Tomek Ziętek o trasie, nowym serialu i nowej płycie. „Nie ucieknę od tego” [WYWIAD]

Tomek Ziętek – jeden z najbardziej cenionych polskich aktorów i jeden z nielicznych polskich artystów, który wie, jak wyglądają Oscary od podszewki. Jedni znają go z tak głośnych produkcji jak Cicha noc, Boże ciało i Żeby nie było śladu. Inni cenią za udany muzyczny debiut solowy Some Old Songs z 2023 roku. Teraz powraca z nową trasą koncertową. Jeszcze w grudniu Tomek Ziętek zagra w Warszawie i Krakowie. W rozmowie z Martyną Janasik dla Film.org.pl opowiada nie tylko o trasie, ale również dzieli się swoim spojrzeniem na aktorstwo i muzykę. Mówi też o nowym serialu i nowej płycie, której premiera już wiosną.
Martyna Janasik: Czy wiesz, co masz wspólnego z Johnnym Cashem?
Tomek Ziętek: Co mogę mieć wspólnego z Johnem Cashem? Oprócz płci, umiejętności gry na gitarze? Nie mam jeszcze swojego filmu biograficznego (uśmiech).
Obaj pokazywaliście swoje prace w więzieniu.
O, to ciekawy punkt zaczepienia. Miałem okazję kilka razy być w zakładach karnych z filmem, ale koncertu jeszcze nie grałem.
Tak rodzi się drugie pytanie. Czy chciałbyś pójść w ślady Johnny’ego Casha i dać koncert w więzieniu?
To ciekawe. Zagrałbym, ale trzeba by zapytać więźniów, czy chcieliby słuchać tej muzyki w więzieniu. Byłem tam w ramach Polski Światłoczułej z filmem Cicha noc. To był dosyć kontrowersyjny wybór, ponieważ mój bohater podejmuje decyzje, które są karygodnymi czynami szczególnie wśród osadzonych. Oglądanie Cichej nocy w więzieniu było więc zupełnie nową optyką. Niektórzy z więźniów naprawdę byli zaciekawieni.
Gdy gościłeś w podcaście WojewódzkiKędzierski, powiedziałeś, że u części z nich zauważyłeś poruszenie. Czy za poruszeniem może iść jakiś wymiar terapeutyczny filmu lub muzyki? W końcu mamy filmoterapię i muzykoterapię.
Nie wiem, jakie to może przynieść owoce. Mam wrażenie, że muzyka jest dzisiaj traktowana dosyć mocno w sposób użytkowy. Do poszczególnych rzeczy wykorzystujemy konkretne melodie, które mają przynieść określony skutek. Choćby na siłowni ludzie mają specjalną składankę utworów, które ich napędzają. Nie wiem więc, czy jest w tym miejsce na refleksję. Te dwie materie – filmowa i muzyczna – mimo tak dużych podobieństw i wielu punktów zbornych, mają inny odbiór. Muzyki słucha się wielokrotnie. Do filmu, nawet jak wróci się drugi, trzeci raz, to mniej niż do muzyki. To jest też związane z długością formy i tym, ile zmysłów absorbuje.
Po co tworzysz?
Chyba z potrzeby wewnętrznej. Jeff Tweedy, frontman Wilco, powiedział, że twórczość tworzy twórców. I trochę tak jest, że słuchając innych rzeczy, sam masz później potrzebę tworzenia. Ja zawsze ją miałem. Wyrażała się ona w różny sposób i znalazła różne ujścia. Moja praca muzyka wynika z potrzeby tworzenia, a aktora z potrzeby kreowania. Mam poczucie, że to się wszystko ze sobą zazębia, choć dzieje się to w innym wymiarze. W innej roli funkcjonuję jako aktor, ponieważ pracuję na dostarczonym i ograniczonym materiale, nie zawsze mając wpływ choćby na scenariusz. W przypadku muzyki, gdzie sam piszę, produkuję i wykonuję, mam pełną sprawczość. Gdybym miał szukać bardziej określonego powodu, dla którego to robię, to jest on nadal nienazwany. Po prostu z potrzeby tworzenia.
Doskonale to rozumiem, ponieważ z tego samego powodu prowadzę wywiady. Z potrzeby. Dopiero potem pojawia się funkcja bycia mostem między tobą a twoim odbiorcą, co często bywa dla artysty jedyną okazją do obrony czy wyjaśnienia danej pracy. Czym są dla ciebie wywiady?
Są trochę niezbędne w zawodach, które wykonuję. Niezbędne w znaczeniu możliwości docierania do osób, które potencjalnie mogłyby coś opacznie rozumieć. Chociaż nie przepadam za dosłownym tłumaczeniem sztuki. Objaśnianie niektórych rzeczy odbiera i zamyka furtki na interpretację. Mam tak choćby z piosenkami. Gdy poznam historię kryjącą się za powstaniem danego utworu, tracę to magiczne połączenie, które stworzyło się poprzez jego wielokrotne odsłuchiwanie i zlepianie się z momentami w czasie, w których go słuchałem, i ludźmi, którzy wtedy przy mnie byli. Tak samo mam z filmami. W tych niedopowiedzeniach jest wolność i przestrzeń dla własnych wyobrażeń.
Pod warunkiem, że są to filmy, które zadają pytania i nie do końca dają odpowiedzi. W filmach z twoim udziałem często tak jest.
To wydaje się funkcją filmu – pozostawienie widzowi kwestię odpowiedzi. W końcu, czy film nie przestaje pełnić funkcji sztuki, kiedy odpowiada na stawiane przez siebie pytania? Czy nie staje się wtedy tylko komunikatem? Tu cofnę się do twojego pytania o aspekt terapeutyczny. Przez to, że jesteśmy w stanie za sprawą filmu wejść w buty innego człowieka, uważam, że w wymiarze ludzkim jest to bardzo kształcące doświadczenie. Pozwala przynajmniej spróbować zrozumieć drugą osobę. W tym wymiarze jest to jakaś korzyść dla świata.
W jednym z wywiadów promujących twój solowy debiut muzyczny Some Old Songs powiedziałeś, że unikasz dookreślenia tego, czy jesteś muzykiem, czy aktorem, ponieważ są to twoje dwie nogi. Jedna jest potrzebna drugiej i na odwrót. W czym w takim razie muzyka pomaga w aktorstwie, a aktorstwo w muzyce?
Świadomość pewnych środków, które funkcjonują w wymiarze dzieła muzycznego – kompozycji, rozłożenia pewnych akcentów – przekłada się na komponowanie i granie sceny. Korzystam z tego samego narzędzia, tego samego instrumentu, jakim jest ciało, jakim jest głos. Te elementy się zazębiają. To, że jako aktor muszę utrzymywać ciało w ciągłej gotowości do jakiegoś zadania, które będzie mi powierzone, ma pozytywny wpływ na kondycję głosową, dzięki czemu jestem stale gotowy wyjść na scenę i zagrać całą trasę, koncert po koncercie. W kontekście wpływu muzyki na pracę aktorską dochodzi jeszcze obcowanie z publicznością na koncercie i reagowanie na nią. To pozwala ćwiczyć pewien rodzaj improwizacji, który w aktorstwie też występuje. Dużo tu elementów, które się ze sobą zazębiają i wpływają na siebie.
Czego szukasz w filmie i muzyce?
Jako twórca, miejsca, w którym mogę jako kompozytor podzielić się ze światem moim dziełem i powiedzieć, że jest skończone. Jako odbiorca, chyba jestem bardzo skażony przez moje zawody. Niestety mój mózg jest nastawiony na wyłapywanie potencjalnych niespójności scenariuszowych, błędów filmowych czy rzeczy niebędących z epoki, w której rozgrywana jest akcja filmu. Jeśli zauważę coś takiego, przestaję skupiać się na historii i zastanawiam się, dlaczego nikt nie wyłapał tego w montażu. W muzyce tak jeszcze nie mam lub ta choroba nie postępuje na tyle, żebym nie potrafił w wymiarze emocjonalnym oddać się odsłuchowi.
To zrozumiałe. W końcu w filmie łatwiej zauważyć błąd. Niemniej, przerąbane oglądać z tobą film. Przypuszczam, że filmów z twoim udziałem nie lubisz oglądać. Zgadza się?
Nie jestem w stanie zrobić tego więcej niż raz. Jak je oglądam, to przypominam sobie, co się działo w trakcie kręcenia – jaki miałem dzień, jakie miałem oczekiwania względem danej sceny, co mi nie wyszło, co wyszło.
Może to kwestia dojrzewania? Zarówno dzieła, jak i ciebie. W końcu zapytany niegdyś, dlaczego materiał z płyty Some Old Songs przeleżał wiele lat w szufladzie, powiedziałeś, że to nie jest tak, iż te utwory bezczynnie leżały, tylko dojrzewały i ewoluowały. Odnoszę wrażenie, że podobnie jest z filmami. Często aktorzy, mówiąc po latach o jakiejś roli, twierdzą, że dziś inaczej ją interpretują, a co za tym idzie, inaczej by ją sportretowali.
Łatwo jest wydawać ocenę, jak się już skończy film. Kiedy masz to na papierze w formie scenariusza, to czasami mogą to być mylne tropy. Później okazuje się, że film został przemontowany, ty pracowałeś według jakiegoś klucza, ustawiłeś sobie jakiś porządek przemiany postaci, a sceny zostały przemontowane inaczej i ten łuk przemiany nie istnieje. Jedno to jest wizja, a drugie to jej realizacja.
Uważasz, że w kinie jest jedna niepodważalna granica – ekran, który pozwala na trudną opowieść w bezpiecznych warunkach. W muzyce tego nie ma. Czy to oznacza, że tu nie ma granic?
Dla mnie granicą jest sama forma piosenki. Moje piosenki są rodzajem osobistej twórczości powodowanej utworem muzycznym. To melodia dyktuje to, z czego zlepię utwory.
No właśnie! Podkreślasz wręcz w wywiadach, że najpierw komponujesz muzykę, dopiero potem zabierasz się za tekst.
Tak, najpierw komponuję, potem piszę teksty. Zawsze muzyka jest u mnie prowodyrem tego, co się znajdzie później w warstwie lirycznej. To dlatego też nie czuję ekshibicjonistycznego wstydu. Wiem, że to są tylko piosenki. Mają swoją formę i muszą mieć refren, który jest elementem repetytywnym. Ta struktura wszystko „wymusza”, więc, choć moje utwory składają się z moich obserwacji, zachwytów, marzeń itp., to nadal są to tylko piosenki, a nie doświadczenia.
Mówisz o swoim solowym debiucie Some Old Songs jako zachwycie nad codziennością. Przyznajesz jednak, że gdy wszedłeś do studia nagrań, by go zarejestrować, nie otaczała cię już ta sama rzeczywistość, ponieważ wybuchła wojna. Nad nową płytą solową pracujesz od wielu miesięcy. W tym czasie twoja codzienność ponownie diametralnie uległa zmianie. Zostałeś pierwszy raz ojcem. To zmienia optykę i człowiek odkrywa w sobie nowy rodzaj miłości. Czy ma to wpływ na materiał, który znajdzie się na nowym albumie, i powoduje, że będzie zupełnie inny od tego, co słyszymy na Some Old Songs?
Totalnie zmienia, więc na pewno. Materiał nie jest w pełni skończony. Wiem już, które utwory znajdą się na płycie, ale nie mają jeszcze ostatecznej formy. Cześć instrumentalna w większości jest już nagrana, ale przede mną etap wokalny.
Czy pojawienie się nowego członka rodziny zmieniło coś w tobie jako artyście?
Myślę, że totalnie. Wiesz, gram teraz w pierwszej lidze. Wydawać by się mogło, że ogólnie praca twórcza jest trudna, ale w kontekście gospodarki czasowej jest to dodatkowo skomplikowane.
Część instrumentalna nagrana, teraz czas na część wokalną. Co jeszcze możesz zdradzić o nowej płycie?
Chciałbym wydać płytę na winylu, więc jesteśmy związani z pojemnością nośnika winylowego w kontekście ilości utworów. Uważam, że jest to kontynuacja obranej drogi, ale osoby, które mogły już co nieco z niej usłyszeć, mówią, że wcale tak nie jest. Na porównywanie utworów przyjdzie czas po zderzeniu ze słuchaczami podczas obecnej trasy koncertowej, ponieważ gramy na niej kilka nowości. Nie miałem tej możliwości przy poprzedniej płycie, dlatego teraz wplatam nowe kawałki w setlistę i sprawdzam, jak reaguje na nie publika oraz jak funkcjonują w wymiarze koncertowym, ponieważ to bardzo dużo mówi o utworze. Jeżeli mogę coś powiedzieć o kolejnej płycie, to na pewno to, że dużą część piosenek nagraliśmy na setkę w studiu całym zespołem, co ma znaczenie w wymiarze energetycznym. To jest cała kapela, zaangażowana, która gra w tym samym momencie, a nie ja sam ze sobą, jak miało to miejsce na pierwszej płycie i było to słychać. Nowe utwory będą bliższe swoim koncertowym wersjom niż w przypadku poprzedniej płyty, które na występach zyskały inną formę i bywają bardziej interpretacją. To jest niezwykle ciekawe. Sam bardzo lubię, gdy przychodzę na koncert i słyszę znane mi dobrze piosenki w zupełnie nowych aranżacjach. Wywołuje to we mnie wielką ekscytację.
Co byś chciał, żeby zostało w twoim słuchaczu po odsłuchu?
Życie (śmiech). Przy okazji poprzedniej płyty chciałem, by pozostały ze słuchaczem pozytywne emocje – ta słoneczność, która się przekradała. Nie chcę mówić, że w przypadku doboru utworów na drugą płytę jest podobnie, bo nie jest. Jest dalej bardzo nostalgicznie i wydaje się, że nie ucieknę od tego, ponieważ to jest po prostu część mojej osobowości.
I dobrze. Za nostalgią idą często bardzo dobre emocje i uczucia.
Tak. Wiesz co, nie wiem, czy takie założenie nie byłoby szkodliwe, gdybym myślał o tym w taki wykalkulowany sposób, co bym chciał, żeby zostało w słuchaczach.
Mogę ci powiedzieć, co ja czuję, gdy słucham twojej pierwszej płyty. Czuję się otulona.
O, to bardzo mi miło. Taki kocyk?
Tak!
Kocyk, dlatego na okładce te kolory żółte, by było wszystko takie słoneczne. Te zielenie spokojne, terapeutyczne. Rośliny uspokajają, słońce ogrzewa, jest przyroda – wszystko się zgadza. Tutaj jeszcze tego co prawda nie ujawniliśmy, ale będzie zmiana kolorystyki, co ma wpływ też na wydźwięk płyty.
Nowy album zbliża się wielkimi krokami, ale w trwającej właśnie trasie Some More Shows dużo jeszcze pierwszej płyty, prawda? To dobra okazja, by nadrobić koncertowe zaległości, jeśli ktoś nie mógł być na pierwszej części twojej trasy.
Tak, to prawda. Moje filmowe zobowiązania trochę nie pozwoliły mi spędzić wakacji na koncertach w takich naturalnych okolicznościach przyrody, kiedy jest takich występów najwięcej. Tym bardziej więc cieszę się, że możemy na koniec roku się spotkać ze słuchaczami jeszcze przy okazji płyty Some Old Songs. Po pierwszej części trasy czułem niedosyt, że nie dotarliśmy na południe, dlatego robimy to teraz.
W grudniu można zobaczyć cię jeszcze na koncertach w Warszawie 8 grudnia i Krakowie 13 grudnia. Skoro grasz na nich też już kilka nowości, to powiedz, kiedy premiera nowej płyty.
Już wiosną.
Kiedy nowości serialowe lub filmowe z twoim udziałem?
Będę w telewizji, będę w kinie. Już z początkiem roku wychodzi Przesmyk na platformie Max. To jest serial szpiegowski, osadzony w dosyć współczesnych realiach.
Zaraz musisz lecieć na próbę, więc czas na ostatnie pytanie. Zawsze kończę nim swoje wywiady. Gdyby powstał o tobie film, kto by ciebie zagrał?
O cholera! Mam nadzieję, że nie powstanie o mnie film. To mi zadałaś pytanie. Myśl o takiej produkcji jest przerażająca.
Dlaczego?
Daj spokój. Ktoś musiałby nadać sens jakimś twoim życiowym decyzjom, które czasami są go całkowicie pozbawione. Film rządzi się pewnego rodzaju logiką zdarzeń, gdzie rzeczy wynikają z siebie i są podyktowane przebiegiem dramaturgicznym, a w życiu czasami jakieś decyzje albo wybory są przypadkowe, podejmowane pod wpływem chwili.
Zakładając, że największej inspiracji upatrujesz w codzienności, to może film o twojej codzienności?
Oj, to trzeba by dokument zrobić. Najlepiej o kimś, kto przygotowuje film o mnie i na koniec okazuje się, że nie może go zrobić, ponieważ nie może znaleźć aktora do głównej roli (śmiech).
No i mamy gotowy scenariusz (śmiech).