Odnajdując własnego Tristana. Wywiad z Callumem Woodhouse’em, gwiazdą “Wszystkich stworzeń dużych i małych”
Z okazji 50-lecia powieści Jamesa Herriota stacja Channel 5 wyprodukowała kolejną adaptację półbiograficznej opowieści o weterynarzach praktykujących swój zawód w latach 30. Porozmawialiśmy z Callumem Woodhouse’em, wschodzącą gwiazdą brytyjskiej telewizji, który wcielił się w postać Tristana Farnona, krnąbrnego bohatera społeczności małego miasteczka. W wywiadzie z nami opowiedział zarówno o procesie tworzenia produkcji, jak i o literackim pierwowzorze Wszystkich stworzeń dużych i małych.
Jan Tracz: Oglądając Wszystkie stworzenia duże i małe, mamy wrażenie, że od początku można wyczuć chemię w waszym aktorskim zespole. Współpracowałeś ze świetnymi ludźmi (Nicholas Ralph, Samuel West, Anna Madeley) – jak wspominasz to doświadczenie?
Callum Woodhouse: Co ciekawe, Samuel West dosłownie poczuł się jak taki mój starszy brat, którego zresztą gra (śmiech). Niesamowite, że ta relacja tak nagle stała się taka prawdziwa. Jeśli chodzi o resztę obsady, bardzo szybko weszliśmy na właściwe tory. Związaliśmy się jako zespół, to było po prostu świetne. Mieliśmy masę zabawy podczas kręcenia serialu. Podążając wyznaczoną przez reżysera ścieżką, wspieraliśmy się nawzajem, dzięki czemu w pełni odnaleźliśmy się w swoich rolach. Całość jawi mi się jako niesamowite doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę. Tym bardziej że podczas kręcenia otrzymałem masę wsparcia od wszystkich współpracowników. Cieszę się, że serial został tak ciepło przyjęty. A wciąż jestem podekscytowany, ponieważ nasz tytuł będzie miał swoją premierę jeszcze w wielu innych krajach – w tym w Polsce! Mam nadzieję, że ludzie będą się na nim bawić tak dobrze, jak my bawiliśmy się na planie.
Twoja postać – Tristan Farnon – to niesforny i wiecznie leniwy chłopak, którego trudno ujarzmić. W jaki sposób możesz porównać twoją interpretację z książkowym pierwowzorem bohatera?
By odnaleźć swojego własnego Tristana, musiałem przeczytać wszystkie tomy z weterynaryjnej serii Jamesa Herriota. Wydały mi się bardzo zabawne – często zwracałem uwagę na Tristana, który wywoływał we mnie niekontrolowane pokłady śmiechu. I choć Farnon zdaje się rozleniwiony, wykazuje się zaangażowaniem w kwestiach, na których naprawdę mu zależy. Uwielbia się bawić, trwonić czas, chodzić do barów – to jego codzienność. Jego historia ujęła mnie, podążała za mną podczas kręcenia i okazała się radosnym doświadczeniem. Kiedy danego dnia kończyliśmy zdjęcia, z planu wracałem wręcz podekscytowany. Dlaczego? Bo mogłem być w jego skórze przez całe dwanaście godzin. Czego chcieć więcej?
Wyczekujesz drugiego sezonu, prawda? Tristan ma rozpoczętych wiele interesujących wątków: choćby relacja z bratem, egzaminy, pewna dziewczyna…
Liczę na to, że będę mógł rozwinąć wiele aspektów jego charakteru. Tristan na to zasługuje!
Widziałeś oryginalną adaptację z lat 80.? Wtedy twojego bohatera grał świetny Pete Davidson. Czerpałeś z jego roli?
Będę szczery – zapoznałem się z fragmentami, nie oglądałem jej z jakimś nabożnym fanatyzmem. Nie chciałem być pod zbyt wielkim wpływem Pete’a Davidsona, najczęściej oglądałem epizody, które w ogóle nie uwzględniały postaci Tristana. Chciałem odnaleźć w sobie mojego własnego Farnona; to było bardzo ważne, inaczej podświadomie zacząłbym imitować maniery Davidsona. A przecież zależało mi na kompletnie odmiennym efekcie.
Jak zatem wyglądało odnajdywanie nowych, oryginalnych środków ekspresji?
Przede wszystkim pracowałem ze scenariuszem, pomagała mi także sama książka. Wiesz, Tristan to taki gość, który potrzebuje miejsca dla siebie, takiego, w którym prędko się odnajdzie. Wtedy będzie szczęśliwy. Będzie emanował beztroską i radością. By poczuć jego optymistyczne wibracje, często chodziłem do okolicznych pubów, bo tam najczęściej można było spotkać Tristana. Jednak za każdym razem wracałem do fenomenalnego scenariusza, szczególnie do wczesnych draftów. One nakreślały wszelkie poważne tematy: relację z bratem, utratę ojca. Szczęście Tristana, które widzimy, to pewnego rodzaju maska. Zakłada ją i kontynuuje swą wędrówkę. Czytanie scenariusza bardzo mi pomogło, dodało mojej roli głębszego znaczenia.
Czy świat nakreślony przez Jamesa Herriota wydał ci się atrakcyjny? W jaki sposób przygotowywaliście się, aby zrozumieć zawód weterynarza?
Oczywiście! Co prawda tęskniłem za swoim smartfonem, ale cofnąłbym się w czasie do lat 30. (śmiech). Zakochałem się w tamtejszej modzie, w pracy jeszcze nigdy nie nosiłem tak osobliwych i cudownych strojów. Uczyliśmy się o ówczesnych weterynarzach, szukaliśmy informacji na temat ich zawodu. Nasze przygotowania pokazały, jak trudna jest to praca; musisz być zarówno silny mentalnie, jak i fizycznie. Pracowaliśmy w duchu prawdziwego Siegfrieda Farnona, co również okazało się wielkim przeżyciem. Zostaliśmy zapoznani ze zwierzętami, które on niegdyś leczył, z dnia na dzień czuliśmy się przy nich coraz bardziej komfortowo. Później wiedzieliśmy już, jak się z nimi obchodzić, jak w ogóle zachowywać się obok nich, jak wykonywać podstawowe zabiegi prezentowane w serialu. Chcieliśmy poczuć się niczym książkowi bohaterowie. Kochamy te osobowości. A co najważniejsze – wcielamy się w nie.
Nie zmienia to faktu, że żyjemy teraz w najlepszych możliwie czasach, a miasteczko z tego okresu traktowałem jako żywą fantazję, miejsce niczym z jakiegoś snu. Poznawanie tego świata okazało się dla mnie nad wyraz kształcące, właśnie przez obserwowanie tego, w jaki sposób zawód weterynarza traktowany był przez ludzi zarówno z czułością, jak i pewnym pobłażaniem.
Nowa adaptacja telewizyjna powieści Jamesa Herriota już od 01.11.2020 na EPIC DRAMA. Serdecznie zapraszamy do oglądania!