BLACK MIRROR, czyli zdrowy masochizm
Niesamowity, oryginalny, przerażający, zaskakujący, the best program I have seen in years – to tylko kilka epitetów spośród całej masy pozytywnych opinii o brytyjskim mini-serialu „Black Mirror”. To kolejny telewizyjny reprezentant Wysp – po „The Shadow Line”, „Lutherze”, „Sherlocku”, „Misfits”, „Skins”, „Utopii” i wielu innych produkcjach – potwierdzający wysoką formę tej sztuki na tamtejszym małym ekranie. Najbardziej zaskakujący jest fakt, że „Czarne lustro”, obok nieukrywanego zachwytu widzów i wysokich ocen krytyków, wywołuje tak wiele nieprzyjemnych uczuć. Bo mówi o nas, ludziach, żyjących tu i teraz, w bezceremonialny sposób wymierzając policzek w dobre samopoczucie nowoczesnego człowieka. To boli. Ale właśnie o tego typu ból chodzi.
„Black Mirror” pojawiło się znienacka w 2011 roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, na antenie publicznego kanału Channel 4. O tym projekcie sporo mówiono przed premierą, lecz nie ze względu na spodziewaną jakość, co do której nikt nie był pewien (choć kampanii towarzyszyły intrygujące zwiastuny), ale w kontekście twórcy serialu, Charliem Brookerze, jednym z najpopularniejszych komentatorów współczesnego życia, obecnym chyba w każdym możliwym medium.
Obecny felietonista Guardiana (z nagrodą „Columnist of the Year”) to znany z ciętego języka, bezpruderyjny, kontrowersyjny i bystry obserwator tego, co dostarcza technologia (tym bardziej, że z tematem związany od początku kariery, czyli od połowy lat 90. gdzie w PC Zone recenzował gry komputerowe). Prócz stałej rubryki w słynnym dzienniku, gdzie, jak sam mówi, nigdy nie napisał niczego pozytywnego, tylko samą pesymistyczną satyrę, współtworzył wiele telewizyjnych programów, które ostrzem wymierzone były w tanią rozrywkę i programową hucpę – pisał scenariusze do różnego rodzaju show („The 10 O’clock Show”) i seriali (sit-com „Nathan Barley”), aż wreszcie sam wyszedł z cienia, co zaowocowało autorskimi programami – w „Screenwipe” recenzował bieżące wydarzenia ze świata wyższej i niższej kultury, w „Gamewipe” omawiał najnowsze gry, a w „Newswipe” najnowsze wydarzenia społeczno-polityczne. Mało? Przy okazji zaangażował się w zdecydowanie poważniejszy projekt, czyli mini-serię „Dead Set” o zombie w domu… Big Brothera, co brzmi dość absurdalnie, ale Brooker przemycił do stylistyki horroru całkiem sporo komentarzy odnośnie kondycji współczesnych mediów, a szczególnie odbiorców tychże.
Nie jest to więc przypadkowy bohater, a właściwy człowiek na właściwym miejscu – z odpowiednią wrażliwością, dziarskim umysłem i konkretnymi problemami, które obrał sobie za cel. I to wszystko będąc aktywnym uczestnikiem świata, który krytykuje.
Świetny zwiastun pierwszego sezonu
„Black Mirror” to 6 filmów podzielonych na dwie serie (a to pewnie jeszcze nie koniec) będących podsumowaniem życia nowoczesnego człowieka w nowoczesnym świecie. To efekt uzależnienia od mediów społecznościowych i próba wejrzenia w potrzeby, które generuje technologia. Jak sam Brooker mówi: Używam gadżetów, czerpię satysfakcję z każdej nowej aplikacji, którą testuję. Kiedy się budzę – od razu sprawdzam Twittera. Często siebie pytam, czy to jest dobre dla mnie? Czy to dobre dla nas wszystkich? Dokąd nas to prowadzi? Jeśli korzystanie z technologii jest narkotykiem – a wygląda to jak prawdziwe uzależnienie – jakie są tego skutki uboczne?
Jeszcze lepszy zwiastun drugiego sezonu
Pierwszy odcinek („The Nathional Anthem”) wywołuje niemały szok. Chodzi o świnię i szantaż. Porywacz pewnej niewiasty z królewskiego rodu stawia ultimatum: jeśli premier przeleci… świnię, to wypuści dziewczynę. Jeśli premier tego nie zrobi, dziewczyna zginie. Wieprz czeka. I naród czeka, bowiem bezpośredni przekaz do premiera ma swoją premierę na YouTube. Każdy tłituje, każdy szeruje, a badający nastawienie społeczne sprytnie wychwytują nastrój chwili. Premier ugnie się pod presją ludu swego, czy przyzwoitość, honor i zdrowy rozsądek wygrają?
Kolejne odcinki diametralnie się od siebie różnią – nie ma tu wspólnych bohaterów, pod względem fabularnym każdy jest tworem autonomicznym, podejmującym inne problemy i pozostawiającym widza z innymi emocjami, najczęściej dość przykrymi – złością, niedowierzaniem, rozczarowaniem, smutkiem.
Drugi odcinek (“15 million merits”) to opowieść o czasach idiokracji skupionej na mechanicznym konsumpcjonizmie i drodze do sukcesu wiodącej przez udział w żenującym talent-show. Trzeci odcinek („The Enitire History of You”) to przyszłość pamięci – tzw. „ziarno” – która jest czymś między zaawansowanym Google Glass a niesamowitym eksperymentem medycznym. Ciekawostką może być fakt, że Robert Downey Jr chce na bazie pomysłu z „ziarnem” zrobić długi metraż… W czwartym odcinku (druga seria, „Be Right Back”) chodzi o przedefiniowanie stałych, czyli życia i śmierci – czy można nazwać życiem coś, co jest ukute z pojedynczych słów i zdjęć? W piątym odcinku („White Bear”) chodzi o sprawiedliwość i jej społeczne wyobrażenie. W szóstym („The Waldo Moment”), dla Brookera niejako biograficznym, chodzi o show, rozrywkę, politykę. I prawdę, która gdzieś się tam czai.
Bez względu na próby radzenia sobie z problemami, które niewątpliwie mają bohaterowie każdego z filmów, w „Black Mirror” nie ma wygranych – są tylko ofiary. Ofiary nowoczesności, ekshibicjonizmu, zaufania do zbawiennej technologii, przywiązania do rzeczy doczesnych. Każdy odcinek to dojmujące uczucie rozczarowania rzeczywistością, która budzi wielkie nadzieje i daje ogrom szans, ale niewielu zdaje sobie sprawę nie tyle z zagrożeń, co zmian w mentalności.
„Black Mirror” przywołuje ten stan między satysfakcją, a niepokojem; między przyjemnością, a dyskomfortem. Odbicie tego stanu znajdziesz na biurku, w kieszeni, we własnej ręce – laptopy, tablety i smartfony; facebooki, twittery i instagramy. Nie tylko chodzi o prywatność, która stała się publiczna, ale o efekty tak mocnego ofiarowania siebie innym. Ten słodko-gorzki stan nie pozostaje niezauważony – przewartościowane potrzeby należy spieniężyć, oprzeć na nich biznes, dostosować przekaz do nowego odbioru. Idźmy więc tym tropem.
Weźmy choćby taki Twitter, na którym królują nasi politycy i dziennikarze, władcy umysłów – siła rażenia słów przesunęła się z druku, który wymaga cierpliwości, na ćwierknięcie, które jest szybkim komentarzem, reakcją na akcję. To kompletnie inaczej buduje sferę działania, powiedzmy, służb publicznych – inne są stawiane im wymagania, inne są wobec nich oczekiwania. A Facebook ze swoją ideą „obnażania” się i na tej bazie budowania (wirtualnych) relacji międzyludzkich? Pomysł Zuckerberga sprzedaje przede wszystkim wizerunek każdego użytkownika i każdej firmy – skutki tegoż są dostrzegalne każdego dnia: lansowanie się focią, zainteresowaniami, przebiegniętymi kilometrami, komentarzem do wydarzenia, lajkiem i szerem dla pejdża. Dla firm obecność na fejsie i wchodzenie w interakcję z fanami to jedna z coraz istotniejszych strategii komunikacyjnych. Dziwicie się zatem, że istnieją takie programy jak słynne PRISM czy XKeyscore umożliwiające śledzenie każdej internetowej aktywności? Za chwilę usłyszymy histerię związaną z programem Big Data, który agreguje wszystkie informacje o nas, klientach, w celu ich sprzedaży dla tych, którzy chcą z reklamami uderzyć tak precyzyjnie, jak się tylko da. Google już to robi od jakiegoś czasu, opierając się na tym, co każdy z nas wyszukuje, i nie ma zmiłuj, nie ma ucieczki. To odpowiedź na to, że każdy jest ważny, każdy ma jakieś potrzeby, wyznaje jakieś wartości – to docenienie indywidualności, tak hołubionej w ostatnich latach. Ale też docenienie, które jest mieczem obosiecznym – tą drugą, ciemniejszą stroną jest właśnie „Black Mirror”
Charlie Brooker nad kwestią prywatności nie dywaguje. Jego socjologiczna analiza – oczywiście daleka od naukowych peregrynacji – nie skupia się na powodach, ale skutkach, puencie i pozostawieniu widza z myślami, od których uciec nie sposób. „Black Mirror” wręcz zmusza do krytycznego spojrzenia na oczekiwania zarówno na siebie samego (Ja), ale i na media, polityków, system, prywatność, autorytety, kulturę, sprawiedliwość, świętość, pamięć, sukces i prawdę. To słowa, które niektórzy piszą z dużych liter, mają tutaj wyjątkowo wielką siłę i każde z nich – plus wiele innych – ma wyraźne pole oddziaływania tu i teraz, na każdego z osobna. „Black Mirror” bardzo je wyraźne definiuje i każdy odcinek obu sezonów odciska swoje piętno na umyśle.
Taka konstrukcja, ale i specyficzna treść przywołują ducha „Twilight Zone” lub „The Outer Limits”, słynnego serialu z lat 50. i 60. (z kilkoma epizodami w latach 80.). Brooker przyznaje się do inspiracji tą serią i nie jest to nic zdrożnego. Obie serie podążają podobną drogą uwypuklając współczesne słabości i pozostawiając widza w większym niż zwykle zadumaniu. Odróżnia je tematyka – klasyczny serial Roda Serlinga mierzył się z bombami atomowymi, prawami człowieka, dynamicznym rozwojem przemysłu, podbojem kosmosu i traumą powojenną; serial Brookera to relacje międzyludzkie, media, ekonomia, moda i oczywiście technologia, szczególnie w jej społecznościowym wymiarze.
Niezwykle ważny jest sztafaż SF w „Black Mirror”, tutaj w przebraniu klasycznej dystopii. Nie mamy wątpliwości co do tego, że – z jednym wyjątkiem w postaci odcinka drugiego – to niedaleka przyszłość będąca naturalną ewolucją technologii. Samo tło, w stosunku do dnia dzisiejszego, nie ulega większej deformacji. Wciąż są to normalni ludzie, zwyczajne problemy i bezpośrednia interakcja z innymi. Technologia została wtopiona w codzienność, bez względu na to, czy to praca, czy czas wolny, mieszkanie lub ulica. To tylko parę kroków w kierunku przyszłości w zgodzie z obecnymi trendami, medialnymi wyuzdaniami i wyznawanymi wartościami. Twórcy „Black Mirror” nie idą tropem efekciarskiego wyalienowania, bo to odsunęłoby emocja widza zbyt daleko. A ma być blisko, ma boleć, ma zastanawiać – to są główne cele i słychać tu echa fantastyki socjologicznej Janusza A. Zajdla, poszukiwania granic człowieczeństwa Phillipa K. Dicka, „Nowego wspaniałego świata” Aldousa Huxleya. Serial Brookera nie jest więc niczym nowym w dystopijnych rozważaniach, niemniej to pierwszy tak silny głos i tak silnie związany z obecną rzeczywistością i zwracający uwagę na to, o czym myślimy i czym żyjemy teraz.
„Black Mirror” można nazwać swego rodzaju misją. Charlie Brooker myśli jednak o niej w bardzo nietypowy sposób, bo zamiast podsuwać remedium, wytyka błędy paluchem; zamiast lekarstwa, skupia się na efektach choroby i pyta: widzisz to? Za chwilę będziesz na jej/jego miejscu.
Czy to skuteczna terapia? Czy Brooker jest dobrym apostołem? No cóż, każdy musi przekonać się sam.