Steven Soderbergh – oceniamy wszystkie filmy
Solaris (2002)
czyli psychologia w kosmicznym skafandrze
Ekranizacja powieści Stanisława Lema nie jest prosta z dwóch ważnych powodów. Pierwszy związany jest z samą prozą, która rzuca czytelnika na głęboką wodę i proponuje nie tyle klasyczne science-fiction (Lem jest klasykiem tego gatunku), co rozważania filozoficzne, teologiczne – o naturze ludzkiej, o tym, co prawdziwe, a co złudne. Uciekać od tego typu dywagacji nie sposób, bo one budują niezwykłość „Solaris” i świadczą o literackiej potędze Lema. Po drugie, jakakolwiek ekranizacja musi zmierzyć się z filmem Tarkowskiego, uznanym za arcydzieło. Soderbergh, podejmując się przeniesienia na ekran wybitnej powieści, musiał zdawać sobie sprawę z tego, jaki potencjał ma w rękach i z jakimi filmowymi analogiami będzie musiał się zmierzyć.
Jaki był tego efekt? Według mnie najlepszy film Stevena Soderbergha i bardzo inteligentne podejście do tego, o czym mówił Lem. Po pierwsze – w odróżnieniu od Tarkowskigo – postawił na klasyczny sztafaż SF: kosmos, statek kosmiczny, obca planeta. Pośród tego wszystkiego główni bohaterowie walczący ze swoimi uczuciami, mentalnie gubiący się i próbujący dociec prawdy. Thriller? Melodramat? Wszystkiego po trochu z wyraźnie zaznaczoną warstwą psychologiczno-filozoficzną (choć nie tak głęboką, jak u Tarkowskiego, tym bardziej, że w filmie Soderbergha pominięto wątek solaryjskiego oceanu).
Soderbergh wykreował wspaniały, nieśpieszny klimat skąpany w cudownej muzyce Cliffa Martineza. Ascetyczne wnętrza, minimalna ilość efekciarskich ujęć, powolne tempo – kto lubi klimaty sf podobne do „2001 Odysei kosmicznej” czy „Moon”, ten pewnie doceni to, co zrobił Soderbergh. Takiego science-fiction życzyłbym sobie na ekranach częściej. 9/10 [desjudi]
Ocean’s Twelve: Dogrywka (Ocean’s Twelve, 2004)
czyli sequel jak najbardziej udany!
Terry Benedict, ograbiony właściciel kasyn, odnajduje po kolei wszystkich członków paczki Oceana, zmuszając ich do oddania łupu wraz z odsetkami. Mają na to dwa tygodnie. Niestety, rozrzutny tryb życia sprawia, że aby odzyskać gotówkę muszą zjednoczyć się i wykonać trzy skoki, tym razem w Europie. „Ocean’s Twelve: Dogrywka” bawi się kliszami i tworzy całkiem zgrabny pastisz gatunku. Soderbergh czerpie garściami z klasyki złodziejskiego kina, a całości przyświeca po raz kolejny świetny, luźny klimat i fantastyczny, operujący ironią i mrugnięciami oka humor. Wyczyny gangu są oczywiście naciągane do granic możliwości, a sam plan jeszcze bardziej pokręcony i zagmatwany niż w części pierwszej, ale jeżeli kupiliśmy to za pierwszym razem, to i teraz będziemy się wybornie bawić. Idealnie skrojone kino rozrywkowe, które gwarantuje dobry humor na długo po seansie. 8/10 [Arahan]
Bańka (Bubble, 2005)
czyli krótki film o zabójstwie
Soderbergh po raz kolejny w formie eksperymentalnej, lecz tym razem bez gwiazdorskiej obsady i z jeszcze mniejszym budżetem. Historia jest prościutka. Główni bohaterowie to dwójka przyjaciół pracujących w fabryce lalek. Martha to niezbyt urodziwa kobieta, samotnie opiekująca się schorowanym ojcem, Kyle to dużo młodszy od niej, sympatyczny, aczkolwiek zamknięty w sobie chłopak. W ich życiu wieje nudą i przygnębiającą rutyną, ale z braku lepszych perspektyw nie narzekają na to co mają. Ich spokojny tryb życia zaburza pojawienie się atrakcyjnej Rose, młodej matki, samotnie wychowującej dwuletnią córeczkę. Właściwie jej pojawienie się burzy spokój tylko Marthy, która zaczyna odczuwać zazdrość, gdy zauważa, że jej jedyny przyjaciel Kyle zdaje się być zauroczony nową pracownicą fabryki.
Ten – jak lubię go nazywać – „mały film” powstawał w zasadzie bez scenariusza, całość została praktycznie zaimprowizowana na wzór ogólnego zarysu fabuły i z udziałem prawdziwych amatorów, którzy o aktorstwie nie mieli zielonego pojęcia. To wszystko powoduje, że film sprawia wrażenie paradokumentu, który po jakimś czasie przechodzi w niezwykle klimatyczną opowieść łączącą w sobie cechy kryminału i thrillera. Może to nic nadzwyczajnego, ot – zwykły film o morderstwie z cyklu „zgadnij kto zabił”, ale Soderbergh wygrywa tutaj minimalizmem w ukazaniu historii i klimatem, który potęgowany jest przez senne małomiasteczkowe lokacje oraz… wszechobecne plastikowe główki lalek – uśmiechnięte lub zdeformowane, patrzące bezdusznymi oczami lub ziejącymi pustką oczodołami. Brrr. 7/10 [Aaron]
Dobry Niemiec (The Good German, 2006)
czyli pełnego zapału eksperymentowania Soderbergha ciąg dalszy
Tym razem postanowił nakręcić hołd dla klasycznego kina noir z lat 40., w czerni i bieli, ze zmysłową femme fatale w tle i smutcholijną muzyką w ramach dopełnienia całości. Wyraźnie widać echa „Trzeciego człowieka” czy „Podwójnego ubezpieczenia” oraz oczywiście „Casablanki”. W centrum wydarzeń George Clooney w roli korespondenta wojennego Jake’a Geismara, który z wdziękiem obnosi swój nienaganny mundur wśród ruin Berlina. Traf chce, że natyka się na wspomnienie sprzed lat – dawną kochankę, Lenę (w tej roli Cate Blanchett, zdecydowanie najjaśniejszy punkt całego filmu), której mąż pechowo podpadł armii, a następnie zaginął. Jak na film noir przystało, mnożą się intrygi, tajemnice i sekrety z przeszłości, a Jake odkrywa rzeczy, o których zapewne wolałby nie wiedzieć.
Stylistyka, klimat i Cate to podstawowe zalety „Dobrego Niemca”. Poza tym to niestety po prostu przeciętniak. Ani jednoznacznie zły, ani szczególnie dobry – po prostu mdły i bez smaku. W swoim dążeniu do odbudowania tradycji filmowej z lat 40. Soderbergh zapomniał chyba, że dobry hołd nie polega na odtwórstwie, że musi wnosić coś od siebie, nową jakość, świeże spojrzenie, zabawę konwencją. I temu wyzwaniu, niestety, reżyser zupełnie nie podołał. 6/10 [Deina]
Ocean’s Thirteen (2007)
czyli do trzech razy sztuka
Danny Ocean ponownie powraca ze swoim gangiem! Tym razem, aby zemścić się na właścicielu kasyn i hoteli, przez którego mentor ekipy trafia do szpitala. Ich celem zostaje bezwzględny Willy Bank. Można powiedzieć, że trzecie spotkanie widza z bohaterami to powtórka z rozrywki i to właśnie tutaj tkwi największa bolączka „Ocean’s 13” – film jest zwyczajnie wtórny. W dalszym ciągu pozytywnie zakręcony, z przesadzoną fabułą i świetnym humorem, ale podczas seansu możemy bez specjalnego wysilania się przewidzieć praktycznie każde wydarzenie, które będzie miało miejsce. Na szczęście stara, dobra paczka, uzupełniona o kapitalnego Pacino, skutecznie nas od tego odciąga i sprawia, że dajemy się oczarować i ponieść. Kolejny raz widać, że każdy, kto pojawił się na planie miał niezłą zabawę, bo chemia między postaciami wręcz wylewa się z ekranu. Ogląda się z uśmiechem przyklejonym do twarzy. 7/10 [Arahan]
Che. Rewolucja & Boliwia (Che: Part One & Two, 2008)
czyli podręcznikowa nuda
Filmy omówione bez podziału na części, ponieważ „Che” to w istocie jeden film, który podzielono na dwie produkcje z niewiele większą gracją, aniżeli ta, którą stacje telewizyjne prezentują przy rozczłonkowywaniu takich produkcji jak „Titanic”, „Ogniem i mieczem”, czy „Potop”.
„Che” to przede wszystkim wielka rola Benicio Del Toro i ten fakt wydaje mi się być niepodważalnym. Aktor idealnie oddaje złożoność postaci, która po dziś dzień pozostaje jedną z najbardziej ambiwalentnych jedonstek historii współczesnej. Z jednej strony bezwzględny przywódca, który nie waha się odebrać życia, z drugiej idealista wierzący w zjednoczenie Ameryki Południowej, zniesienie sztucznych jego zdaniem granic. Dla jednych duchowy ojciec, dla innych bezwzględny morderca. Del Toro odgrywa to wszystko wyśmienicie. Co robi jednak Steven Soderbergh?
Rzecz w tym, że niewiele. Jego „Che” mozolnie brnie do przodu i z każdą minutą coraz bardziej męczy widza. W filmie niemal brak emocji. W trakcie oglądania można poczuć się tak, jakby czytało się podręcznik na temat rewolucji kubańskiej i jej skutków. Inną sprawą jest to, że podręcznik Soderbergha nie należy do najlepszych. Dowiadujemy się z niego niewiele, często jesteśmy wodzeni na manowce i oglądamy zupełnie niepotrzebne dłużyzny opowiadające o facetach siedzących w lesie.
Gdyby nie rola Del Toro „Che” byłby totalną klapą. Jak dla mnie ten film jest doskonałym dowodem na to, że Steven Soderbergh jest obecnie jednym z najbardziej przereklamowanych reżyserów na świecie. Wokół jego filmów robi się ogromny szum, nazwisko ściąga oczy widowni, ale zazwyczaj nic z tego nie wynika. „Che” wpisuje się w ten schemat wprost idealnie. 5/10 [Fidel]
Dziewczyna zawodowa (The Girlfriend Experience, 2009)
czyli ambicje gwiazdy porno
Film, któremu Roger Ebert dał 4 gwiazdki. Czy „Dziewczyna zawodowa” naprawdę przekazuje prawdę o ludzkiej naturze, o najprawdziwszych żądzach i potrzebach, tak jak sugerował najsłynniejszy krytyk świata? Cóż, eksperymentalny film Soderbergha, kosztujący trochę ponad 1 milion baksów, jest bardzo ambitny – oto dziewczyna, luksusowa call-girl, która, oprócz klasycznej działalności, dorzuca coś ekstra – rozmowę. Jest w tym na tyle dobra, na tyle jest bystra, że klienci nie mogą nie być z usługi zadowoleni. Dziewczyna prowadzi więc ustatkowane życie, do którego wkrada się… Ha, nic kryminalnego, nic zaskakującego, bowiem „Dziewczyna zawodowa” to klasyczny snuj obyczajowy, z miałkim tłem społecznym i niewyraźnym wglądem w uroki nietypowego zawodu.
Aby stanąć jak najbliżej „biznesu” Soderbergh zatrudnił pokrewną gwiazdę – Sashę Grey. 20-letnia dziewczyna była już okrzyknięta boginią porno, a występ w projekcie Soderbergha nie był jej debiutem w, powiedzmy, normalnym kinie. Jednak to, co sprzedaje się świetnie w konfiguracjach oralno-analnych niekoniecznie sprawdza się tam, gdzie grać trzeba. Sasha jest więc mierna w tej roli, co Soderbergh starał się ukryć pod rwanym montażem i ciekawymi zdjęciami. I cały film jest właśnie taki – piękny makijaż skrywa nieciekawe prawdziwe oblicze. Niby intrygujący, ale nie zaspokaja w odpowiedni sposób. Daje nadzieje na coś więcej, ale poszczególne elementy nie są w stanie ze sobą dobrze zagrać. Wyszedł klasyczny średniak z ambicjami, o którym już dziś niewiele osób pamięta. 5/10 [desjudi]
Intrygant (The Informant!, 2009)
czyli jak się nie powinno robić filmów
Idealny przykład na to, w jaki sposób świetny pomysł wyjściowy przekuć w film bez kompletnie żadnego znaczenia. Jest obietnica: pracownik korporacji słyszy, jak szefowie jego firmy uczestniczą w zmowie cenowej. Skoro usłyszał, to może z tego typu wiedzą coś zrobić, czyż nie? Może szantażować, może zagrać na nosie, może się pobawić, a może współpracować z tymi, którzy tego typu przestępstwa ścigają. Może wiele – i to filmie jest, ale musicie sobie wyobrazić jak bardzo nijako, oschle i beznadziejnie to wszystko zrealizowano. „Intrygant” jest nudny, obojętny, ciągnie się w nieskończoność wypełniając kadry słowami bez najmniejszego znaczenia, nie popychając akcji do przodu i co najgorsze prezentując ją w chaotyczny, nieskładny sposób. Nie jest to klasyczny dramat, bo rozwój akcji sugeruje ironię. Nie jest to komedia, bo wspomniana ironia jest w każdej sekundzie schowana za poważną miną reżysera, scenarzysty i aktorów. Innymi słowy, takie filmy kręcą nowicjusze, którzy chwilę później są zapominani, ale nie uznany reżyser z 20 filmami na koncie!
Światełkiem w tym ciemnym tunelu okazał się być Matt Damon, któremu, w przeciwieństwie do Soderbergha, się chciało. Facet gra na ciągłych dwuznacznościach, jednym kątem ust się uśmiecha, drugim pokazuje siekacze, które zaraz mogą ugryźć. Świetna rola w słabym filmie. 4/10 [desjudi]
Wszystko będzie dobrze (And Everything Is Going Fine , 2010)
czyli Soderbergh targany emocjami
W 1996 roku Steven Soderbergh nakręcił „Gray’s Anatomy”, czyli filmową rejestrację tytułowego monologu Spaldinga Graya. W roku 2004 Gray popełnia samobójstwo. Po sześciu latach Soderbergh tworzy „And Everything is Going Fine”, czyli swojego rodzaju pożegnanie ze zmarłym artystą.
Pozornie wydawać się może, że w filmie z roku 2010 mamy jeszcze mniej Soderbergha, aniżeli w przypadku „Gray’s Anatomy”. Nowemu filmowi brak wizualnych ekstrawagancji, charakteryzujących wcześniejsze spotkanie dwóch panów. Zastępują je fragmenty monologów Graya. Soderbergh zestawia ze sobą różne opowieści, pokazuje, jak ewoluowały one na przestrzeni dekad. Jego metoda jest doskonałym sposobem na spojrzenie nie tylko na osobę Spaldinga Graya, ale na człowieka w ogóle. Całkowite twórcze wycofanie i skupienie się na opowiadanych historiach doprowadza do tego, że widz zaczyna dostrzegać nawet najsubtelniejsze zmiany, jakie zachodziły w nich w trakcie życia Graya. „And Everything is Going Fine” staje się opowieścią o człowieku i mechanizmach jego pamięci, o ewolucji stosunku do spraw zarówno błahych, jak i fundamentalnych.
Jest w tym filmie jeszcze jedna rzecz, której na próżno szukać w innych produkcjach Soderbergha. Czuć tu prawdziwe emocje, które momentami (szczególnie w doskonałym finale filmu) chwytają za gardło. Spalding Gray musiał być dla Stevena Soderbergha naprawdę ważną osobą. Jak dla mnie najlepszy film Amerykanina. 8/10 [Fidel]
Epidemia strachu (Contagion, 2011)
czyli danse macabre z gwiazdami
Soderbergh w tej dosyć kameralnej opowieści przedstawia bardzo prawdopodobną i przerażającą opcję końca naszej cywilizacji. Tym razem nie zagraża nam meteoryt z kosmosu czy plaga zombie. Prawdziwe zagrożenie jest tak naprawdę blisko nas. Wystarczy tylko kichnąć lub podać komuś rękę. Film z udziałem wielu gorących nazwisk (Damon, Winslet, Law, Fishburne, Paltrow) opowiada nam wielowątkową historię rozprzestrzeniającego się w zawrotnym tempie groźnego wirusa.
„Contagion” to bardzo przyzwoite kino. Jednak to nie znane nazwiska i kolejność, w jakiej umierają grani przez nich bohaterowie, jest tu najważniejsza. Jego siła polega głównie na mocno ograniczonej efektowności, przez co wydaje się być tworem mało atrakcyjnym dla przeciętnego widza. Owszem, film może nie jest drugą „Epidemią”, ale bez wątpienia to kino realistyczne, pesymistyczne i przejmujące. Bo Soderbergh nie skupia się tylko na tragedii jednostki w obliczu nadchodzącej zagłady i próbie jej przetrwania, ale (co chyba jest ważniejsze) na chłodnym komentarzu do niebezpieczeństw związanych z monopolem i żądzą pieniądza firm farmaceutycznych, jak również i ukrywaniem przed społeczeństwem niewygodnych faktów „dla dobra ogółu”. Nie wiem, co mnie przerażało bardziej – wirus dziesiątkujący ludzkość czy działania ludzi, którzy w imię wspomnianego „dobra ogółu”, w rzeczywistości próbowali coś dla siebie ugrać. Koniec świata to również dobry biznes. 8/10 [Aaron]
Ścigana (Haywire, 2011)
czyli statyczne kino akcji
Historia Mallory Kane, agentki wykonującej dla rządu tajne misje, która podczas jednej z nich zostaje zdradzona i wrobiona w zabójstwo. Szybko jednak dla jej wrogów staje się jasne, że zadarli z niewłaściwą osobą.
Ambicją Soderbergha w przypadku „Haywire” było nakręcenie filmu akcji pozbawionego szybkiego montażu, efektownych ujęć, dynamicznej pracy kamery czy typowej dla tego gatunku oprawy w postaci głośnych wybuchów i strzelanin. Autor „Traffic” obdziera swój film z widowiskowości, wierząc w historię napisaną przez Lema Dobbsa, z którym zrobił „Kafkę” i „Angola”, oraz charyzmę i sprawność fizyczną grającej główną rolę Giny Carano. Te dwa niewątpliwe atuty podkreślają tylko, że mógł powstać świetny klasyczny film akcji, gdyby wziął się za niego ktoś bez artystycznych ciągot. Zamysł Soderbergha, choć ambitny, sprawia jednak, że „Haywire” przypomina raczej tanią podróbkę niż autentyczną próbę „wyważenia” gatunku. Ostatecznie wydaje się filmem dla nikogo – stylem odstrasza fanów kina sensacyjnego, fabularnie wydaje się zaś typowo rozrywkowym tworem, który nie może zadowolić widzów szukających ambitniejszego repertuaru.
Osobiście uważam „Haywire” za fascynujące dziwadło, efektywne w swojej nieefektowności, acz z kilkoma bardzo dobrymi walkami w wykonaniu Carano; jednocześnie zbyt wystudiowane, aby mogło budzić jakiekolwiek emocje. Ale nie znaczy to, że nie można się na nim dobrze bawić. 7/10 [Crash]
Magic Mike (2012)
czyli pomysł na luźny wieczór
Opowieść o striptizerach z Florydy to doskonały dowód na to, że Soderbergh nie powinien brać się za poważne tematy. Kręcenie niezobowiązującego kina rozrywkowego wychodzi mu całkiem sprawnie i przy tym powinien zostać. „Magic Mike” to klasyczna hollywoodzka historyjka o dorastaniu do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie, poszukiwaniu własnego miejsca na świecie oraz chęci przeżycia prawdziwej miłości. To wszystko brzmi naiwnie i w istocie jest naiwne. Na plus działa jednak to, że reżyser nawet przez chwilę nie próbuje oszukać widza, że ma w stosunku do opowiadanej historii jakieś większe ambicje. Dzięki temu nie musimy co moment pukać się w czoło i załamywać się sztampowością scenariusza. „Magic Mike” to po prostu historia, którą dobrze znamy, a że człowiek z chęcią wraca do raz zasłyszanych opowieści, to seans mija nam zupełnie bezboleśnie.
„Feel good movie” w czystej postaci. Doskonały na wieczory, podczas których nie za bardzo chce nam się myśleć, lecz rozum działa jeszcze na tyle sprawnie, aby zrezygnować z wpatrywania się w powtórki „Ukrytej prawdy” lub „Pamiętników z wakacji”. 7/10 [Fidel]
Panaceum (Side Effects, 2013)
czyli poszukując prawdy
Soczyście sfotografowany, wysmakowany formalnie i ociekający seksem thriller. A przynajmniej coś na kształt thrillera, bo mamy tu gatunkowy miks: jest jeszcze kryminał, dramat sądowy, a nawet trochę police procedural. Martin (Channing Tatum) po paru latach wychodzi z więzienia i wraca do żony Emily (Rooney Mara). Obydwoje chcą zacząć nowe życie, ale Emily nie jest w stanie poradzić sobie z depresją, na którą cierpi od czasu zamknięcia Martina. Psychiatra (Jude Law) zaleca jej użycie nowego, eksperymentalnego leku, którego nie ma jeszcze na rynku…
To, co następuje potem to wyrafinowana gra pozorów, zwodów, półprawd i przemilczeń. Soderbergh idealnie równoważy racje i pozycje trójki głównych graczy, szkoda tylko, że w drugiej połowie scenariusz odpowiada nam na wszystkie pytania, zamieniając tym samym “Side effects” w dość konwencjonalny thriller z przewidywalnym zakończeniem. Choć wciąż świetnie napisany i udowadniający, że mimo niespełna piętnastu lat kariery na karku Soderbergh nadal potrafi tworzyć nowoczesne, świeże, igrające z gatunkowymi schematami kino. 7/10 [Rodia]
Behind the Candelabra (2013)
czyli geje w Cannes
Film, którym karierę reżysera kończy Steven Soderbergh, zrobiony dla HBO. Premiera na tegorocznym festiwalu w Cannes, gdzie “Behind the Candelabra” uczestniczy w konkursie o Złotą Palmę. W rolach głównych Matt Damon, Michael Douglas, Rob Lowe, Dan Aykroyd, Scott Bakula. A fabuła? To autobiograficzne gay-love-story między Scottem Thorsonem a Liberace, słynnym artystą estradowym.
[polldaddy poll=7049144]