Wielkie nadzieje
Proza Dickensa ma do siebie to, że dość łatwo daje przełożyć się na język kina. Jego powieści to skrupulatnie zaplanowane historie z wyraźnym punktem kulminacyjnym, morałem, klarowną diagnozą społeczną. Opisy przestrzeni, w których przebywają bohaterowie są nieodzownie związane z ich cechami charakteru. Można powiedzieć, że za pomocą słów Dickens sam stara kreować się konkretne obrazy, szkicować swoje postacie. Filmowiec ma zatem gotowy materiał.
Ten fakt częstokroć okazuje się być jednak zgubny. Prosta, odtwórcza adaptacja to nienajlepszy sposób na obcowanie z tekstem (choć nie mówię, że czasem się nie udaje). „Wielkie nadzieje” Mike’a Newella nie starają się zabawić z literackim pierwowzorem. To klasyczna adaptacja – nie najgorsza, ale i nie do końca potrzebna.
Historia dorastania Pipa, czyli sieroty, która znajduje się pod opieką siostry oraz jej męża, kowala Joego, to sto procent Dickensa w Dickensie. Mamy zatem kontrast pomiędzy światem biednych, prostych ludzi oraz arystokratycznymi salonami. W powietrzu unosi się ten lekko baśniowy klimat, dzięki któremu przymykamy oko na zbytnią ekscentryczność, czy też przerysowanie niektórych postaci. Mimo, że na pierwszym planie powieści znajduje się wątek miłości oraz dorastania, to Dickensa interesuje głównie refleksja na temat kondycji społeczeństwa, skontrastowanie moralności i wartości różnych grup społecznych. Film Newella rozkłada akcenty na każdy z wymienionych tematów (czyniąc to niemal po równo).
„Wielkie nadzieje” kuszą głównie nazwiskami. W rolę Magwitcha wciela się Ralph Fiennes, szalenie ekscentryczna panna Havisham otrzymuje twarz Heleny Bonham Carter, Pip to Jeremy Irvine (główny bohater „Czasu wojny” Spielberga). I istotnie, pod kątem aktorskim jest naprawdę bardzo dobrze. Fiennes sprawdza się zarówno w roli ubabranego w błocie i krwi łotra, jak i w masce zmęczonego życiem człowieka, który pragnie pozostawić po sobie jakiś pozytywny ślad. Bonham Carter zostaje obsadzona w typowej dla siebie roli – ucharakteryzowanej do granic możliwości kobiety o baśniowej proweniencji, dlatego radzi sobie dobrze. Irvine również daje sobie radę, choć momentami jego miny wydają się być nieco przeszarżowane, a przez to zabawne. Całości dopełnia solidny drugi plan z Robbiem Coltranem i Jasonem Flamyngiem na czele.
Przyjemne dla oka są również scenografie oraz zdjęcia, w szczególności kadry przedstawiające wieś, w której pod okiem siostry oraz kowala wychował się Pip. Czuć w nich nutkę inspiracji genialnymi zdjęciami Almendrosa/Wexlera z „Niebiańskich dni” Malicka. Zresztą, zarówno Dickens, jak i Newell wskazują na to, że postawionej na odludziu chacie Joego zdecydowanie bliżej do nieba, aniżeli tonącemu w wodzie z rynsztoków Londynowi. Jak wspominałem we wstępie – przestrzenie opisują charaktery. Pip stoi gdzieś pomiędzy wsią, a wielkim miastem.
O filmie Newella nie da powiedzieć się dużo więcej, jeśli nie chce się mówić po prostu o prozie Dickensa. To wierna ekranizacja nakręcona w porządny, acz nieporywający sposób. I mimo tego, że kilka ujęć prezentuje się naprawdę doskonale, to całościowo film nie jest niczym więcej, aniżeli kolejną kinową wersją „Wielkich nadziei”. Jak najbardziej do obejrzenia, choć odpuszczenie seansu również nie będzie wielką stratą.