ZDUMIEWAJĄCA HISTORIA HENRY’EGO SUGARA w zdumiewającej formie filmowej
Zdumiewająca historia Henry’ego Sugara, która swoją światową premierę miała na tegorocznym 80. Festiwalu Filmowym w Wenecji to pierwszy z serii czterech krótkometrażowych filmów Wesa Andersona nakręconych dla Netflixa na podstawie opowiadań Roalda Dahla. Kolejne tytuły cyklu, pojawiające się dzień po dniu na platformie, stanowią: Łabędź, Szczurołap oraz Trucizna.
Nie jest to bynajmniej pierwszy raz, kiedy reżyser sięga po twórczość brytyjskiego pisarza – w końcu w 2009 roku, za pośrednictwem animacji poklatkowej, przeniósł na ekran Fantastycznego Pana Lisa. Podobno gdy Felicity Dahl, korzystając z okazji, spytała wówczas Andersona, czy byłby zainteresowany adaptacją jeszcze któregoś spośród dzieł jej zmarłego męża, ten od razu pomyślał o Zdumiewającej historii Henry’ego Sugara. Długo jednak nie wiedział, jak to zrobić, by nie ująć oryginałowi. Ostatecznie doszedł do wniosku, że jest równie zainteresowany samą fabułą, co sposobem, w jaki Dahl ją przekazuje, i to właśnie okazało się momentem przełomowym, który zaowocował w… co najmniej nietuzinkowej formie filmowej. Przełamywanie czwartej ściany, bardzo chętnie wykorzystywane przez Andersona w jego twórczości, tym razem wyniesione zostaje na zupełnie nowy poziom. Całe opowiadanie zostaje bowiem nie tyle odegrane, ile dosłownie odczytane przez kolejnych pojawiających się na ekranie bohaterów (praktycznie nieustannie wpatrujących się bezpośrednio w obiektyw kamery), wśród których znajdują się m.in. Imdad Khan (Ben Kingsley) – starszy mężczyzna, który twierdzi, że widzi bez oczu; Doktor Chatterjee (Dev Patel) – chirurg pracujący w szpitalu w Kalkucie, który zaczyna badać przypadek Imdada; tytułowy Henry Sugar (Benedict Cumberbatch) – bogacz, który zasłyszawszy historię Imdada, postanawia opanować sztukę widzenia bez oczu, by z jej pomocą zbić jeszcze większą fortunę, oddając się hazardowi oraz… sam autor historii, czyli Roald Dahl (Ralph Fiennes).
Jak sugerują wyżej wymienione nazwiska, obsada aktorska jest iście doborowa i bardzo charakterystyczna dla twórczości amerykańskiego reżysera. Nie brak tu również innych elementów kluczowych dla jego stylu filmowego, a wręcz przeciwnie; ilość Andersona w Andersonie sprawia wrażenie skondensowanej jeszcze bardziej niż zwykle. Kompozycja szkatułkowa, autotematyzm, symetria, frontalizm, wieloplanowość, niezwykle spójna paleta kolorystyczna… Niech was nie zwiedzie metraż Zdumiewającej historii Henry’ego Sugara, zdążycie odnaleźć w nim wszystko, czego oczekujecie. Każdy kadr jest dopracowany w najmniejszym calu, a harmonia na linii scenografii (tworzonej pod przewodnictwem stałego współpracownika Wesa, czyli Adama Stockhausena) oraz kostiumów (autorstwa kostiumografki polskiego pochodzenia Kasi Walickiej-Maimone, z którą reżyser spotkał się dekadę wcześniej na planie Kochankowie z księżyca. Moonrise Kingdom) nie pozostawia sobie nic do zarzucenia. Czegóż jednak innego spodziewać się po czymś, co sygnowane jest nazwiskiem Andersona, którego bez wątpienia należy zaliczyć do jednego z najbardziej świadomych i konsekwentnych stylistycznie współczesnych twórców filmowych?
Wes Anderson w Zdumiewającej historii Henry’ego Sugara kreuje formę filmową na pograniczu teatru telewizji i performance’u aktorskiego, którą właściwie… idąc śladami Imdada Khana czy Henry’ego Sugara, można by oglądać i bez używania zmysłu wzroku. Amerykański reżyser udowadnia, że jest otwarty na nowe wyzwania, a jednocześnie pozostaje wierny temu, czego oddany widz spodziewa się po jego twórczości, jak zwykle serwując mu perfekcjonistyczną ucztę wizualną. Powrót do krótkich metraży – które jak sam podkreśla, bardzo sobie ceni – po kilku latach przerwy z pewnością można potraktować jako powiew świeżości w jego karierze (wydaje mi się, że pewnej części publiczności całkiem potrzebny), na który niewątpliwie warto zwrócić uwagę. Nie pozostaje więc nic innego, jak włączyć Netflixa i przyszykować się na maraton filmowy z Wesem Andersonem i Roaldem Dahlem.