5 powodów, w obliczu których JEZUS Z NAZARETU to arcydzieło kina biblijnego
Dobrze współgrająca, imponująca obsada
Ale Powell to nie jedyna perła obsadowa. Choć cała narracja jest de facto podporządkowana jego osobie, Jezus z Nazaretu potrafi zachwycić bogactwem drugiego planu, za sprawą imponującej liczby znanych i cenionych nazwisk w obsadzie. W filmie bowiem wystąpiły takie osobistości jak, uwaga: James Earl Jones jako Baltazar, Michael York jako Jan Chrzciciel, Anne Bancroft jako Maria Magdalena, Christopher Plummer jako Herod Antypas, Claudia Cardinale jako Cudzołożnica, Anthony Quinn jako Kajfasz, Ian Holm jako Zerah, Ernest Borgnine jako Centurion, Laurence Olivier jako Nikodem oraz Ian McShane jako Judasz. To oczywiście nie wszystkie znane nazwiska. Ale wypada dodać, że wymieniona obsada składa się głównie ze zdobywców Oscara albo tych, którzy przynajmniej o nagrodę otarli się w nominacji.
W tym zespole są role większe, zapadające w pamięć, jak ta Iana McShane’a, i mniejsze, czyli te, które czasem trudno dostrzec – jak ta Claudii Cardinale. Ale wszyscy jednak tworzą swoim udziałem ważne punkty na mapie losów Mesjasza, dokładając swoje cenne cegiełki do jego historii. Każda z postaci, która staje na jego drodze, ma swój nieprzypadkowy udział w tej opowieści wszech czasów. Gdy wyciągniemy choćby jedną cegiełkę z tej idealnie rozplanowanej podróży ku zbawieniu, niewiele zostałoby z finalnego przesłania. Ci aktorzy musieli zatem zdawać sobie sprawę z niezwykłej wagi ról, jakie pełnią w widowisku oraz, co oczywiste, z niewątpliwego ich prestiżu. To widać w pojedynczych gestach niektórych postaci wyznaczających jednocześnie zaangażowanie i szacunek do projektu.
Zdjęcia i inne mistrzowskie ruchy realizacyjne
Podobne wpisy
Ta fascynująca historia byłaby jednak niczym, bez solidnie uzupełniających narracje aspektów formalnych. O charakteryzacji już wspominałem. Ale jak na dobre widowisko sandałowe przystało, Jezus z Nazaretu zachwyca przede wszystkim scenografią oraz kostiumami. W tym pierwszym przypadku najbardziej zapadają w pamięć wnętrza Świątyni Jerozolimskiej, w tym drugim – bogata paleta szat, zakładanych przez bohaterów, w tym tałesy zarzucone na głowy Hebrajczyków. Muzyka z kolei idealnie podkreśla majestatyczny charakter tego telewizyjnego widowiska.
Ale najlepszą robotę zrobili jednak autorzy zdjęć (David Watkin i Armando Nannuzzi). Jezus z Nazaretu to suma kapitalnych, pomysłowych ujęć, zrobionych w myśl zasady, że najlepiej sprawdza się to, co najprostsze. Kamera uwielbia Roberta Powella – do historii przeszły już charakterystyczne zbliżenia jego twarzy. W Jezusie z Nazaretu uświadczymy także kilku bardzo ciekawych zastosowań światła. W jednej ze scen, w której Jezus przemawia do ludu zebranego na wzgórzu, widać, że jego postać jest nieco bardziej podświetlona od reszty. Jakby towarzyszyła mu jakaś mistyczna aura. Ten prosty zabieg po mistrzowsku zastosowany został także tuż po biczowaniu, gdy Jezus wchodzi do Piłata. Jego postać wygląda wówczas jak wyjęta z obrazu. Praca operatorów zwróciła swoją uwagę na tyle mocno, że zdobyła nominację do BAFTY.
Natchnienie, czyli to, co po filmie pozostaje
Jako katolik zawsze miałem problem z interpretacją pojęcia Ducha Świętego. Ojciec – wiadomo, Syn – tym bardziej. Ale Duch? Ukryta w pojęciu niematerialność przysparzała niemałego problemu. Dziś wiem jednak, że owa niematerialność jest kluczowa. Chodzi bowiem o coś nieokreślonego, stojącego pomiędzy Ojcem – Bogiem i Synem – człowiekiem, stanowiącego zarazem niezbędny łącznik obydwu postaci. Jest to zatem uniwersalny rodzaj komunikacji, więzi, jaka rodzi się między nami a Stwórcą podczas modlitwy czy innego rodzaju kontaktu.
Czy sztuka także może zapewnić ten kontakt? Kiedy oglądam Jezusa z Nazaretu, jest mi ta idea bliska. Mam wrażenie, że ten film ma w sobie właśnie coś z niesamowitości, gdyż zostawia w widzu ziarno, które może zrodzić pozytywny owoc w momencie pielęgnacji. Ma w sobie coś mistycznego, wykraczającego jednocześnie poza sferę profanum. To film ze wszech miar natchniony. Sceny wyjęte jakby z ram obrazów, aktor, jak żywo przypominający ikonicznego Jezusa oraz historia, która fascynuje i dogłębnie porusza swoim przebiegiem i tragizmem.
W głowach dźwięczą jedynie pytanie: dlaczego bohater opowieści traktowany był jak wywrotowiec, burzący zastały ład? Co stałoby się, gdyby Jezus w momencie konfrontacji z Piłatem postanowił się bronić i dowodzić swojej niewinności? Bo jeśli nie doszłoby do ukrzyżowania, jaki byłby dzisiaj sens wiary chrześcijanina? To pytania zrodzone z ludzkiej, ograniczonej perspektywy, sięgającej tam, gdzie linia horyzontu. Odpowiedzi, mam wrażenie, wpisane są jednak w większy plan, którego założenia pozostają poza naszym zasięgiem. I może to i lepiej.