search
REKLAMA
Wywiad

Rozmawiamy z Patrycją Muchą i Sebastianem Smolińskim, dyrektorami artystycznymi Timeless Film Festival

Podczas Timeless Film Festival porozmawialiśmy z Patrycją Muchą oraz Sebastianem Smolińskim.

Paulina Zdebik

10 maja 2024

REKLAMA

Podczas Timeless Film Festival, który w kwietniu miał miejsca w Warszawie, porozmawialiśmy z Patrycją Muchą oraz Sebastianem Smolińskim, dyrektorami artystycznymi pierwszej edycji festiwalu.

Paulina Zdebik: Jak zaczęła się Wasza przygoda z Timeless Film Festival?

Sebastian Smoliński: Zaczęło się dwa lata temu od telefonu od pomysłodawcy Timeless – Romana Gutka. Zadzwonił, mówiąc, że szuka ludzi, z którymi mógłby rozwinąć swój projekt. Przez pierwszy rok rozmawialiśmy niezobowiązująco, zastanawiając się, jakby to mogło wyglądać, nie wiedząc jeszcze, czy festiwal w ogóle dojdzie do skutku. Kolejny rok – gdy okazało się, że to robimy – upłynął już pod szyldem intensywnej pracy. 

Patrycja Mucha: Marzyliśmy o takim festiwalu od dawna! I trzeba wspomnieć, że właściwie to taki festiwal wydarza się w naszym wspólnym [z Sebastianem – przyp.red.] domu od pięciu lat, czyli od kiedy zamieszkaliśmy razem w Warszawie. Od zawsze byliśmy fanami klasyki. Ze współczesnym kinem mamy takie przeboje, jak to ze współczesnym kinem – raz się zobaczy coś dobrego, a raz słabego. A jak sięga się po klasykę, to człowiek najczęściej jednak jest zadowolony, więc w naszym mieszkaniu festiwal kina klasycznego trwa niezmiennie od pięciu lat. Najczęściej tak właśnie spędzamy wieczory. To, że pan Roman zadzwonił właśnie do nas, to było coś niesamowitego, bo bardzo brakowało nam tej klasyki w kinie. Historia potoczyła się więc dwutorowo: my od dawna byliśmy gotowi na to, żeby taki festiwal się wydarzył, a w końcu też ktoś inny poczuł, że Warszawa jest gotowa, żeby on faktycznie doszedł do skutku. 

Trudno się z tym nie zgodzić: klasyczne kino na wielkim ekranie to – poza festiwalowymi retrospektywami i klubami filmowymi – towar w dużej mierze deficytowy. Jest to jednak zarazem bardzo szeroki koncept, zastanawiam się więc, jaki był klucz doboru tytułów, które ostatecznie zostały wyświetlone na Timeless?

Sebastian: Na początku naszym głównym kryterium było to, by skupić się na tym, co niedostępne na ekranach. Wzięliśmy pod uwagę to, jakich retrospektyw na festiwalach jeszcze nie widzieliśmy, a także to, jakie dostrzegamy luki w edukacji filmowej polskiego widza – niewyświetlani w Warszawie Michael Powell i Emeric Pressburger, nieznana w naszym kraju Elaine May… Z czasem, gdy projekt się rozrastał i okazało się, że będzie to jednak sto trzydzieści filmów, a nie osiemdziesiąt, zaczęliśmy również po prostu spełniać swoje marzenia, takie jak chociażby Goldfinger czy Beatlesi na dużym ekranie, cała sekcja Terytoria klasyki: Kino światowe – nasze ukochane filmy! Zależało nam na tym, by program festiwalu tworzył spójną całość, ale zarazem był bogaty, zróżnicowany, eklektyczny, a momentami także zaskakujący; żeby znane mieszało się w nim z nieznanym. 

Patrycja: Chcieliśmy, żeby rzeczy przystępne mieszały się na Timeless z tymi, które mają wyższy próg wejścia, żeby to nie było takie proste określić, jaki jest modelowy widz tego festiwalu, bo widz tego festiwalu ma być wszystkożerny! Każdy, niezależnie od preferencji filmowych, powinien tutaj móc znaleźć coś dla siebie. 

Sebastian: …niezależnie od preferencji i niezależnie od wieku!

Patrycja: Dokładnie. Nie ukrywamy, że właśnie Michael Powell & Emeric Pressburger: Zaklinacze koloru to jest retrospektywa, która jest dla nas takim papierkiem lakmusowym Timeless – to kino skanonizowane za granicą, a w Polsce bardzo rzadko oglądane. U nas na studiach filmoznawczych nie mówi się, że to wielcy klasycy kina; na filmoznawstwie kino brytyjskie zaczyna się od późnych lat pięćdziesiątych bądź wczesnych lat sześćdziesiątych. A szkoda, bo jest to kino wybitne, a zarazem przystępne. Opowieści Powella i Pressburgera są bardzo uniwersalne, choć oczywiście również bardzo brytyjskie. Chcieliśmy, żeby Timeless był festiwalem nie tylko dla hardego kinomana, który Kino, wehikuł magiczny ma w jednym palcu, lecz by i Warszawiak, który do kina chodzi raz w miesiącu, był w stanie tu dla siebie coś znaleźć.  

Sebastian: Siedzimy właśnie w kinie Atlantic, patrzę na fotografie z różnych filmów promujące Timeless i widzę na przykład Indie Zachodnie, czyli nasze zeszłoroczne odkrycie – musical o niewolnictwie zrobiony przez słynnego, ale zupełnie nieznanego w Polsce afrykańskiego reżysera. Perełka wydobyta z zapomnienia – takich filmów jest na Timeless sporo. Myślę, że mniej więcej jedna czwarta programu to właśnie filmy do odkrycia. 

A czy były jakieś filmy, które chcieliście włączyć do programu Timeless, ale z jakiegoś powodu się nie udało? 

Sebastian: Kilka pomysłów musieliśmy odrzucić. Miałem propozycję na double feature z dwoma chińskimi filmami, ale już za dużo mieliśmy w programie; pomyśleliśmy, że kiedy indziej. Sekcja japońska zamiast ośmiu, jak planowaliśmy, ma ostatecznie siedem filmów, choć te siedem to i tak jest dużo! Tak naprawdę dzięki wysiłkowi całej ekipy i dzięki kontaktom Tomka Żygo, naszego koordynatora programowego, uczestnicy festiwalu dostają dokładnie to, co sobie wymarzyliśmy. 

Patrycja: Program festiwalu pęka w szwach, bo przygotowywaliśmy go z tak zwaną zakładką, na wypadek, gdyby nam coś nie wyszło, a ostatecznie z tych większych rzeczy udało się zdobyć wszystko. Mieliśmy wielkie szczęście – przykładowo, jakbyśmy dostali tylko dwa filmy Elaine May, to nie wiem, czy robilibyśmy jej retrospektywę. A tu nagle udało się pozyskać aż siedem filmów, których mogłoby nie być, a są!

Sebastian: Podobnie jeśli chodzi o sekcję japońską; gdybyśmy nie dostali trzech filmów od Tōhō, to byłaby ona znacznie uboższa – nie mielibyśmy okazji obejrzeć na dużym ekranie Godzilli, Siedmiu samurajów czy Głosu góry. To cud, że udało się zdobyć do nich prawa! Każdy film wymagał zdobycia praw i nośnika – nie puszczamy filmów z Blu-raya ani nie są to stare kopie z Filmoteki… Za każdym z tych filmów, które ostatecznie znalazły się w programie, stoi jakaś historia.

Czy podjęty przez Was trud się opłacił? Innymi słowy, uchylcie, proszę, rąbka tajemnicy odnośnie do festiwalowej frekwencji.

Patrycja: Festiwal cały czas pracuje, jednak z pewnością mogę powiedzieć, że przekroczyliśmy liczbę ponad dwudziestu tysięcy widzów, to jest pojedynczych wejść. Dla nas jest to ogromne zaskoczenie, bo spodziewaliśmy się, że ludzie będą chodzić do kina dopiero po południu, po pracy, tymczasem już od pierwszego dnia widownia tłumnie zjawiała się na seansach niezależnie od godziny. I jak się okazuje, nie tylko klasyczni festiwalowicze wzięli urlop na Timeless, ale też Warszawiacy! W związku z tym sądzimy, że w przyszłości, skoro i na nie są chętni, będzie można zaprogramować więcej porannych seansów.

A czy w natłoku obowiązków dyrektorów artystycznych Wam również udało się coś obejrzeć?

Patrycja: Jak najbardziej! Sebastian poszedł na swoje wymarzone seanse, bo obejrzał Chinatown, które w rekonstrukcji zrobiło na nim jeszcze większe wrażenie niż wcześniej, był też na Siedmiu samurajach. Projekcje kinowe to są dla nas obojga momenty, w których filmy nabierają zupełnie innego wymiaru! Ja z kolei byłam na Masz wiadomość i Sklepie za rogiem, które znalazły się w programie na bardzo wczesnym etapie – powiedziałam, że jeśli mam robić ten festiwal, to w programie muszą znaleźć się musicale i komedie romantyczne! (śmiech). Wybrałam się też na Kid złamane serce, dlatego że wiedziałam, że taki seans nie powtórzy się przez następnych kilka dekad – nikt przecież nie będzie wykonywał ruchów, żeby ściągnąć tę taśmę z Hollywood. No i oczywiście Wredne dziewczyny, które były fantastycznym doświadczeniem wieczornym i wyśmienicie się na nich bawiłam. Podsumowując, zafundowałam sobie festiwal nie odkrywania, a przyjemności. 

Jak oceniacie pierwszą edycję Timeless? Z czego jesteście najbardziej zadowoleni, a co byście zmienili?

Sebastian: Biorąc pod uwagę ilość pracy i stresu, jakie towarzyszą każdemu festiwalowi, i fakt, że w tym przypadku budowaliśmy zupełnie od zera, to sam jestem zaskoczony, jak przyjemny był dla mnie ten festiwalowy czas. Myślałem, że przez osiem dni będę się wszystkim przejmował i stresował; nieustannie zamartwiał, a to czy projekcje startują punktualnie, a to czy ludziom się na pewno podoba. Jednak po pierwszym i drugim dniu, które były bardzo emocjonujące i stresujące, zacząłem się sam naprawdę dobrze bawić. Na pewno – jak przy każdym festiwalu – są rzeczy, które można by było bardziej dopracować, ale z drugiej strony mamy tak fantastyczną ekipę, że właściwie czuję, jakby wszystko samo się tutaj toczyło. Dostajemy pozytywne reakcje od widzów – słyszymy, że festiwal daje im radość, a to było dla nas bardzo ważne. Wymagający, akademicki festiwal nie był naszym celem, chcieliśmy przede wszystkim stworzyć miejsce, w którym można obejrzeć jeden, a można obejrzeć dwadzieścia filmów i obydwie opcje będą okej. Oczywiście przeanalizujemy sobie wszystko na spokojnie i wyciągniemy wnioski; podchodzimy do tej pierwszej edycji z pokorą, ale też przede wszystkim zarówno my, jak i widzowie świetnie się bawimy, więc jesteśmy bardzo zadowoleni i dumni z tego, co udało nam się osiągnąć. 

Patrycja: Myślę, że jestem trochę jak matka dziecka, która jest w nim tak rozkochana, że nie dostrzega tych momentów, jak jest wrzeszczącym dzieciakiem bijącym w podłogę (śmiech). Widzowie są dla nas łaskawi, bo wiedzą, że to jedyna okazja w Polsce, żeby na taką skalę zobaczyć klasykę na dużym ekranie. Z pewnością dostaliśmy kredyt zaufania od widzów oraz widzek. Pojedyncze niedociągnięcia nie zmieniają faktu, że wszyscy się cieszymy, że coś takiego jak Timeless Film Festival wreszcie powstało, dzięki czemu można oglądać ponadczasowe filmy w kinach. Ciekawe jest to obserwować, jak klasyka kina, po wielu latach funkcjonowania wyłącznie na taśmie, zaczyna funkcjonować jako towar ekskluzywny.  

Wierzę, że zrobiliśmy wszystko najlepiej, jak się dało. Jestem bardzo zadowolona z tego, że udało się wytworzyć poczucie, że jest to festiwal, który powinien już zawsze pozostać na mapie Warszawy – co więcej, że wydaje się, jakby nie był żadną nowością; jakby to było takie zwyczajne, że idziemy sobie w czwartek po południu obejrzeć klasykę na wielkim ekranie. Widzowie zafundowali nam bardzo żywą atmosferę, w której nie chodzi się na film, a na doświadczenie; niekoniecznie immersyjne, a przede wszystkim wspólnotowe – idę do kina, zabieram koleżankę, mamę, babcię, synka i razem przeżywamy, to, co dzieje się na ekranie. A przede wszystkim nie boimy się tego przeżywać! Nie kontemplujemy, nie zastanawiamy się, jak ten film ocenić, bo historia już to za nas zrobiła, tylko cieszymy się, reagujemy i chłoniemy sztukę filmową. Nie zawsze musimy odkrywać nowe; czasem warto powrócić do historii, które znamy, czyli czy to do klasycznego kina hollywoodzkiego, czy francuskiego nowofalowego. Wydaje mi się, że atmosfera Timeless jest absolutnie niepowtarzalna i unikatowa.

W związku z tym nasuwa się pytanie, czy będzie jeszcze okazja doświadczyć tej niepowtarzalnej atmosfery – szykują się kolejne edycje Timeless?

Patrycja: Jesteśmy jeszcze w trakcie festiwalu, więc oszacowanie kosztów i zysków nadal przed nami, ale mamy nadzieję, że uda się powrócić w przyszłym roku z drugą edycją, a wręcz że Timeless już na zawsze rozgości się w kinach warszawskich, a być może i w całej Polsce! To jest więcej niż jedno wydarzenie, to jest cały obieg, który krąży i ma swoje zasady. Chcielibyśmy, by festiwal stanowił impuls dla kiniarzy, których też tutaj trochę przyjechało, żeby pokazywać klasykę we własnych kinach. Fajnie by było móc działać razem – jak się negocjuje z firmami, które dystrybuują klasykę, która jest bardzo droga, to najwięcej można ugrać, kiedy połączy się siły i zaproponuje więcej dat seansów, a najlepiej i miejsc wyświetlania. Jest już parę inicjatyw indywidualnych związanych z redystrybucją klasyki na wielkim ekranie, takich jak na przykład firma Reset, która wprowadziła do kin Opętanie Andrzeja Żuławskiego i Na samym dnie Jerzego Skolimowskiego. Skoro są już okazjonalne pokazy klasyki, to mamy nadzieję, że Timeless zainspiruje kiniarzy do tego, by skapnęło jej trochę także do ich codziennego repertuaru.

Paulina Zdebik

Paulina Zdebik

Z urodzenia gdańszczanka, z miejsca zamieszkania - katowiczanka, paryżanka, a aktualnie warszawianka. Studentka Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego. Na planach zdjęciowych najlepiej odnajduje się w kostiumach, choć jej doświadczenie obejmuje również pion reżyserski oraz produkcyjny. Oprócz tworzenia filmów, bardzo lubi też o nich pisać. Wielka fanka Mechanicznej pomarańczy, Xaviera Dolana, Yorgosa Lanthimosa, Wesa Andersona, francuskiej Nowej Fali, true crime i horrorów. Kontakt: paulinazdebik@wp.pl.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA