72 Godziny
Gwiazda Kevina Costnera rozbłysła w “Nietykalnych” i “Bez wyjścia”. Najtłustsze lata przypadły na okres 1990-1993, kiedy to spadł na niego deszcz Oscarów za “Tańczącego z wilkami”, a wysoką pozycję w Fabryce Snów ugruntowały takie filmy, jak “Robin Hood: Książe złodziei”, “Bodyguard”, “JFK” oraz “Doskonały świat”. I wtedy, w roku 1994 na ekrany kin wszedł “Wyatt Earp”, który nie dość że poległ w starciu z filmem o tej samej tematyce (“Tombstone” George’a P. Cosmatosa), poniósł w kinach porażkę finansową i zebrał cały koszyk Złotych malin, tudzież nominacji do tychże. Tę niechlubną tradycję (porażka finansowa + Złote maliny) kontynuował Costner w dwóch megaprodukcjach osadzonych w postapokaliptycznych klimatach – “Wodny świat” 1995 oraz “Wysłannik przyszłości” 1997, zjeżdżając coraz niżej w hierarchi zarówno aktorskiej, jak i reżyserskiej. I choć Costner regularnie grywa, i to nawet w całkiem przyzwoitych produkcjach (“Bezprawie”, “Patrol”, “Mr. Brooks”) nie są to raczej ani tytuły z głównego nurtu, ani wielkie sukcesy finansowe. Można śmiało powiedzieć, że twórca “Tańczącego z wilkami” do dziś nie pozbierał się po porażkach sprzed prawie dwóch dekad i nie powrócił do pierwszej ligi Hollywood. Ale w ostatnich latach w zawodowym życiu Costnera coś drgnęło. Niedawno mogliśmy oglądać go na drugich planach w udanej superprodukcji Zacka Snydera “Człowiek ze stali” oraz w “Jack Ryan: Teoria chaosu” Kennetha Branagha. A już 21 lutego na ekrany polskich kin wejdą “72 godziny” z Kevinem Costnerem w roli głównej. I to jakiej – film zapowiada się na bombowy konglomerat “Bodyguarda”, “Uprowadzonej”, “Zakładnika” i “Transportera” – główny bohater to wyszkolony ex-zabijaka, co owocuje dużą ilością widowiskowego strzelania, mnogością trupów, wybuchami i dynamicznymi pościgami (a i humor dopisuje). Film zdaje się sięgać znacznie głębiej w przeszłość kina, zapożyczając motyw “wszczepiliśmy ci chorobę, masz dla nas wykonać zadanie, to cię uleczymy” z klasycznej “Ucieczki z Nowego Jorku”. “72 godziny” wygląda, i owszem, jak zlepek utartych schematów, zarówno pod względem scenariusza, jak i realizacji, ale nie powiem, żeby trailer mnie nie zachęcił do odwiedzenia kina. Nieco może niepokoić osoba reżysera, pana McG, na którego niektórzy maja alergię, ale, jeśli chodzi o mnie, mam do niego jedynie żal o to, że nakręcił kompletnie bezpłciowe “Aniołki Charliego 2”, bo “Terminator: Ocalenie” mi się podobał, a “A więc wojna”, chwilami rozśmieszył do łez. Czy McG pomoże Costnerowi ponownie wdrapać się na szczyt, czy odeśle go z powrotem w gwiazdorski niebyt? Okaże się już niedługo.