search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Apokalipsa według Johna Carpentera

Adrian Szczypiński

18 września 2016

REKLAMA

W latach 1982 – 1995 John Carpenter wyreżyserował dziewięć pełnometrażowych filmów kinowych. Wszystkie należały do gatunku szeroko pojętej fantastyki. Każdy z nich traktował o spotkaniu człowieka z Nieznanym.

Za wyjątkiem Gwiezdnego przybysza (Starman, 1984), w każdym z tych filmów Nieznane było zagrożeniem. Przybywało z kosmosu, ujawniało się pod postacią ducha w maszynie lub wyskakiwało z chińskiej czarnej magii. Bohaterowie Carpentera walczyli do końca. I choć wygrywali, to ich ofiara przeważnie szła na marne, gdyż i tak Nieznane w ostatniej scenie zdawało się mówić I’ll be back. W najlepszym wypadku pozostawało dramatyczne niedopowiedzenie i zawieszenie ostatecznego rozwiązania w próżni. Wśród tych dziewięciu niezależnych fabularnie filmów, John Carpenter wytypował trzy tytuły, składające się na tzw. Trylogię Apokalipsy: Coś (The Thing, 1982), Książę ciemności (Prince of Darkness, 1987) i W paszczy szaleństwa (In the Mouth of Madness, 1995).

john-1

Rozpatrując indywidualnie, te trzy filmy nie mają ze sobą nic wspólnego. Nawet z perspektywy filmografii Johna Carpentera układają się w raczej przypadkowy ciąg dzieł twórcy, który swoje filmy kręcił przeważnie wtedy, gdy zjawiał się ktoś z pomysłem i pieniędzmi. Bowiem kariera Johna Carpentera, jako niezwykle stylowego reżysera kina klasy B, rzadko układała się pod typowy dla tak znanych twórców, zaplanowany na kilka kroków naprzód artystyczny timeline. Jeszcze w latach 70. niskobudżetowe pomysły Carpentera miały pewną realizatorską ciągłość, a ich twórca – głos decydujący. Ale po pierwszym, nieudanym flircie z Universalem podczas realizacji The Thing, sytuacja się nieco zmieniła. Odtąd zazwyczaj za jego filmami stały propozycje małych i większych wytwórni, szukających faceta, który za śmiesznie małe pieniądze przeniesie na ekran interesujący, acz mało kasowy pomysł w wypielęgnowanym autorskim stylu. A niepewny finansowo Carpenter nierzadko brał co było, żeby nie przepaść na rynku.

Na przekór tej przypadkowości, John Carpenter konsekwentnie posuwał się naprzód w budowaniu światów na krawędzi globalnej zagłady. Jej przedsmak zasygnalizował już w Ucieczce z Nowego Jorku (1981), wrzucając Snake’a Plisskena na teren więzienia Manhattan. Pulsująca akcją fabuła plus niski budżet odciągnęły Carpentera od wyraźnego nakreślenia epickiej wizji końca znanego nam świata po III wojnie, dopisanej dopiero w nowelizacji scenariusza.

Opowieść o początku końca wymagała cofnięcia się o tysiące lat, kiedy to z głębin kosmosu nadleciał obcy statek i rozbił się na Antarktydzie. Zimą 1982 roku znalazła go ekipa norweskiej stacji naukowej. Wyciągnięty z wnętrza statku obcy posiadał niepojętą zdolność przechodzenia na kolejnych biologicznych nosicieli. Człowiek, pies, nawet plama krwi – wszystko jedno, byle nie zginąć. Obcy w ciele psa dotarł do amerykańskiej bazy antarktycznej, i w tym momencie zaczęła się akcja filmu Coś (1982), chyba najwspanialszego dokonania Johna Carpentera. Dwunastu osaczonych facetów walczyło z… Chciałoby się napisać “z cieniem”, ale pod warunkiem, że wyobrazimy sobie cień niepostrzeżenie wnikający w nasze wnętrzności i rozrywający je na wyjątkowo malowniczą krwawą miazgę.

REKLAMA