Dark Shadows, czyli opera mydlana w oparach gotyku
W Stanach Zjednoczonych świeci obecnie triumfy serial American Horror Story. Znany również w naszym kraju, uderzył w zdawałoby się niesamowicie świeży pomysł – co by było, gdybyśmy połączyli operę mydlaną z pełnokrwistym horrorem? Niestety mało kto pamięta, że ta koncepcja ukształtowała się w pełni już lata temu, w nieco zapomnianym, ale otoczonym solidnym kultem serialu – Dark Shadows.
Nazwa ta trafnie może wam się kojarzyć z nadchodzącym wielkimi krokami nowym filmem Tima Burtona. Amerykański reżyser na swoją modłę postanowił zrewitalizować historię Victorii Winters – osieroconej dziewczyny, która trafia do sennego miasta Collinsport w stanie Maine, gdzie przyjdzie jej poznać pełną tajemnic rodzinę Collinsów i jej najbardziej intrygującego członka – Barnabasa – który jest najprawdziwszym wampirem.
Dark Shadows narodziło się w umyśle znanego twórcy horrorów, Dana Curtisa, w sposób zaczerpnięty z klasycznego filmu grozy. Pewnej nocy przyśniła mu się tajemnicza dziewczyna jadąca pociągiem. I tak właśnie zaczyna się pierwszy odcinek serialu, który został wyemitowany w czerwcu 1966 roku. Należy pamiętać, że połowa lat 60. jest niezwykle ważna dla klasycznych gotyckich horrorów, a serial Curtisa nie miałby żadnej racji bytu gdyby nie działania kultowego brytyjskiego studia filmowego Hammer.
W połowie lat 50. widzowie byli już znużeni powielanymi obrazami science-fiction, którymi przepełnione były kina. Echa niedawno zakończonej wojny, strach przed energią atomową, morderczy kosmici, zmutowane robactwo – te tematy niepodzielnie królowały na ekranach. Ludzie skupili drzemiące w nich pokłady strachu na zagrożeniach wynikających z rozwoju nauki, spychając na boczny tor takie klasyczne potwory jak wilkołaki, mumie czy gustujący w krwi Drakula. Nie ma się jednak czemu dziwić – dlaczego mieli lękać się nadprzyrodzonego, skoro podczas Zimnej Wojny w każdej chwili na kraj mogło spaść coś tak realnego jak bomba atomowa? Brytyjskie studio, widząc jednak swoiste wypalenie „atomowych” tematów, postanowiło pomóc odrodzić się na ekranie klasycznym kreaturom wywodzącym się z powieści gotyckich – tym razem w przygodach podlanych dużą ilością posoki, a także fizycznej przemocy. Dodatkowo najczęściej reklamowane twarzami Christophera Lee i Petera Cushinga. Klasyczne maszkarony znowu były na topie. Z tego też powodu na małym ekranie mogły zadebiutować w 1966 roku takie seriale jak Rodzina Adamsów czy The Munsters – przedstawiające skapane w czarnym humorze przygody potwornych rodzin. Właśnie dlatego stacja ABC nie bała się zaryzykować z tak dziwacznym pomysłem jak nadnaturalna telenowela.
Jednak sam serial w swoich początkach nie skupiał się na elementach fantastycznych. Był typową operą mydlaną, której jedynym oryginalnym elementem był przesiąknięty gotycyzmem klimat. Serial nie odniósł natychmiastowego sukcesu. W życiu Collinsów zaczęły pojawiać się duchy i inne nadprzyrodzone zjawiska, ale oglądalność cały czas spadała. Warto przy tym nadmienić, że Dark Shadows było pierwszą operą mydlaną z nadnaturalnymi fabułami, która emitowana była przez tydzień w tzw. czasie dziennym. Co wiązało się z ogromną ilością wyemitowanych odcinków, mimo zaledwie pięcioletniego życia serialu – pojawiło się dokładnie 1,225 półgodzinnych odcinków oraz dwa filmy pełnometrażowe: House of Dark Shadows (1970) i Night of Dark Shadows z (1971). Po dosyć niemrawym pierwszym roku emisji, twórcy w jednym z ostatnich pomysłowych zrywów, postanowili wprowadzić do fabuły nową postać – Barnabasa Collinsa. Postać odgrywana przez Jonathana Frida zadebiutowała w pełni wraz z 210 odcinkiem serialu i z miejsca zdobyła serca widzów.
To właśnie historia Barnabasa oraz jego wpływ na rodzinę Collinsów jest najbardziej rozpoznawalnym elementem Dark Shadows i stała się podstawą kinowej wersji Tima Burtona, gdzie w posępnego protagonistę wcieli się – co nie jest żadną niespodzianką – Johnny Depp.
Barnabas był dziedzicem ogromnego majątku rodziny Collinsów. Jak większość bogatych młodzieńców czas upływał mu na romansach i rozrzutności, dopóki nie poznał miłości swojego życia – Josette du Pres. Niesiony na skrzydłach uczuć, postanowił poślubić kobietę. Niestety, służącą Josette była parająca się czarną magią Angelique Bouchard. Kobieta za pomocą swoich sztuczek zniszczyła miłość mężczyzny którego kochała. Barnabas, gdy tylko dowiedział się, że Angeliqe jest wiedźmą, w szale postanowił ją zastrzelić. Poważnie ranna kobieta, ostatkiem sił rzuciła na mężczyznę klątwę. Ugryziony przez nietoperza, Barnabas stał się nieśmiertelnym wampirem, który po serii niefortunnych wypadków znalazł się w spętanej łańcuchami trumnie, znajdującej się w cmentarnej krypcie rodzinnej. Przeleżał w niej prawie 200 lat, uwolniony dopiero przez łaknącego bogactwa grabarza w 1967 roku. Wyszarpany ze swojego czasu wampir zamieszkał w Collinwood, udając angielskiego członka rodziny – swojego potomka o imieniu… Barnabas. Tak właśnie zaczęła się czteroletnia przygoda Frida z serialem, w którym to czekały go ponowne spotkania z Angelique, duchem swojej ukochanej Josette, a także nowe romanse, walka z głodem krwi, podróże w czasie i ciągłe ratowanie Collinsów przed nadprzyrodzonymi zagrożeniami, takimi jak ghoule, duchy czy wilkołaki. Co ciekawe, mimo wielu ograniczeń, postać Barnabasa jak na swoje czasy była niezwykle solidnie rozwinięta. Nie można było jednoznacznie określić tego czy był pozytywną postacią. Zdarzało mu się robić przerażające rzeczy, które najczęściej zrzucał na karb swojej klątwy. Wzbudzał niepokój, ale równocześnie był postacią której zależało na swoich potomkach. Dodatkowo był zaplątany w sidła miłości – element który zgubił niejednego bohatera. Nie dziwi więc, że to właśnie na tej postaci budowana jest historia w wersji Burtona. Barnabas Collins sprowadził przerażające gotyckie monstra z ciemności nocy wprost w godziny popołudniowe – zarezerwowane dotychczas dla przystojnych lekarzy i ciepłych historii rodzinnych.
Od strony technicznej serial cierpiał na wiele przypadłości, które obecnie są owiane legendą. Z racji bardzo małego budżetu i tego, że odcinki musiały być nagrywane na bieżąco – przez oszczędność taśmy filmowej – praktycznie wszystkie sceny były kręcone na jednym ujęciu, bez możliwości powtórek. Z tego też powodu każdy odcinek wypełniony jest pomyłkami aktorów, błędami logicznymi, członkami ekipy realizacyjnej pojawiającymi się w kadrze, a nawet widocznymi mikrofonami, które zwisają nad głowami bohaterów. Dodatkowo nie pomagała całości niesamowicie powolna akcja, a także – z racji formatu telenoweli –, przesadnie skomplikowane zażyłości między bohaterami. Sytuacja stała się jeszcze trudniejsza dla widza, gdy do serialu wprowadzono elementy science-fiction, jak podróże w czasie czy alternatywne rzeczywistości, co w znaczny sposób komplikowało śledzenie niesamowicie rozbudowanej historii. Ograniczony budżet wymagał również rozsądnego korzystania z dekoracji, przez co lwia część fabuły działa się w posiadłości Collinwood – z tego powodu wszystkie dialogi były rozciągane do granic możliwości, aby tylko utrzymać postacie jak najdłużej w jednym miejscu. Całość przyozdabiało teatralne aktorstwo, ponieważ część aktorów trafiła do serialu prosto ze sceny.
Jednak mimo tych wad, serial posiadał element który wyróżnia go do dzisiaj – niesamowicie gęsty klimat grozy i niepewności, który podbił serca milionów amerykańskich nastolatków. Nie bez przyczyny fanami serialu są na przykład Johnny Depp czy Michelle Pfeiffer. Tim Burton w wywiadzie dla MTV, tak opisał telewizyjne Dark Shadows: “Ciężko wyrazić w słowach jaki ton miał ten serial. Był dziwacznie poważny, ale również zabawny – w sposób, który tak naprawdę nie był zabawny. Musieliśmy po prostu odnaleźć własną drogę do odkrycia tego tonu.”.
W 1971 Dark Shadows zostało zdjęte z ramówki telewizyjnej. Wpłynęło na to wiele czynników, między innymi koszty produkcji – które dla zastępujących seriale teleturniejów były dużo niższe; ogromna ilość konkurujących ze sobą w tym czasie oper mydlanych, czy po prostu duży spadek oglądalności – mimo naprawdę wielkiego środowiska fanów, którzy jeszcze przez długi czas od zakończenia produkcji wysyłali do stacji listy z protestami.
Praktycznie nieznany w naszym kraju serial, odegrał ogromną rolę w historii amerykańskiej telewizji, sprowadzając wampiry i wilkołaki do „skostniałego” świata oper mydlanych – stawiając na ich drodze problemy z jakimi musiał się uporać nie tylko Abraham Van Helsing, ale również każdy przeciętny John Smith. Próbowano reaktywować historię rodu Collinsów w 1991 roku, kiedy to pojawił się jeden sezon nowej wersji serialu, a także w roku 2004 – tutaj przygoda zakończyła się już na niewyemitowanym pilocie. Dopiero Tim Burton i jego miłość do dziwacznych, ale równocześnie niezwykle ciekawych reliktów z przeszłości, na nowo rozbudziła zainteresowanie starym serialem. Podczas rozdania tegorocznych Britannia Awards, Helena Boham Carter ironicznie powiedziała o nadchodzącym filmie: „To była naprawdę przezabawnie zła opera mydlana. I właśnie dlatego, że była tak zła [Tim Burton – dop. autor], postanowił zrobić wielki i drogi film”.
I może właśnie dzięki temu reżyser, który od wielu już lat znajduje się w artystycznej stagnacji, w końcu stworzy coś naprawdę interesującego – z tak wyeksploatowanego tematu jak kino wampiryczne i zasłużonego, ale zagubionego w odmętach popkultury serialu, który w swoim czasie potrafił rozbudzić wyobraźnie młodych ludzi? W czasach kiedy przez ekrany przetaczają się wampiry pozujące na krwawych mścicieli, opięte w czarny lateks czy świecące jak diament, może potrzebujemy znów poczciwego i nieobliczalnego Barnabasa – który po prostu chce po raz kolejny pomóc nieporadnej rodzinie Collinsów i raz na zawsze rozprawić się z ponętną, ale równocześnie złowrogą Angeliqe? Nowe życie serialowego wampira rysuje się bardzo ciekawie. Wydawnictwo Dynamite Entertainment zaczęło wydawać mroczną serię komiksową o przygodach Barnabasa, odbiegając klimatem od telenowelowej budowy oryginału i prawdopodobnie dosyć jaskrawej, a także humorystycznej wizji Burtona. Czyżby klasyczne potwory po raz kolejny miały się odrodzić i zaatakować nas gdy się tego najmniej spodziewamy?