BURN NOTICE – nudne popołudnia ze szklanką mojito w ręku

Kryminał to jeden z najpopularniejszych gatunków w amerykańskiej telewizji. Co roku powstaje ich kilka, a tylko nieliczne potrafią utrzymać się na antenie. Wzorem oczywiście może być „Breaking Bad” i „The Wire”, albo tasiemce proceduralne w rodzaju „CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku”, „Agenci NCIS”, które od lat biją rekordy popularności, a szefowie stacji ani myślą o usunięciu ich z ramówki. „Burn Notice” („Tożsamość szpiega” nadawane na TV Puls), mniej znana produkcja USA Network, to jednak przykład na to, że są na świecie, obok udanie zakończonych przygód Waltera White’a, jeszcze inne seriale kryminalne, które tworzą – przez 7 pełnych sezonów – spójną, interesującą całość od początku (2007) do końca (połowa września 2013 to premiera finału).
Prosta fabuła kluczem do sukcesu
„I used to be a spy… Until” – tymi słowami wita nas w każdym odcinku Michael Westen. W jednym zdaniu zostaje umieszczona praktycznie cała fabuła. Nasz główny bohater był jednym z najlepszych agentów CIA. Jednak pewnego dnia został spalony. Co to oznacza dla szpiega? Ano nic innego jak to, że został uznany przez swoich pracodawców za jednostkę niezwykle niebezpieczną, więc trafia na czarną listę. Tym samym cały jego dorobek zawodowy zostaje zniszczony przez nieznanych mu ludzi. Budzi się w pokoju hotelowym w rodzinnym Miami bez pieniędzy czy kart kredytowych. Od swoich przełożonych nie dostaje żadnych informacji, więc musi zacząć działać na własną rękę. Zwraca się o pomoc do starego kumpla i byłego członka jednostki Navy SEAL, Sama Axe, oraz byłej dziewczyny, Fiony Glennane. Zaczynają wspólne wykonywać trudne zlecenia. Przychodzi im się mierzyć z przemytnikami narkotyków, handlarzami broni czy innymi gangsterami słonecznego Miami. Jednocześnie Michael chce za wszelką cenę dowiedzieć się, kto go spalił. Krok po kroku odkrywa ukryte elementy tej niekończącej się układanki.
Jeśli mam być szczery, to „Burn notice” nie wciąga od pierwszego odcinka. Na dobrą sprawę akcja nabiera tempa od czwartego sezonu. Przez pierwsze sezony Michael, Sam i Fiona wykonują niezliczoną ilość trudnych zadań, które sukcesywnie rozwiązują bez rozlewu krwi, a na końcu bandzior trafia tam, gdzie jego miejsce, czyli za kratki. Czasami wydaje się to zbyt idealne w dzisiejszym świecie telewizji, gdzie królują tak bezkompromisowe produkcje jak wspomniane „Breaking Bad”. Ale spokojnie, kiedy Michael spotyka na swojej drodze osobę, która zasłuży na śmierć, jego ręka nawet nie drgnie. Prawdziwa zabawa jednak zaczyna się w momencie, kiedy nasz bohater odkrywa nazwiska osób, którye doprowadziły do jego spalenia. Wszystko zaczyna się łączyć w jedną całość, a sama produkcja przeobraża się w coraz większy dramat.
Kiedy serial trafiał na antenę stacji USA Network, jego twórca, Matt Fix, był osoba kompletnie anonimową w świecie kina i telewizji. „Burn Notice” to jego pierwsze dziecko, które wykreował od początku do końca samodzielnie. W jednym z wywiadów powiedział, że szpiegostwem interesował się od dawna i kiedy usłyszał o takim zjawisku jak „burn notice”, pomyślał, że jest to naprawdę interesujący materiał na serial. Co ciekawe, postać głównego bohatera była po części wzorowana na prawdziwym pracowniku wywiadu, Michaelu Wilsonie, który zresztą pracował przy serialu w roli konsultanta.
Między postaciami nakreślonymi przez Matta Fixa widać niezwykłą chemię. Musiał więc znaleźć aktorów, którzy od początku będą tworzyć zgraną ekipę. Do roli Michaela Westena postanowiono zatrudnić absolwenta nowojorskiej szkoły aktorskiej, Jeffreya Donovana. Aktor ma swoim koncie udział w takich hitach jak „Uśpieni”, pamiętnym thrillerze z Bradem Pittem, Dustinem Hoffmanem i Robertem De Niro. Donovan miał wtedy 28 lat i dopiero stawiał swoje pierwsze kroki w aktorskim świecie. Aż do 2007 roku grywał głównie gościnne postacie w serialach (m.in. „Detektyw Monk” i „CSI: Miami”) oraz drugo-, a nawet trzecioplanowe role na dużym ekranie. Wszystko zmieniło się za sprawą „Burn Notice”. W produkcji USA Network pokazał, że jest w stanie wykreować bardzo wiarygodną postać szpiega. Otworzyło mu to furtkę do wysokobudżetowych filmów, takich jak „Oszukana” z Angeliną Jolie i Johnem Malkovichem czy „J. Edgar”, gdzie miał okazję poznać się na talencie Leonardo DiCaprio. Co jednak ważniejsze, w obu tych produkcjach nie pojawiał się na chwilę, ale był ważną częścią całej ekipy filmowej.
Jednakże największą gwiazdą „Burn Notice” jest niezaprzeczalnie Gabrielle Anwar, która wciela się w postać dziewczyny Michaela, Fiony Glenanne. Miłośnicy kina zapewne kojarzą ją z „Zapachu kobiety”, gdzie wraz z Alem Pacino zatańczyła niesamowite tango. Ale ta piękna aktorka swoją karierę zaczęła dużo wcześniej, bo w wieku 16 lat, kiedy rozpoczęła występy w brytyjskiej telewizji. Gdy skończyła 21. rok życia, postanowiła przenieść się do Los Angeles i tam próbować swych sił w Hollywood. Oprócz wspomnianej roli w „Zapachu kobiety” wystąpiła w kilku udanych produkcjach: „Inwazja porywaczy ciał”, „Rzeczy, które robisz w Denver będąc martwym” czy „Bibliotekarz II: Tajemnice kopalni króla Salomona”. Natomiast fani małego ekranu będą kojarzyć Gabrielle Anwar z roli księżniczki Małgorzaty w serialu „Dynastia Tudorów”. W „Burn Notice” stanowi świetne uzupełnienie dla Jeffreya Donovana. Wybuchowa, inteligenta, pełna uroku Fiona sprawia, że momentami przestajemy zauważać inne postacie.
Ostatnim członkiem trzyosobowej ekipy jest Sam Axe. Kobieciarz, lekkoduch, miłośnik mojito, ale i wierny przyjaciel, który jest zawsze gotowy oddać życie za bliskich. Gra go nie kto inny, jak sam Bruce Campbell, gwiazda serii „Martwe zło”, postać w kręgach fanów filmu Sama Raimiego kultowa. Campbell, kiedy przyjmował rolę Sama, z pewnością nie wiedział, że jego przygoda z „Tożsamością szpiega” potrwa tak długo. Świetnie się jednak czuł w skórze sympatycznego Sama Axe’a, co skrzętnie wykorzystali producenci serialu i postanowili nakręcić film telewizyjny „Burn Notice: The Fall of Sam Axe”, którego akcja rozgrywa się dwa lata przed pilotem „Burn Notice”. Scenariusz do tej produkcji napisał Matt Nix, a reżyserią zajął się Jeffrey Donovan. W planach jest również drugi film, ale szczegóły jeszcze nie są znane.
I ty możesz zostać superszpiegiem
Matt Nix w swoim serialu przyjął oryginalną formę. Nieczęsto bowiem spotyka się obecnie narratora. W „Burn Notice” jest nim główny bohater, który dokładnie opowiada o swoich działaniach tak, aby widz wiedział, jak np. zrobić bombę domowym sposobem. Według niego wystarczy do tego parę drutów, piasek i jakieś chemikalia, których używają nasze mamy do czyszczenia podłóg albo puszka Pepsi. Michael często wpakowuje się w trudne sytuacje, więc prawie w każdym odcinku mamy przepis na różnego rodzaje bronie, wykonane z rzeczy, które ma akurat pod ręką. Co więcej, podczas każdej akcji tłumaczy nam typowe zachowania agentów FBI, bossów mafijnych czy dealerów narkotyków. Ale to nie wszystko, Westen uczy obserwacji w terenie, analizy budynków, do których chce się dostać, jak ominąć strażników albo ukraść ważne dokumenty. W skrócie zostajemy przeszkoleni na najlepszych agentów świata… Momentami Michael przypominał mi McGyvera, który potrafił z zapałki zrobić pistolet, a kiedy dodał do tego linę, wychodził karabin maszynowy. Na szczęście w większości przypadków Westen brzmi dużo bardziej sensownie i naprawdę ma się wrażenie, że to, co właśnie tworzy na ekranie, nie jest tylko i wyłącznie wytworem wyobraźni scenarzysty.
https://www.youtube.com/watch?v=NWvwGnrulbM
W telewizji jest, było i będzie mnóstwo seriali, których fabuła skupia się wokół świata szpiegów i tajnych operacji rządowych. Jest to temat rzeka, który wciąż ciekawi widzów. Dlatego tym większe brawa należą się „Burn Notice”, że potrafiło utrzymać się przez siedem sezonów i w doskonały sposób zakończyć całą opowieść. Średnio przygody Michaela Westena śledziło 4 mln widzów, co jak na serial emitowany w telewizji kablowej jest wynikiem bardzo dobrym. Od 2008 roku do księgarni trafiło pięć książek poświęconych „Burn Notice”, których autorem jest Tod Goldberg.
Szukasz bezproblemowego, lekkiego serialu na nudne popołudnia? „Burn Notice” oferuje dużą dawkę akcji, humoru i ciekawych wątków. Nie jest to produkcja na tyle wybitna, byśmy mogli zaliczyć ją do klasyki amerykańskiej telewizji, ale… czasami chodzi po prostu o udaną rozrywkę. W tej kategorii „Tożsamość szpiega” sprawdza się doskonale.