search
REKLAMA
Zestawienie

5 powodów, dla których nowe TWIN PEAKS jest LEPSZE od oryginału

Filip Pęziński

8 kwietnia 2020

REKLAMA

Dokładnie 8 kwietnia 1990 roku w amerykańskiej telewizji zadebiutował pierwszy odcinek kultowego Miasteczka Twin Peaks. To dobry – jak każdy inny! – powód, aby wrócić do tego wspaniałego świata wykreowanego trzy dekady temu przez Davida Lyncha i Marka Frosta.

Tym razem jednak przewrotnie, zamiast czytać kolejny pełen zachwytu tekst nad serialem z lat 90. (a i takie znajdziecie bez problemu w naszym archiwum), zapoznać się możecie z lekko (a może nie tylko lekko?) kontrowersyjnym zestawieniem pięciu powodów, dla których uważam nowe Twin Peaks (czyli serial z 2017 roku) za lepsze od oryginalnego.

Nie chciałbym przy tym zasiać choćby ziarenka wątpliwości. Uwielbiam uniwersum Lyncha i Frosta w każdym wydaniu – jako oryginalny serial, jako film kinowy i jako serialowy powrót sprzed trzech lat. Bez większego problemu mógłbym pewnie wymienić pięć powodów, dla których to pierwszy serial jest lepszy od tego drugiego, ale uważam też, że do świata Twin Peaks idealnie pasuje przewrotność, inne spojrzenie, podważanie utartych przekonań. A tym jest poniższe zestawienie.

Bezkompromisowość

Stworzony na zlecenie stacji ShowTime serial Twin Peaks z 2017 roku to oczywiście kontynuacja kultowego Miasteczka Twin Peaks, ale też format idący bardzo pod prąd wszelkim oczekiwaniom. Nie było tu mowy o bezpiecznym powrocie do placka wiśniowego i uśmiechniętego agenta Coopera popijającego ukochaną czarną kawę. Przeciwnie – David Lynch wyraźnie igrał z widzem. Tym, o czym opowiadał w wyczekiwanym powrocie i – być może przede wszystkim – jak opowiadał. Wyraźnie widać, że dano mu całkowicie wolną rękę i możliwość nieskrępowanego, twórczego szaleństwa. Inaczej niż było w oryginalnym serialu, gdzie producenci najpierw narzucili Lynchowi i Markowi Frostowi ujawnienie tego, kim jest zabójca Laury Palmer (co nigdy nie było zamiarem twórców), a ostatecznie – wydłużając do maksimum drugi sezon – zamienili ich dzieło niemal w karykaturę.

Realizacja

Miasteczko Twin Peaks swoją stroną realizacyjną potrafiło bez wątpienia ująć, a i oryginałowi zawdzięczamy przecież perfekcyjną ścieżkę dźwiękową autorstwa Angelo Badalamentiego. Nie zmienia to faktu, że to w swym ostatnim dziele Lynch wykazał się dużo większym kunsztem. Porzucił stylistykę telewizyjnego campu na rzecz artystycznego wysmakowania. Scena z będącą na haju bohaterką graną przez Amandę Seyfried, stworzenie Laury, a nawet cały, niezapomniany odcinek ósmy (tak, to ten czarno-biały!) to małe arcydzieła. Podobnie jak kończące każdy odcinek występy na scenie klubu Roadhouse.

Spójność

Nowe Twin Peaks to rozpisana na osiemnaście odcinków historia i chociaż część widzów na pewno poczuła się specyficzną narracją Davida Lyncha wystawiona na próbę, to w gruncie rzeczy jest to opowieść bardzo spójna – posiadająca początek, rozwinięcie i zakończenie. To historia o podróży agenta Coopera i uniwersalna przypowieść o wiecznej walce dobra ze złem. Nie ma tu miejsca na gubione nieumyślnie wątki czy zapychanie czasu ekranowego elementami, których twórca nie chciał umieścić w swoim dziele. A przecież tak prezentuje się druga połowa drugiego sezonu Miasteczka Twin Peaks.

Aktorstwo

Obie serie obfitowały w galerię niezapomnianych postaci i ujmujących kreacji. Trudno wartościować, który serial pod tym względem prezentował się lepiej, a duża część obsady znalazła się przecież w obu produkcjach. Wśród nich oczywiście Kyle MacLachlan – kultowy agent Cooper. Nie ujmując nic jego niezapomnianej kreacji z Miasteczka Twin Peaks, w serialu z 2017 roku zagrał być może swoją życiową rolę, wcielając się w de facto aż pięć postaci. Grał przecież złego Coopera, dobrego Coopera, złego Dougiego, dobrego Dougiego i finałowego Coopera z odcinka osiemnastego! Jako każdy z nich błyszczał, zaskakiwał i prezentował widzom zupełnie odrębnych bohaterów. Jeśli to finałowa odsłona współpracy z Davidem Lynchem, to trudno wyobrazić sobie bardziej triumfalne zwieńczenie tego aktorsko-reżyserskiego duetu.

Poziom

Twin Peaks z 2017 roku zwyczajnie trzyma poziom. Wyreżyserowane zostało od początku do końca przez Davida Lyncha i było słusznie reklamowane jako po prostu składający się z 18 odcinków event. Trudno wybrać tu gorszy czy lepszy moment, bo całość nigdy nie wpływa na chociażby lekką mieliznę. Tego samego niestety nie można powiedzieć o oryginalnym serialu, gdzie w pewnym momencie (po schwytaniu mordercy Laury Palmer) Lynch odsunął się od produkcji (powrócił dopiero w finale), a serial stracił energię i klasę. Stał się ledwie cieniem (jakkolwiek wciąż atrakcyjnym dla widza!) poprzednich odsłon.

A wy, którą odsłonę Twin Peaks cenicie bardziej? Oryginalny serial czy kontynuację z 2017 roku? A może film z 1992 roku?

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA