Ziarno prawdy
Ziarno prawdy jest kolejnym krokiem do realizacji, mogłoby się wydawać – utopii, o polskim kinie środka (o którym Grzegorz Fortuna pisał w kontekście Gdyni). Z jednej strony mamy do czynienia z dość sztywnym schematem kryminalnym i odwiecznym pytaniem „Kto zabił?”, z drugiej mamy świadomość pretekstowości formy, gdy obserwujemy skrupulatnie nakreślone tło obyczajowe.
Już na wstępie muszę zaznaczyć, że staram się unikać porównywania filmów do ich literackich pierwowzorów (każda z tych sztuk rządzi się przecież własnymi prawami), jednak dla purystów mam dobre wieści. Lankosz kurczowo trzyma się książki, przenosząc ją na ekran w skali (niemal) 1:1, co w tym wypadku zadowala chyba wszystkich: Zygmunta Miłoszewskiego – autora powieści i współtwórcę scenariusza, Borysa Lankosza, który (co rzadkie w Polsce) nie choruje na Autorskość, no i nas – widzów-czytelników, wrażliwych na skrajne adaptacje.
Już na samym początku Ziarna prawdy mocny akcent w postaci wciskającej w fotel czołówki, następującej po krótkim prologu, w którym – w zgodzie z logiką kryminalnych narracji – odkrywamy trupa. Ofiarą jest Elżbieta Budnik, sandomierska działaczka, brutalnie zamordowana za pomocą rytualnego noża do uboju bydła, wiążącego się z tradycją hebrajską. Wspomniana czołówka zrealizowana została przez zespół Platige Image (Tomasz Bagiński zajmuje tam stanowisko dyrektora kreatywnego) i jest czymś w rodzaju komiksowej wariacji na temat makabrycznych obrazów Karola de Prevota, „zdobiących” sandomierską katedrę. Elektroniczna muzyka Abla Korzeniowskiego (autora ścieżki dźwiękowej do Samotnego mężczyzny) w połączeniu z powyższym wywołuje autentyczne ciary i z miejsca pozytywnie nastawia na seans.
W śledztwie towarzyszymy warszawskiemu prokuratorowi – Teodorowi Szackiemu (Robert Więckiewicz) oraz miejscowym Basi Sobieraj (Magdalena Walach) i Leonowi Wilczurowi (Jerzy Trela). Pogoń za mordercą budzi w mieszkańcach Sandomierza od dawna skrywane antagonizmy i fobie. Duchy przeszłości odżywają, a parująca z ekranu żółć skrapla się w nas samych i w efekcie – oczyszcza.
Film Lankosza to przede wszystkim pedantyczne wyczulenie na detal w każdym aspekcie i perfekcyjnie zgrana współpraca między poszczególnymi kodami, składającymi się na język filmu. Jeśli chodzi o aktorstwo, pierwszy plan z Więckiewiczem na czele spełnia swoje zadanie i kreuje dobre postacie z krwi i kości, jednak prawdziwą ozdobą Ziarna prawdy jest plan drugi i genialni epizodyści. Krzysztof Pieczyński w roli Budnika daje aktorski popis życia, Andrzej Zieliński i jego Szyller to przyjemność dla oka, a tło – czyli Arkadiusz Jakubik w roli „miłośnika białej broni, fana cięcia, kochanka krojenia, pasjonata ran kłutych”, Jacek Poniedziałek i Piotr Głowacki, kradnący swoją jedyną scenę Więckiewiczowi – to już same perełki. Nie można zapomnieć o Zoharze Straussie – izraelskim gwiazdorze, który wcielił się w rabina Zygmunta. Równie dopieszczona jest strona wizualna, za którą odpowiada Łukasz Bielan (terminujący wcześniej u operatora samego Ingmara Bergmana) i – co okazuje się największą zaletą wiernego przekładu tekstu na język ekranu – kapitalne dialogi Miłoszewskiego, wpadające w ucho i wrzynające się w pamięć. Wspomniana wcześniej muzyka elektroniczna Korzeniowskiego, pełna suspensu i niepokojącej energii, stanowi wyszukany kontrapunkt dla gęstej fabuły.
Wszystkie elementy składają się na inteligentny film kryminalny, w którym Lankosz świetnie się odnajduje. Reżyser pokazuje się przede wszystkim jako zręczny i umiejętny gramatyk filmu, któremu aż chce się zaufać. Potrafi grać suspensem i kreatywnie czerpać z tradycyjnych, chciałoby się rzec – utartych, technik narracyjnych (kapitalna retrospekcja, przenosząca nas do powojennego Sandomierza), po mistrzowsku przeplata humor tragizmem, zagęszcza i rozładowuje atmosferę. Krótko mówiąc – jest prawdziwym wirtuozem widzowskich emocji.
Ziarno prawdy można z powodzeniem wpisać w nurt współczesnego kina postholocaustowego, obok Pokłosia Władysława Pasikowskiego i częściowo Obywatela Jerzego Stuhra (gdzie stosunki polsko-żydowskie to jeden z wielu kontekstów społeczno-obyczajowych). Ale to tylko jedna strona przywołanego na wstępie medalu, którego rewers przeciera nowe szlaki kina gatunkowego. Należy zwrócić też uwagę na manufakturowy model produkcji (praktykowany na zachodzie), według którego realizowano Ziarno prawdy, z kluczową rolą – nazwijmy go staroświecko – literata. Jeszcze niedawno bezprecedensowi w tym względzie byli Bogowie Łukasza Palkowskiego.
Co będzie następne?