MARTIN SCORSESE. Wybieramy ulubiony film
Przez pierwszą połowę lutego, w oczekiwaniu na Milczenie, dzieliliśmy się z czytelnikami recenzjami dotychczasowej filmografii Martina Scorsese. W ramach podsumowania każdy z naszych redaktorów wybrał ten jeden, wyjątkowy, jedyny. Zapraszamy do komentowania. Kilka słów, jaki film i dlaczego akurat ten z tej bogatej filmografii?
Karolina Chymkowska
Martin Scorsese to jeden z najbliższych mojemu sercu reżyserów. Trudno wybrać ten jeden absolutnie wyjątkowy i najlepszy, ale skoro tak ma być, mój głos idzie na Chłopców z ferajny. Ponieważ to Scorsese świadomy i kompletny, w swoim ulubionym temacie, który czuje i o którym na sporo do powiedzenia. Skrzący się błyskotliwością scenariusz i pamiętne role od epizodu po główny plan. Żywo, dynamicznie, ale jednocześnie z refleksją i przesłaniem. Do tego filmu wracam chyba najczęściej.
Karolina Nos-Cybelius
Za najlepszy film Scorsesego uważam Taksówkarza, ale paradoksalnie inny jego film jest moim ulubionym. Ulubiony to ulubiony. Nie musi być idealny, ale musi być wyjątkowy dla mnie. To film, do którego wracam i którego emisji telewizyjnej nigdy nie przepuszczę. Dla mnie tym filmem jest Przylądek strachu. Świetna obsada, genialnie zagrane, mroczny i opresyjny klimat. Po prostu dobre kino. Nie przeszkadza mi nawet, że to remake, bo paradoksalnie jest lepszy od oryginału. Większość kwestii znam na pamięć. “Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co się stało. Nie między sobą. Baliśmy się, że pamięć o jego imieniu i o tym, co zrobił, dopuściłaby go do naszych snów”… Jak można nie kochać?
Jacek Lubiński
Filmografię Scorsesego mogę podzielić właściwie na dwie części i do jednej z nich wrzucić w sumie wszystkie jego filmy, które cenię, bo choć jedne z nich są lepsze, a drugie gorsze jakościowo, to lubię je tak samo. Żeby jednak nie być gołosłownym, nie marnować klawiatury i nie rzucać słów na wiatr, wspomnieć muszę o jednym z tych mniej popularnych i zarazem mocno niedocenionym wśród gawiedzi tytule, jakim jest Ciemna strona miasta (a w rzeczywistości Bringing Out the Dead); a który określić można krótko: klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Do tego umęczony Nicolas Cage w jednej ze swoich najlepszych ról, niesamowita obsada drugoplanowa i wylewająca się z każdego kadru miłość do Niu Jorku – tutaj ukazanego od naprawdę brudnej, wypełnionej śmiercią strony. To chyba najbardziej osobliwy film reżysera, niełatwy do polubienia, ale wart uczuciowej inwestycji.
Radosław Pisula
Martin Scorsese to jeden z moich ulubionych ludzi filmu (bo oprócz reżyserii uwielbiam też, jak mówi o kinie), do wielu jego dzieł często wracam, ale narkotyczno-kanciarska odyseja Belforta z Wilka z Wall Street stanowi dla mnie idealne podsumowanie całej kariery wybitnego nowojorczyka, który udowodnił tutaj z przytupem, że w pewnym wieku wielcy twórcy nie są skazani na odcinanie kuponów i zagubienie we współczesnych realiach, ale mogą złapać pulsującą energię współczesnego kina za pozornie nieistniejące gardło i zmusić ją do pracy na najwyższych obrotach. Wszystko tu zagrało i te trzy godziny kapitalistycznego disco na kokainie mijają niczym wybitnie skonstruowany teledysk – dzieło aktorsko wchodzi na wyżyny (DiCaprio, McConaughey, Hill), montaż i zdjęcia to ekstraklasa kina, a Marty prowadzi narrację niczym napompowany testosteronem młodzian, dla którego praca nad filmem nadal jest wszystkim. A jednocześnie, pomimo tempa, jest to elegancka produkcja, gdzie z każdej sekwencji emanuje dojrzała wirtuozeria. I trzeba pamiętać, że uderzył taką bombą zaraz po Hugo, gdy wydawało się, że poleci już w stronę nostalgicznych wojaży mentalnych. Ale nie, narwany jest nadal, jak za czasów Taksówkarza i Wściekłego byka.
Jarosław Kowal
Infernal Affairs duetu Wai-Keung Lau/Alan Mak jest jednym z moich filmów wszech czasów. Wybitny scenariusz, jakich w dzisiejszym kinie niestety coraz częściej brakuje; imponujące kreacje Tony’ego Leunga Chiu Waia oraz Andy’ego Laua; dokładnie każda minuta wypełniona napięciem lub jego uwolnieniem w znakomitych scenach akcji. Ten film nie ma słabych punktów, to absolut kina akcji i chociaż Martin Scorsese ma na koncie kilka równie udanych dzieł, byłem zagorzałym przeciwnikiem tworzenia remake’u, który – jak sądziłem – był skazany na klęskę w porównaniu z oryginałem. Ostatecznie widzowie otrzymali obraz dłuższy o czterdzieści minut, wzbogacony jeszcze bardziej intymnym rozwojem postaci, pełen brutalności i humorystycznych elementów, jakich w Infernal Affairs zabrakło. Infiltracja nie jest lepsza od oryginału, jest natomiast inna i równie fascynująca. Czy to najlepszy film Scorsese? Nie wiem, ale na pewno właśnie on zrobił na mnie największe wrażenie.
Mariusz Czernic
Życie jest jak gra w kasynie – to, co wygrasz łatwo możesz stracić. Chłopcy z ferajny to oczywiście świetny film, ale dla mnie to przede wszystkim doskonałe preludium do historii Sama „Ace’a” Rothsteina. W scenie otwierającej dochodzi do gwałtownej eksplozji i ogień (już niedosłowny) przeszywa widza przez niemal cały czas trwania produkcji (prawie trzy godziny!). Kasyno z 1995 roku to zrealizowana z pasją i finezją opowieść oparta na rzeczywistych zdarzeniach, które opisał w swojej książce Nicholas Pileggi, także autor Chłopców z ferajny. Pileggi i Scorsese badawczym wzrokiem przyglądają się nieobliczalnym bohaterom. Nie oceniają ich, nie analizują, tylko wnikają głęboko w wielkomiejską dżunglę, wchodzą do podziemi kryjących się za monumentalną architekturą Las Vegas. Reżyser nie byłby sobą, gdyby nie udostępnił pola do popisu aktorom. Robert De Niro i Joe Pesci trafili ponownie na swoją falę i utrzymują się na niej bez problemu, co nikogo nie dziwi. Pozytywnie zaskakuje Sharon Stone, prawdopodobnie w jednej z najlepszych ról w karierze. Ale to, co najważniejsze, to znakomicie ukazany mafijny świat wraz z typową dla niego bezwzględnością. Świat nieprzyjazny, w którym sposobem działania jest przemoc, a celem nie są pieniądze, lecz góry pieniędzy.
Dawid Myśliwiec
Najbardziej kozacki filmem wielkiego Scorsese jest według mnie Infiltracja, za którą wreszcie dochrapał się należnego mu od wielu lat Oscara, ale największą – i najprzyjemniejszą! – jak dotąd niespodzianką w dorobku Martina okazało się dla mnie Po godzinach z 1985 roku. Dzieło, któremu znacznie bliżej klimatem do wcześniejszego Króla komedii niż późniejszych dokonań mistrza, skupia sobie cechy co najmniej kilku gatunków filmowych: komedii omyłek, thrillera, kryminału, a nawet surrealistycznego science fiction spod znaku Terry’ego Gilliama. Po godzinach ogląda się z niedowierzaniem i absolutną ekscytacją, czekając tylko na to, jakie jeszcze atrakcje zaserwuje nam scenariusz Josepha Miniona. Historia zwykłego informatyka (Griffin Dunne), który, chcąc odmienić swe nudne życie, postanawia umówić się z poznaną tego samego wieczoru dziewczyną (Rosanna Arquette), przeradza się w szaloną podróż po zakątkach Nowego Jorku, którego Scorsese niezmiennie jest piewcą. Wielkie Jabłko w nocy jest miejscem, w którym – jak zdaje się mówić Martin – absolutnie wszystko może się zdarzyć.
Maciej Niedźwiedzki
Wściekły byk. Wściekły byk bezsprzecznie. Za sprawą Roberta De Niro, który nigdy wcześniej ani później nie był lepszy. Za połączenie dwóch formuł formuł kina, dopracowanych przez Scorsese do mistrzostwa. Dynamicznego, przebojowego tempa Chłopców z ferajny z głębokim i poważnym, skupionym na psychologicznym portrecie jednostki tonem Taksówkarza. Biografia Jake’a La Motty to dla mnie kino totalne. Formalnie dopracowane do najmniejszego detalu, wymierzone do mikrosekundy, a przy tym tak prawdziwe i pozbawione grama sztuczności. Scorsese wplótł delikatne, liryczne momenty w brutalną biografię byka z Bronxu, przenosząc tę opowieść w zupełnie inny wymiar. Sprawił, że każdy seans Wściekłego byka staje się dla mnie wręcz metafizycznym doświadczeniem.
Jakub Piwoński
Ja Scorsese lubię z zasady. Wszystkie jego filmy wniosły coś wartościowego do mojego życia. Czuje bowiem jedność z jego twórczością. Ale jeśli miałbym wskazać ten jeden, ulubiony tytuł, byłby to Taksówkarz. Według mnie, bezsprzeczne arcydzieło. Film, który rozpoczął wielkość Scorsese i De Niro. Wszystko w nim gra jak należy – od aktorstwa, przez historię, aż po cudowną ścieżkę dźwiękową. Są sceny kultowe, są kwestie niezapomniane. Ponadto, jest to najlepsza filmowa pocztówka z Nowego Jorku. Ale Taksówkarz jest moim ulubieńcem nie ze względu na doskonałość, a dlatego, że gdzieś tam w środku mojej duszy, wciąż potrafię identyfikować się z głównym bohaterem, rozumieć ból jego samotności oraz pobudki jego buntu. Jego krzyk zdaje się być mi niezwykle bliski. Żadnego innego filmu mistrza nie odbieram na tak osobistej płaszczyźnie.
Krzysztof Walecki
Zdecydowanie Po godzinach. Może nie najlepsze, ani najbardziej reprezentatywne dzieło w twórczości Scorsese, ale gorączkowy rytm, galeria dziwnych postaci oraz atmosfera rodem z koszmarnego snu sprawiają, że jest to mój ulubiony film tego reżysera. Randka z dopiero co poznaną dziewczyną, a później próba ucieczki od niej, kończą się dla głównego bohatera cyklem epizodów, którymi rządzi paranoja i alogiczność. Zły sen japiszona, czyli co się dzieje, gdy w portfelu nie mamy ani centa, a cały świat wydaje się być przeciwko nam. Gdy myśli już, że spotkał jakąś przyjazną duszę, ta okazuje się być jeszcze bardziej pokręcona od poprzedniej.
Dzięki reżyserii Scorsese wizja ta ma w sobie posmak surrealistycznej groźby, choć potraktowanej z dużą dozą humoru i wigoru. Autentyczny horror Martin nakręci rok później, w formie odcinka serialu Niesamowite historie Stevena Spielberga. W Mirror, Mirror autor powieści z dreszczykiem z każdym spojrzeniem w lustro widzi zbliżającego się do niego upiora. I tak jak Po godzinach bawi mnie swoim absurdem i pulsującym tempem, tak ten dwudziestoparominutowy odcinek uważam za jedną z najstraszniejszych rzeczy, jaką spłodziła telewizja (oraz sam Scorsese). Oba scenariusze napisał również ten sam człowiek, Joseph Minion, dzięki czemu, gdy mowa o jednym filmie, przed oczyma mam też ten drugi. Mistrzowski dwupak.
A według was, jaki jest najlepszy film Scorsese? Ten jeden jedyny?