ANCHORMAN – legendarny Ron i jego wąs
Will Ferrell, mimo wciąż nie w pełni odkrytego talentu dramatycznego (role w „Melinda & Melinda” i „Everything Must Go”), znany i ceniony jest przede wszystkim z ról, które uczyniły z niego gwiazdę współczesnej komedii. Wywodzący się z legendarnego programu Saturday Night Live aktor, stworzył wiele kinowych postaci, charakteryzujących się niespecjalną mądrością i lotnością, ale niezwykłą przebojowością. Dzięki jego wrodzonej vis comice, oglądanie ich stanowi okazję do wielu wybuchów śmiechu. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że stworzył on swego rodzaju „bohatera ferrellowskiego”, a wykorzystanie tego zwrotu powinno stanowić jasny drogowskaz dla widzów, z jakiego rodzaju kinem i bohaterem mamy do czynienia.
I właśnie wzorcowym przykładem takiego bohatera, skupiającym wszystkie jego najważniejsze cechy, jest Ron Burgundy (właśc. Ronald Joseph Aaron Burgundy). To nietuzinkowa persona, o której świat usłyszał w 2004 roku i to o niej opowiada film „Anchorman: The Legendy Of Ron Burgundy” (tytuł inspirowany dokumentem o pewnym słynnym aktorze „Porn Star: The Legend Of Ron Jeremy”). Stworzony przez duet Will Ferrell-Adam McKay prezenter telewizyjny jest lokalną gwiazdą stacji Channel 4 w San Diego, królującą we wszelkich rankingach popularności. Ten błogi stan przerywa pewna młoda dziennikarka Veronica Corningstone, która – dzięki różnym okolicznościom – poważnie zagraża jego statusowi. Rozpoczyna się bezwzględna walka o sympatię widzów.
Film McKaya to absolutnie przezabawna komedia, która stanowi jeden z najjaśniejszych punktów w filmografii Ferrella błyszczącego swym talentem rozbawiacza-do-łez. Oczywiście specyficzny humor (nazwę go na potrzeby tego artykułu „upośledzonym”) proponowany przez twórców nie każdemu może przypaść do gustu, ale dla miłośników niewybrednych żartów i zabójczych ripost, którzy za nic mają poprawność polityczną, to znakomita okazja na spędzenie czasu w wybornym nastroju.
Jednak nie byłoby Burgundy’ego bez świetnego zespołu, który tworzy wraz z resztą prezenterów Channel 4. Uzupełniają go: lowelas i bawidamek Brian Fantana, szowinistyczna świnia Champ Kind oraz nieobliczalny, skończony debil Brick Tamland w wybitnej interpretacji Steve’a Carella. Wszyscy gwarantują ubaw po pachy i rzetelny masaż przepony. Poza tym to całkiem celna satyra na środowisko szeroko pojętych mediów, która wraz ze scenografią, wizażem, stylizacją i charakteryzacją na modłę lat 70. ubiegłego wieku tworzy przyjemny dla oka obraz.
To jeszcze nie wszystko, bo kolejną atrakcją są występy cameo, dzięki którym „Anchorman” jest filmem z największą ilością członków nieformalnej grupy komików tworzących Frat Pack, która na przełomie wieków zdominowała hollywoodzkie produkcje. Zabrakło jedynie Owena Wilsona, a spoza tej grupy bardzo ciekawie zaprezentował się Tim Robbins. Całość odpowiednim komentarzem narratora z offu spiął Bill Curtis, prawdziwa legenda amerykańskiej telewizji.
Film bardzo dobrze poradził sobie w amerykańskim box-office i właściwie tylko tam, bo z niejasnych przyczyn gwiazda Ferrella dostrzegalna jest głównie w tamtych rejonach – notorycznie jego filmy pomijane są choćby w polskich kinach. To jednak nie było żadną przeszkodą dla studia DreamWorks by zgodzić się na dość oryginalną rzecz. Wyraziło bowiem zgodę na produkcję jedynego w swoim rodzaju filmu, zmontowanego z odrzutów, nieudanych ujęć i niewykorzystanego materiału zdjęciowego. „Wake Up, Ron Burgundy: The Lost Movie” został wydany na płytach DVD i stanowi odrębną, alternatywną historię, skleconą w jedną, blisko 90-minutową całość. Jak się można było spodziewać, materiał nie był najwyższych lotów i film jest tego efektem, co nie zmienia faktu, że momentami zabawnym. Szkoda, że nie pokuszono się o wykorzystanie choć części pomysłów z pierwotnego scenariusza „Legendy telewizji”, w którym osamotniona ekipa Channel 4 walczy z hordą kanibali. Produkcja ostatecznie to właściwie ciekawostka przyrodnicza, obowiązkowa jedynie dla prawdziwie oddanych fanów wąsatego Rona i spółki. Co nie umniejsza nic jej oryginalności i wyjątkowości.
O pełnoprawnym sequelu przez wiele lat Adam McKay milczał. Chęć realizacji wyraził już w 2008 roku, ale Paramount, które przejęło katalog DreamWorks, nie było tym zainteresowane. Jednak po utarczkach słownych Ferrella ze studiem udało się doprowadzić do produkcji kontynuacji, co ogłoszono w 2012 roku. Aktor zakomunikował to w charakterystyczny sobie sposób, będąc zmetamorfozowanym (wybaczcie neologizm) w Rona Burgundy’ego podczas jednego z amerykańskich talk-show. W ogóle znakomicie czuł się w tej skórze, jeszcze kilkukrotnie brylując na salonach w burgundowym uniformie w czasie oczekiwania na premierę. Twórcy wykorzystali jeden ze współczesnych trendów promocji filmu, czego efektem była seria reklam Chryslera Dodge Durando, której gwiazdą był… rzecz jasna Ron.
W kwestiach technicznych nie mogło być inaczej: do swych ról powróciła cała obsada, która z końcem roku 2013 mogła pojawić się na czerwonym dywanie i świętować wejście na ekrany kin oficjalnego sequela zatytułowanego „Anchorman 2: The Legend Continues”. Akcję przeniesiono w lata 80., gdzie Ron po burzliwym rozstaniu z poprzednią stacją startuje jako jedna z gwiazd w nowej, GNN. Obowiązkowo ściąga do siebie rozsianych po kraju kompanów i razem walczą o słupki oglądalności. Po raz kolejny cała ekipa daje z siebie wszystko by doprowadzić do łez widzów. Mimo, że jest nieco gorzej niż w przypadku filmu z 2004 roku, to wciąż dla miłośników Frat Pack jest to pozycja, o której warto pamiętać. Co prawda obraz sprawia wrażenie przydługiego, gdzie niektóre żarty są przeciągnięte i momentami sprawiające wrażenie deja vu, ale to wciąż solidna porcja wygłupów.
Na szczególną uwagę zasługuje Steve Carell, który przechodzi samego siebie ponownie kreując znakomitą postać oderwanego od rzeczywistości Bricka, wprowadzając go na wyższy, niedostępny dla zwykłych śmiertelników poziom abstrakcji. Wielka szkoda, że jego kiełkujący romans otrzymał tak mało „czasu antenowego”, bo to mogło otrzeć się o absolut. Podobnie jak było w pierwszym filmie i tym razem można było zabawić się w wyłapywanie cameo. I tym razem twórcy zadbali o atrakcyjne nazwiska. Pojawili się: Harrison Ford, Liam Neeson, Kanye West, Tina Fey, John C. Reilly, Jim Carrey, Vince Vaughn, Marion Cottilard, Kirsten Dunst, Sascha Baron Cohen, Will Smith i oczywiście narrator Bill Curtis.
Wyłożone 50 milionów dolarów zwróciło się ze sporą nawiązką co uspokoiło włodarzy Paramountu. Mimo tego filmowa historia Rona Burgundy na tym się kończy. I choć Adam McKay twierdzi, że trzeciej części nie będzie, to odnoszę wrażenie, że Burgundy powróci i nieźle jeszcze namiesza. Zgodnie z chronologią, w latach 90.
Zwiastuny: