search
REKLAMA
Artykuł

Steven Soderbergh – oceniamy wszystkie filmy

REDAKCJA

19 kwietnia 2013

REKLAMA

Steven Soderbergh. Dziwny reżyser.

Autor ponad dwudziestu filmów, z których każdy jest dziełem autonomicznym (pomijając trylogię Ocean’s), formalnie odmiennym od poprzedniego / następnego jego dzieła. Od 24 lat niezmienne eksperymentuje, chwyta się różnych form i gatunków, na każdym kroku zaskakuje, a przyzwyczajenia widzów ma gdzieś. Ten kameleon kina posiada styl, który można nazwać “antystylem” – jeśli bowiem wydaje nam się, że uchwyciliśmy sedno jego twórczości, zobaczyliśmy wyraźny podpis, to wgląd w kolejne filmy niszczy ten pogląd.

Nie zawsze mu film wychodzi. Przyznajmy szczerze – wychodzi mu rzadziej niż częściej. Jest bardzo nierówny, nieprzewidywalny, politycznie skręcony na lewo. Stać go na znakomitą zabawę w mainstreamowe kino, by po chwili wpaść w ambitną artystyczną pustkę.  Poniższa filmografia – od pierwszego filmu, jednego z najgłośniejszych reżyserskich debiutów w historii kina, aż do wchodzącego właśnie do kin “Panaceum” – dowodzi jednego: to dziwny reżyser.

 Na końcu opracowania ankieta, w której wybieramy najlepszy film Soderbergha – zapraszamy!

 

Seks, kłamstwa i kasety wideo (Sex, lies, and videotape, 1989)
czyli wielka wpadka Cannes

W roku 1989 w Cannes do rywalizacji o Złotą Palmę stanęli m.in. Giuseppe Tornatore, wraz ze swoim magicznym „Cinema Paradiso”, Emir Kusturica z „Czasem cyganów”, Denys Arcand z „Jezusem z Montrealu”, Shohei Imamura z „Czarnym deszczem”, czy też Jim Jarmusch z „Mystery Train”. Jury, w skład którego wchodził Krzysztof Kieślowski, zdecydowało jednak, że nagroda dla najlepszego filmu powędruje do 26-letniego Stevena Soderbergha za debiutancki „Seks, kłamstwa i kasety wideo”. Do dziś nie rozumiem decyzji kapituły, ponieważ wszystkie filmy wymienione przeze mnie w pierwszym zdaniu zostawiają film Soderbergha daleko w tyle.

Opowieść o seksualnych frustracjach, zdradach i kłamstwach, została okrzyknięta wielkim odkryciem festiwalu. Nie kończyły się „ochy i achy” nad warsztatem nikomu nieznanego twórcy, przyklaskiwania scenariuszowi (Złoty Glob) oraz gratulacje dla Soderbergha oraz Jamesa Spadera (odtwórca jednej z ról głównych). Tylko dlaczego? Spader w roli wrażliwego i zagubionego Grahama Daltona jest po prostu poprawny (taka siódma woda po Davidzie Hemmingsie i jego Thomasie z „Powiększenia” Antonioniego). A sam film to nic innego, jak średni dramat z raczej mało wysublimowanym scenariuszem, który sili się na enigmatyczność i uniwersalność. Najciekawszym elementem „Seksu, kłamstw i kaset wideo” jest zapadający w pamięć tytuł filmu, a to raczej nie świadczy o nim zbyt dobrze. Pierwszy Soderbergh i niepierwszy średniak w jego filmografii. 5/10 [Fidel]

Kafka (1991)
czyli groteskowy, surrealistyczny kryminał

Twórczość Franza Kafki każdy zna, lub przynajmniej znać powinien. Ten praski literat zasłynął swym unikalnym, parabolicznym stylem narracji, w którym ukrywał egzystencjalne dociekania. Drugi film Stevena Soderbergha zdaje się być tym stylem przesiąknięty i do tego stylu się odwoływać. Bo oto scenariusz- autorstwa Lema Dobbsa- choć tytułuje się nazwiskiem słynnego pisarza, okazuje się nie być jego suchą biografią. Opowiada jedynie o pewnym wycinku z życia prozaika, a wzbogacony jest fikcją o iście kafkowskim charakterze. Mamy więc do czynienia z czarnym kryminałem, okraszonym surrealistycznym klimatem i przeplatanym motywami z twórczości praskiego autora- czy to z „Zamku”, czy z „Procesu”, a i nawiązanie do „Przemiany” w nim znajdziemy. Film Soderbergha, prócz wyjątkowej struktury fabularnej, wyróżnia się także aktorsko. Jeremy Irons w roli tytułowej, dzięki grze opartej na minimalizmie, idealnie wkomponował się w znany nam portret frasobliwego pisarza. Na dalszym planie przykuwają uwagę liczne postacie o groteskowym charakterze. Warto nadmienić, że w jedną z nich- w swej ostatniej kinowej roli- wcielił się Alec Guinness. Na uwagę zasługuje także strona techniczna filmu, z wyszczególnieniem zdjęć i muzyki (Cliff Martinez!). Film Stevana Soderbergha to hołd złożony jednemu z najwybitniejszych prozaików XX wieku. Wymyślony został w taki sposób, by swym konceptem nie powstydził się go ten, któremu hołd został złożony- oczywiście, gdyby jeszcze żył. 8/10 [Piwon]

Król wzgórza (King of the Hill, 1993)
czyli dzieciństwo w czasach Wielkiego Kryzysu

Dziś bardziej niż w dniu premiery „Król wzgórza” zaskakuje. Wtedy, cztery lata po debiucie, trudno było przewidzieć, jakim reżyserem Soderbergh stanie się w przyszłości, i trzeci film nie dawał jeszcze odpowiedzi na to pytanie. Obecnie, gdy filmografia reżysera liczy już kilkadziesiąt tytułów, trudno znaleźć drugie równie ciepłe i pogodne dzieło, pomimo wielu dramatów, jakie spotykają bohaterów.
Osadzona w czasach Wielkiego Kryzysu opowieść o przyspieszonym dojrzewaniu kilkunastoletniego Aarona, który pod nieobecność ojca musi zająć się chorą matką i młodszym bratem, jest najbardziej klasycznym filmem Soderbergha, uciekającym od wszelkich eksperymentów formalnych. Jest to też jego jedyny obraz, w którym świat oglądamy oczami dziecka – nie naiwnego chłopca, nie mającego pojęcia o świecie, lecz sympatycznego kombinatora z talentem do wymyślania niestworzonych historii. Z czasem przekonuje się on jednak, że życie samo w sobie niesie wystarczająco dużo niespodzianek, tak tragicznych, jak i komicznych.
„Król wzgórza” do dziś pozostaje jednym z najdoskonalszych dzieł Stevena Soderbergha, w którym mądrość i uniwersalne przesłanie znajdują podparcie w (poskromionym) talencie reżysera. 9/10 [Crash]

Na samym dnie (Underneath, 1995)
czyli postmodernistyczny czarny kryminał

Zaburzona chronologia, kolorowe filtry, estetyka kina niezależnego – to wszystko spotyka się w czwartym filmie Stevena Soderbergha. Niektóre z tych środków wykorzysta jeszcze w późniejszym etapie swojej kariery, ale to właśnie „Na samym dnie” stanowi punkt przełomowy – moment, gdy reżyser „Seksu, kłamstw i kaset video” zaczął bawić się tak narracją, jak i oprawą wizualną. Na to pierwsze mógł mieć wpływ Quentin Tarantino swoimi „Wściekłymi psami” oraz „Pulp Fiction”, który śmiało poczynał sobie z chronologią, i z pewnością zainspirował wielu ówczesnych twórców. Natomiast sztuczki z obrazem mieliśmy już w „Kafce”, lecz tam (przejście z czerni i bieli w kolor oraz nieco surrealistycznym finał) było to wpisane w historię. Tutaj podyktowane jest nie tylko skokami czasowymi (liczne retrospekcje i futurospekcje), ale i chyba upodobaniem samego reżysera do użycia kolorowych filtrów nawet wtedy, gdy jest to kompletnie zbyteczne.
Fabuła obraca się wokół powrotu Michaela do rodzinnego miasta. Opuścił je lata temu, w niezbyt przyjemnych okolicznościach, zostawiając piękną żonę, Rachel. Teraz chce ją odzyskać, a umożliwić mu to może skok na opancerzoną furgonetkę z pieniędzmi, którą sam prowadzi. Jest to jeden z tych filmów, w których facet jest głupi, bo myśli, że pieniądze przynoszą szczęście. Jest jeszcze głupszy, gdyż sądzi, że może zaufać kobiecie. Ale jest sam sobie winny – Rachel może wydawać się zimna i wyrachowana niczym klasyczna femme fatale, lecz ostatecznie ma mocne podstawy, aby taką być.
Za długo zabiera Soderberghowi przejście do właściwej, kryminalnej części filmu. Kończy go zaś za szybko – porzuca bohaterów w sytuacji, która aż się prosi o lepszą puentę. Zamiast tego serwuje nam zaskakującą woltę w ostatnim ujęciu, lecz wydaje się ona zbyteczna. „Na samym dnie” jest nie do końca udaną (jeśli w ogóle) próbą zapanowania tak nad formą, jak i gatunkiem. Pozostawia niedosyt, choć ma swój styl, a i ogląda się nieźle. 6/10 [Crash]

Gray’s Anatomy (1996)
czyli lekcje ze Spaldinga Graya

Pierwszy romans Soderbergha ze słynnymi monologami Spaldinga Graya. W kontekście tego typu kina dość ciężko oceniać robotę, jaką wykonał sam reżyser. „Gray’s Anatomy” to tak naprawdę teatr jednego aktora. Przed Soderberghiem z monologami Graya zmierzyli się Jonathan Demme („Swimming to Cambodia”), Nick Broomfield („Monster in a Box”) i Thomas Schlamme („Terrors of Pleasure”).

Na tle wymienionych produkcji film Soderbergha wypada nieźle. Mimo tego, że jest on w zasadzie jednym wielkim zbliżeniem na twarz Graya, to czuć tutaj kreatywne podejście reżysera. Od czasu do czasu pojawia się niecodzienne ujęcie, zaskakująca kompozycja, czy też interesujące przejście montażowe. Całość dopełnia klimatyczna muzyka Cliffa Martineza. Nie zmienia to jednak faktu, że w przypadku „Gray’s Anatomy” to Spalding Gray jest artystą i twórcą. Rola Soderbergha polega jedynie na uatrakcyjnieniu narracji, przystosowaniu jej do standardów kina i TV. 6/10 [Fidel]

Schizopolis (1996)
czyli umysłowe rozszczepienie autora

Można powiedzieć, że „Schizopolis” jest pierwszym w pełni autorskim filmem Stevena Soderbergha. Mówiąc „w pełni autorski” mam na myśli to, że prócz wyreżyserowania filmu i napisania do niego scenariusza, Soderbergh objął stanowisko operatora oraz, co istotne, zagrał główną rolę. Efekt? „Schizopolis” to jeden z bardziej pokręconych i niejednoznacznych filmów w karierze tego reżysera. Przemawia za tym mozaikowa kompozycja, w której w dość chaotyczny sposób przeplatają się epizody z nudnego życia głównego bohatera. Problem w tym, że epizody te sprawiają wrażenie nie tylko kompletnie oderwanych od fabuły ale i od rzeczywistości bohatera. Owszem, ten film dokładnie taki miał być, bo przecież nie bez powodu jego tytuł nawiązuje do umysłowego rozszczepienia. Ja jednak nie jestem i nigdy nie byłem zwolennikiem kompozycyjnego bałaganu, który nie dość, że trudno się ogląda, to jeszcze trudniej doszukuje się w nim przesłania. Z odpowiednią dozą dystansu można zdrowo uśmiać się z kilku sytuacji, humor w „Schizopolis” jest bowiem odpowiednio absurdalny. W tle tego chaosu delikatnie pobrzmiewa nawet krytyczny komentarz do relacji międzyludzkich. Jednak jeśli film ten, jako w pełni autorski, ma odzwierciedlać to, co gra w duszy Soderbergha, to przyznaje, iż obawiam się o jego zdrowie psychiczne. Reasumując: „Schizopolis” określiłbym jako przekombinowany eksperyment twórczy, na który nie warto tracić czasu i w głębi którego nie warto doszukiwać się sensu. 5/10 [Piwon]

Co z oczu, to z serca (Out of Sight, 1998)
czyli romans w bagażniku

Pierwsza w karierze Stevena Soderbergha zabawa w kino komercyjne. Ot, komedia: on-przestępca, ona-policjantka. Trafiają do jednego bagażnika. Ograniczona przestrzeń sprzyja lepszemu poznaniu obojga “więźniów”. I tu pojawia się klasyczny romans: ona się zakochuje, on się zakochuje, ale oboje wiedzą, że to miłość niebezpieczna. Ale i ona chce, i on chce. Aż iskry lecą. Jennifer Lopez, wówczas aktorka, nie piosenkarka, oraz George Clooney, dopiero co uwalniający się od emploi przystojnego doktora z “Ostrego dyżuru”, dali pokaz wyśmienitej gry aktorskiej, która zasadza się na odpowiedniej chemii.

A owej chemii by nie było, gdyby nie smakowity scenariusz, nominowany zresztą do Oscara, na podstawie powieści Elmore Leonarda, wypełniony wyśmienitymi dialogami i niebanalną konstrukcją postaci. Dodajmy do tego pomysłową reżyserię Soderbergha, który wytworzył magiczny klimat – trochę noir, trochę bajki, trochę staroświeckiej komedii. Wszystko to dało wyjątkowo dobry film na wielu poziomach; grający na prostych uczuciach i szalenie atrakcyjny dla oka i ucha (bardzo dobry soundtrack Davida Holmesa). Zdecydowanie jeden z najlepszych “soderberghów”! 8/10 [desjudi]

 

Angol (The Limey, 1999)
czyli stary człowiek i montaż

Podobno najlepszy montaż to taki, którego nie widać. Taki, który ma służyć historii, a nie odwracać od niej uwagę. Gdybym miał wymienić jeden film Soderbergha, w którym przedobrzył z montażem, byłby to właśnie „Angol”.
Trudno mi stwierdzić, czy już sama historia jest słaba, czy dopiero tak pocięty i zmontowany obraz zabija cokolwiek wartościowego w opowieści o Wilsonie, starszym angielskim kryminaliście, który na wieść o śmierci córki leci do Stanów Zjednoczonych, aby poznać prawdę i wymierzyć winnym sprawiedliwość. Bardzo dobry Terence Stamp w roli tytułowej dużo chodzi w tym filmie – w pokoju hotelowym, na ulicy, czasem w zwolnionym tempie. Potem widzimy te sceny jeszcze raz. W ogóle dużo tu powtórek, przebitek, retrospekcji i scen, które trudno umiejscowić w czasie. Scen, co do których nie wiem, co właściwie znaczą, jak choćby wielka zbitka montażowa ujęć z Peterem Fondą – dwie minuty rozbawionego Fondy, zamyślonego Fondy, romantycznego Fondy itd. Wszystko to działa na widza wręcz usypiająco.
Podoba mi się posępna tonacja „Angola” i determinacja głównego bohatera. Również fakt, że Soderbergh do ról negatywnych wybrał kontrkulturowe symbole – wspomnianego Fondę czyli „Swobodnego jeźdźca” oraz Barry’ego Newmana, znanego z roli Kowalskiego w „Znikającym punkcie”. Jeśli wspomnieć finały tamtych filmów, zakrawa na żart, że w „Angolu” ci bohaterowie są dobrze prosperującymi facetami w garniturach. Stamp zaś ma dobrego partnera w Luisie Guzmanie. Więcej plusów nie dostrzegam. 4/10 [Crash]

Erin Brockovich (2000)
czyli ta niedobra, niegodziwa korporacja i ta wspaniała, urzekająca Julka

Zła, bogata, zabójcza korporacja kontra samotna matka z zapchlonej mieściny na jankeskiej prowincji. Starcie nonszalancji z zaangażowaniem. Grubą kreską narysowane portrety jednych i drugich, a właściwie drugiej, bo to Julia Roberts jest w centrum uwagi – krzykliwy, zadziorny, pewny siebie MILF. Takie dość irytujące w kinie społecznie zaangażowanym podejście, nie unikające stereotypów i wygładzania kantów, nie przeszkodziło „Erin Brockovich” stać się hitem – film zarobił 250 milionów na świecie, na Julię Roberts spadł deszcz nagród z Oscarem i Złotym Globem na czele (zasłużenie), a na Soderbergha posypały się liczne nominacje (z rzadka zamienione w nagrody). Nie dziwota, bo to żwawo opowiedziana historia, znakomicie grająca na emocjach, a do tego lekka, dowcipna i z niebanalnym wątkiem familijnym i, jakżeby inaczej, miłosnym. Film Soderbergha, mimo dość odważnej i poważnej tematyki, ucieka w rejony bezpieczne, bo ściśle związane z kinem typowo rozrywkowym. Dlatego jako dramat (społeczny? zaangażowany?) nie sprawdza się wcale, ale jako przykład niegłupiego kina na sobotni wieczór – jest idealne. 7/10 [desjudi]

Traffic (2000)
czyli wojna, której nie wygramy

Jeden z najważniejszych filmów opowiadających o problemie narkotyków. Trzy równolegle historie, trzy różne punkty widzenia i trzy tragedie, które nie pozostawiają złudzeń. „Traffic” to fantastyczny portret wojny, której nie sposób wygrać. Oglądając go zaczynamy sobie uświadamiać, co w tej walce jest tak naprawdę ważne i jak bardzo mylimy się sądząc, że miliony pompowane w zwalczanie karteli przyniosą jakikolwiek skutek. Zachwyca mnogość narracji i perspektyw, przygnębia niekompetencja i bezsens całej akcji. Obraz Soderbergha burzy naszą dotychczasową logikę. To film ciężki w odbiorze, z pesymistycznym przesłaniem, a jednocześnie produkcja niesamowicie wciągająca. Czarująca montażem i zdjęciami, a także grą aktorską z fantastycznym Benicio Del Toro na czele. Wielkie, inteligentne kino, które niczego nie komentuje i nie sugeruje, wszystko pozostawia w rękach widza. Mimo czterech Oscarów „Traffic” bywa niedoceniany przez zwykłych obywateli. Widocznie prawda wydaje nam się zbyt bolesna. Szkoda… 9/10 [Arahan]

Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra (Ocean’s Eleven, 2001)
czyli jak okraść kasyno i odzyskać kobietę?

Historia włamywacza, który po czteroletniej odsiadce wychodzi na wolność i od razu planuje wielki skok. Celem jest skarbiec, do którego trafia utarg z trzech największych kasyn w Las Vegas. Jakby tego było mało, główny bohater ma do wyrównania prywatne porachunki. „Ocean’s Eleven: Ryzykowna Gra” to remake filmu z 1960 roku. Aby zainteresować nim współczesnego widza został oczywiście odpowiednio „podrasowany”. Dostajemy fantastyczną obsadę z Bradem Pittem, Georgem Clooneyem i Andym Garcią na czele, masę gadżetów, świetne poczucie humoru oraz niesamowitą lekkość. Oglądając film Soderbergha odnosi się wrażenie, że cała ekipa miała na planie niezłą zabawę. Cieszy także fakt, że reżyser bardzo skrupulatnie pokazuje nam przygotowanie do akcji. Wyliczenia i plany bohaterów potrafią zrobić wrażenie. Oczywiście historia jest naiwna, a intryga momentami chaotyczna, niemniej seans to świetna zabawa, której nie zepsuje nawet nieco przesłodzona końcówka. Lekkie kino sensacyjne, które zdecydowanie warto obejrzeć. 7/10 [Arahan]

Full Frontal. Wszystko na wierzchu (Full Frontal, 2002)
czyli z dużej chmury mały deszcz

Wszystko niby gra, wszystko pozornie na miejscu. Pragnienie stworzenia kina eksperymentalnego, oryginalnego, pasująca do koncepcji realizacja i na dokładkę ciekawi, wyraziści, zdawałoby się – nietuzinkowi aktorzy. Zblazowane środowisko, ogólna niemożność porozumienia, samotność i alienacja, zakłamanie pod płaszczykiem absolutnej, ekshibicjonistycznej szczerości… czyli świetny przepis na dotykającą do głębi analizę, na ponury portret z nihilizmem w tle, coś, po czym można się będzie zadumać nad własnym życiem… I tak dalej. Problem w tym, że nic z tego nie wychodzi. A nie wychodzi dlatego, że postaci są jedna w jedną jak wycięte z papieru i tak mało interesujące, że patrzy się na nich bez najmniejszego zaangażowania, a myśli co chwila uciekają i dryfują w zgoła odmiennym kierunku. Miał być sarkastyczny ogląd rzeczywistości, miał być pomysł na kino alternatywne i z ambicjami, natężenie emocji i splatające się losy, wreszcie oczyszczająca kumulacja… tymczasem z dużej chmury – mały deszcz. Forma w żadnym razie nie jest w stanie nadrobić braku treści. 5/10 [Deina]

CZYTAJ DALEJ

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/