search
REKLAMA
Recenzje

FAWORYTA. Jawna, wizualna perwersja

Karolina Dzieniszewska

31 sierpnia 2018

REKLAMA

Yorgosa Lanthimosa interesują wciąż te same tematy: władza, wypaczona miłość, obraz świata, który tylko pozornie jest swojsko prawdziwy. Ci, którzy dotychczas pozostawali sceptykami jego twórczości, wreszcie mogą dostrzec nową jakość w jego kinie. Jednak fani tego twórcy też nie powinni czuć się rozczarowani – Lanthimos zachowuje swój lekko dziwny, ale magnetyczny styl, i w końcu ma pomysł, jak go rozwijać.

Lanthimos opuszczał rodzinną Grecję w glorii sławy jako jeden z najważniejszych europejskich reżyserów oraz człowiek, bez którego prawdopodobnie nie byłoby słynnej greckiej nowej fali. Od momentu, kiedy jego nazwisko poznała szersza publiczność przy okazji nominacji do Oscara dla Kła, było ono obciążone znamieniem geniuszu. Lanthimos szokował brutalną przemocą, groteskowym obnażaniem praw rządzących światem, głęboko ukrytym w ludziach wynaturzeniem, które ujawnia się dopiero w półmroku. Nawet jeśli w pewnym momencie bezgraniczne uwielbienie fanów kina art-housowego stanęło pod znakiem zapytania (zwłaszcza po Zabiciu świętego jelenia, które przyjęto nieco chłodniej niż nagradzanego Lobstera), to jedno pozostało niezmienne: był i pozostał twórcą bezkompromisowym. Równie autorski jest jego najnowszy film, The Favourite.

Po co rozwodzić się nad przeszłością? The Favourite (oby przetłumaczona jako Faworyta/Ulubienica) to film z jednej strony idealnie wpisujący się w twórczość Lanthimosa, z drugiej – pokazujący, że potrafi on znacznie więcej niż tylko wtórnie wykorzystywać charakterystyczne dla siebie motywy, chociaż tym razem reżyser nie przyłożył ręki do scenariusza.

The Favourite

The Favourite to historia trzech kobiet osadzona w XVIII-wiecznej Anglii toczącej wojnę z Francją. Jednak bardziej niż sprawy polityczne królową Annę zajmuje nadworne życie – nie z wyrachowania, a czystej, ludzkiej małości stawiania w hierarchii wyżej tego, co bliskie, ponad enigmatyczne dobro poddanych. W jej imieniu bardziej rządzi Lady Sarah, niekwestionowanie najważniejsza osoba na dworze, nie tylko typowa dwórka królowej, ale także jej powiernica i przyjaciółka. Dotychczasowy porządek zakłóca przybycie Abigail. Mimo szlacheckich korzeni i wstawiennictwa dziewczyna zostaje potraktowana jak niechciany intruz i dopiero stopniowo, wraz z rozwojem wypadków, pnie się w dworskiej hierarchii ku podnóżkowi władczyni.

Kuluarowe rozgrywki o przychylność władcy nie są przecież niczym nowym; zwłaszcza jeśli to seks i plotki są w nich najpotężniejszą walutą. Jednak w obiektywie Lanthimosa dworskie intrygi przekraczają epokowe konwenanse. To, co arcyludzkie, przeplata się z tym, co najbardziej ułomne i pokraczne. Myślę, że na długie lata w historii kinematografii pozostanie taki obraz władcy, jaki stworzyła Olivia Colman. Królowa Anna w jej wykonaniu to osoba zarówno zagubiona i zmęczona odpowiedzialnością, jak i stanowcza, kolejna wielka kobieta z brytyjską koroną na głowie. Jej postępująca fizyczna choroba potęguje psychiczne rozbicie. Spragniona miłości, ale także niedająca się w pełni kochać, czuła wobec własnych obsesji i niekiedy nadmiernie wyrozumiała wobec wad innych.

The Favourite

Królowa Anna nie jest jednak sama. Na ekranie partnerują jej wybitne Rachel Weisz (Lady Sarah) i Emma Stone (Abigail). Początkowo ich relacje można by skrócić do przypowiastki o Kopciuszku, który konsekwentnie i samodzielnie spełnia swoje marzenie, by zająć należne mu miejsce. A może jednak staje się nawet gorszy od własnych oprawczyń? To jednak dla Lanthimosa zbyt łatwe. Wikła swoje bohaterki w sieć zależności i uczuć, w której nikt nie jest kategorycznie niewinny i pokrzywdzony. Niejednoznaczność charakterów sprawia, że bohaterowie The Favourite potrafią być tak samo magnetyzujący, jak odstręczający. Natomiast Lanthimos w prowadzeniu aktorów wszedł na nowy poziom. Jego dotychczasowe umiłowanie teatralności, sztuczności, jakiś fetysz manieryzmu teraz idealnie nadają się do opisania świata ubranego w gorsety i peruki.

Igranie z kulturowo zakorzenionymi wizerunkami historii przecież również nie jest niczym zbytnio odkrywczym. Ci, którzy pokochali Marię Antoninę Coppoli za brutalnie szczere spojrzenie na epokę, tym bardziej odnajdą się w świecie królowej Anny. Reżyser non stop lawiruje między barokowym dostojeństwem a nonsensem. Czaruje i raczy widza wyszukanymi ujęciami komnat, korytarzy i gabinetów, a zarazem potrafi być okrutny wobec mentalności dworzan. Jeśli dziś menuet wydaje się ledwie dziwacznym tańcem, to w rozumieniu Lanthimosa jest karykaturalną galerią kuriozalnych figur, a to tylko jeden z przykładów. Na szczęście nie polega to na łopatologicznym kontrastowaniu tego, co znane widzowi, z ekscentryczną wyobraźnią reżysera. Film pełen jest językowych i wizualnych smaczków, dwuznacznych dialogów, ukradkowych spojrzeń czy jawnej, wizualnej perwersji. Jednocześnie zachowuje swój klimat i broni się jako barokowa wersja przypowieści o irracjonalnej wręcz żądzy władzy i wynikającej z niej słabości.

Avatar

Karolina Dzieniszewska

REKLAMA