Wenecja 2018. THE SISTERS BROTHERS, reż. Jacques Audiard
Jeszcze kilka lat temu nikt by się nie spodziewał, że western wróci do łask. The Sister Brothers udowadnia, że jest to możliwe. Warto go obejrzeć nie tylko ze względu na świetne aktorstwo Joaquina Phoenixa, Johna C. Reilly’ego czy Jake’a Gyllenhaala. Pod płaszczykiem historii o łowcach głów kryje się bogactwo niuansów, szczegółów i drobnostek, które sprawiają, że film Jacques’a Audiarda tylko pozornie jest klasyczny. Owa różnobarwność wprost wypełnia świat Dzikiego Zachodu, który właśnie znajduje się u szczytu swoich możliwości.
Specyfika kina westernowego sprawia, że przeciwnikom tego gatunku trudno jest wytłumaczyć, iż są to filmy o czymś więcej niż bezsensowne strzelanie do siebie i długie konne przejażdżki. Jednak niespodziewany renesans tego typu opowieści pokazuje, jak wiele można jeszcze zaoferować tej formule. Takie twórcze podejście do gatunku zaprezentował Audiard (twórca m.in. nagrodzonych Złotą Palmą Imigrantów czy Proroka), który zrealizował niezwykły film – z jednej strony wciąż głęboko osadzony w świecie rewolwerowców i poszukiwaczy złota, z drugiej zaś dyskretnie opowiadający o tym, jak Dziki Zachód traci w pewnym sensie swoją “dzikość” i stopniowo się cywilizuje.
Reżyser sięga po literacki pierwowzór autorstwa Patricka deWitta, by ukazać Amerykę podczas przemiany. Wyrywa Dziki Zachód z okowów mitu, portretując zarówno małe, zapadłe mieściny, w których jak zwykle twardą ręką rządzi najbogatszy, jak i prosperujące metropolie typu San Francisco, gdzie w hotelowych pokojach jest nawet bieżąca woda i toaleta. Ten dynamiczny, wielobarwny świat przemierzają bracia Sisters, by na zlecenie swojego pracodawcy, nazywanego Komodorem, dopaść i zlikwidować pewnego człowieka. Albo tak się tylko wydaje jednemu z nich, Eliemu, podczas gdy tak naprawdę mają złapać chemika, który odkrył formułę znakującą grudy złota na dnie rzeki. Jego śladem podąża również Hermann Warm, który niejako jest informatorem braci.
Standardowa robota dla płatnych zabójców pozbawiona jest na szczęście sztampowości. Audiard wplata w swoją historię wiele naturalizmu związanego z niewygodami życia w podróży, pokazując np. jak jeden z bohaterów dziwi się najnowszemu wynalazkowi, szczoteczce do zębów. Z drugiej strony rewizjonistyczna strona filmu, o której wspominam to nie jedyne, co chwyta za serce. The Sisters Brothers to przede wszystkim historia o tym, co naprawdę oznaczają braterstwo i więzy krwi. Pierwotne wrażenie, że Charliego i Eliego łączy dosłownie wszystko, a zwłaszcza ukochanie swojego zawodu, bardzo szybko znika. Poprzez niuanse reżyser kreśli dwie odmienne, skomplikowane osobowości, które odrobinę pod przymusem i kosztem wielu kompromisów nauczyły się wspólnie żyć. Począwszy od sposobu mówienia, przez stosunek do kobiet czy zwierząt, a skończywszy na postawie wobec tego drugiego, który chwilowo jest w słabszej dyspozycji, twórca pokazuje, jak trudno jest być rodziną.
Rozstrzał między tym, co tak mocno zakorzenione w gatunku – pokazującym, że aby przeżyć, trzeba strzelać szybciej i nie zawsze na uczciwych zasadach – a współczesną perspektywą, napędza tu filmową rzeczywistość. Jeden z tych światów przemija, by drugi mógł się rozrastać, a bracia Sisters niejako czują to w kościach. Eli raz na jakiś czas wspomina o ustatkowaniu się i porzucaniu zawodu łowcy głów, podczas gdy Charlie twierdzi, że do tego jest stworzony i dopiero tragiczny splot okoliczności ostatecznie ukoi jego przesyconą przemocą duszę. O ile klasycznie rozumiana chciwość może sprowadzić na bohaterów nieszczęście, o tyle Morris i Warm poszukują złota, by założyć własne miasto oparte na zasadach demokracji. Sam fakt, że wykorzystują do tego chemię, na początku zakrawa o jakieś głupie abrakadabra. Jednak Dziki Zachód nie jest też zbyt łaskawy dla wizjonerów i tych, którzy kierują się uczuciami.
Audiard udowadnia, że aby zrealizować świetne kino gatunkowe na swoich zasadach, nie trzeba uciekać się do postmodernistycznych gier czy różnego typu odczarowywania motywów. Oczywiście pozwala sobie na absurd i groteskę, igra z widzem, dawkując napięcie, sięga do tradycji czarnego westernu i nie boi się rozlewu krwi, wszystko to służy jednak przede wszystkim dobrej opowieści.