VENOM 2: CARNAGE. Każda scena jest głupia
W wyniku kuriozalnego pomysłu Sony na wyciśnięcie jeszcze kilku dolarów ze sprzedanych lata wcześniej przez Marvela praw do postaci w 2018 roku do kin trafił po kilku produkcyjnych perturbacjach pierwszy rozdział uniwersum Spider-Mana bez Spider-Mana, Venom Rubena Fleischera. Rożnie przyjęty przez fanów, a dość jednoznacznie negatywnie przez krytyków film bardzo niespodziewanie okazał się ogromnym hitem kinowym, co oczywiście było krótką drogą do realizacji sequela.
Za kamerą Venoma 2: Carnage stanął niezwykle ceniony aktorsko, ale wciąż bez sukcesów reżyserskich Andy Serkis, w roli głównej powrócił Tom Hardy, a w roli jego antagonisty dołączył do obsady Woody Harrelson (chociaż technicznie pojawił się już w części pierwszej, w scenie po napisach). Film opowiada o starciu tytułowych postaci. Dziennikarza śledczego i maniakalnego mordercy, obu połączonych z kosmicznymi symbiontami.
Powiedzmy sobie wprost: jeśli widzieliście zwiastun drugiego Venoma, to widzieliście już film. Naprawdę nie czeka was żadne zaskoczenie, żaden zwrot akcji czy odstępstwo od kolejności wydarzeń widzianych w zapowiedziach. Literalnie każda scena tego filmu (poza ostatnimi dwoma) w jakiejś formie obecna była w kampanii reklamowej. Wszystko to podbija kosmicznie skompresowany czas trwania filmu i poczucie, że wszystkie wątki i postaci pędzą na łeb na szyję i stanowią tylko pretekst, aby zapełnić jakoś czas do finałowej CGI bitki między Venomem a Carnage’em. Nie czuć tu żadnej stawki, żadnego napięcia (naprawdę fatalna reżyseria Serkisa), a najbardziej cierpi na tym chyba Carnage, który stanowić miał w teorii arcywroga naszego bohatera – potyczka z nim wygląda jak losowa przygoda Venoma nr 8. Szczególnie że naprawdę w filmie brakuje chociażby jednej udanej sceny akcji, a finał w żaden sposób tego nie rekompensuje. Venom 2 nagle się kończy, a widz ma prawo zapytać, czy to już.
Paradoksalnie nie sprawiło to, że bawiłem się źle. Trzeba wypracować w sobie tylko odpowiednie podejście i poczucie, że obcuje się z zapomnianym kinem klasy C epoki VHS, w którym z jakiegoś powodu grają współczesne gwiazdy najwyższej hollywoodzkiej ligi wsparte odrzucającym, ale jednak współczesnym CGI. Venom 2: Carnage to zbiór niekończących się zamierzonych lub niezamierzonych (te bawią jeszcze bardziej) gagów i prawdziwy festiwal ekranowego kuriozum. Dosłownie każda scena tego filmu jest głupia. Znakomicie podkręcają to aktorzy wcielający się w role tytułowe. Tom Hardy wciąż doskonale bawi się na planie, a Woody Harrelson zabiera aktorską szarżę na zupełnie nowy poziom.
Jeśli zatem chcecie obejrzeć dobry film rozrywkowy na poziomie przykładowo filmów z Kinowego Uniwersum Marvela, to omijajcie drugiego Venoma szerokim łukiem. To film źle napisany, źle zrealizowany i marnujący potencjał zebranego zespołu aktorskiego. Jednak jeśli jesteście miłośnikami kina tak złego, że aż w swojej nieporadności zabawnego, to na pewno powinniście dać dziełu Andy’ego Serkisa szansę. Pod tym względem zresztą doskonale wpisuje się w tradycję rozpoczętą częścią pierwszą. Szkoda tylko, że oryginalny Venom miał – co może zaskoczyć tych widzów, którzy widzieli tylko pierwszy film z serii – o klasę lepsze sekwencje akcji, które mimo pewnych ograniczeń pozwalały dobrze się na nich bawić. Tutaj są po prostu męczące.
Ach, jeszcze jedno! Koniecznie zostańcie w kinie do końca pierwszej partii napisów. Widzów czeka po nich dość zaskakująca – trzeba przyznać – scena, która pozwala spojrzeć na produkcje Sony w zupełnie innym świetle i zacząć snuć przemyślenia na temat przyszłości stworzonego przez nich uniwersum. Czas pokaże, czy było warto.