczą bohaterkę po przejściach (wywodzącą się w dodatku spoza szlacheckiego środowiska), dworski romans z przystojnym, ale małomównym nieszczęśnikiem, zazdrość świty króla, problemy, które trzeba przezwyciężyć, wreszcie zderzenie skostniałej etykiety z błyskotliwością żywiołowej bohaterki (prezentowane jako kontrast między klasycznymi francuskimi ogrodami a „wywrotowymi” pomysłami Sabiny). Mimo tego, „A Little Chaos” wygląda jak film, który nakręcono kilkadziesiąt lat temu na potrzeby brytyjskiej telewizji i zamknięto w słoiku z naftaliną. Wszystko jest tu do bólu poprawne i nudne, a rozwój fabuły uśpiłby nawet największego miłośnika gatunku.
To co najmniej zaskakujące, że w dobie ogromnej popularności „Downton Abbey” Rickman kręci film, który łączy w sobie wszystkie wady stereotypowej produkcji kostiumowej. Aktorzy są drętwi (choć wynika to raczej z tego, że nie mają za wiele do grania), nie ma między nimi chemii, dialogi brzmią, jakby wycięto je z przeciętnej dziewiętnastowiecznej powieści popularnej, a konflikty, na których opiera się fabuła, zostały słabo zarysowane. Ich ciężar dramaturgiczny jest zresztą niewielki – dość powiedzieć, że głównym problemem jest tu wybudowanie fontanny, która spodobałaby się królowi. W tle rozwija się co prawda wątek romantyczny, ale robi to tak, jakby chciał, a nie mógł.
I choć jest w „A Little Chaos” kilka zabawnych scen, to film Rickmana zaskakuje właśnie… zupełnym brakiem tytułowego chaosu. Scenariusz Allison Deegan opowiada niby o sile kreatywności, ale sam jest do bólu nijaki i nudny. To o tyle zaskakujące, że przedstawiona w „A Little Chaos” historia jest zmyślona – twórcy mogli więc bez przeszkód popuścić wodze fantazji.