TO ZAWSZE AGATHA… w długo wyczekiwanym serialu? [RECENZJA dwóch odcinków]
To, że nowa telewizyjna produkcja Marvela podzieliła widzów już w momencie premiery, było bardzo szybko zauważalne w sieci. Można było spotkać się z szeregiem opinii – od tych wychwalających twórców, poprzez te mniej pochlebne, tęskniące za złotymi czasami adaptacji komiksów. Nawet w moim domu podzieliliśmy się na dwa skrajne obozy, dochodząc finalnie do wniosku, iż chyba każde z nas obejrzało zupełnie inny serial. Czy w takim razie To zawsze Agatha to sukces, który studiu jest od dawna jakże potrzebny, czy może strata cennego czasu?
Obiektywnie rzecz biorąc, po obejrzeniu jedynie dwóch pierwszych odcinków ciężko jest cokolwiek jednoznacznie stwierdzić. Momentami miałam bowiem wrażenie, że geniusz twórców przekracza jedynie ich głupota, a niekiedy byłam wręcz zaskoczona i zauroczona tym, co zobaczyłam na ekranie telewizora. Jedno jest jednak pewne: jeśli pokochaliście postać Agathy Harkness – w którą wciela się w genialny wręcz sposób Kathryn Hahn w poprzedniej marvelowskiej produkcji WandaVision (której Agatha jest spin-offem) – to jest to serial absolutnie konieczny do zobaczenia. Jeśli uwielbiacie halloweenowe klimaty, magię, mroczne moce i momentami toporny wręcz humor, to tym bardziej sięgnijcie po tę propozycję.
Co zaskakujące, odcinek pierwszy wprowadza nas w klimat skandynawskich seriali kryminalnych i stara się wywrócić tenże koncept totalnie do góry nogami, podążając w kierunkach bardziej komediowych aniżeli mrocznych i niepokojących. Nasza bohaterka to twarda laska po przejściach, której upór i dążenie do prawdy są równie silne, co jej żenujące poczucie humoru. I zdaję sobie sprawę, że wiele osób nie kupi w ogóle tegoż pomysłu, ale dla mnie to dość ciekawe podejście do tematu, czerpiące pełnymi garściami z dotychczasowych dokonań Marvela; poważne momenty są zbalansowane przy pomocy totalnego nonsensu, ku uciesze widzów.
Ale też nie dajcie sobie zamydlić oczu, gdyż jak się bardzo szybko okazuje – przeciwnie aniżeli w przypadku wspomnianego wcześniej spin-offu – nie będzie to motyw przewodni tegoż serialu. Bardzo szybko bowiem wkraczamy na właściwe tory, a cały epizod związany ze światem Mare z Easttown okazuje się tylko zabawą i wytworem wyobraźni naszej tytułowej bohaterki.
Aspekt ten jednak okazuje się jakże kluczowy; choć na razie na platformie Disney + mamy dostępne wyłącznie dwa pierwsze odcinki. Widać, że twórcy doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, iż Agatha nie jest i – co ważniejsze – nigdy nie miała być pierwszoplanową bohaterką, której losy w sposób znaczący zaważą na tym, co Marvel przygotowuje na dużym ekranie. Pozwoliło to na jakże potrzebny powiew świeżości, poprzez zabawę formą oraz szereg nawiązań do kultury popularnej. Bo serial ten praktycznie od drugiego odcinka jawi się jak „bajkowa” wersja produkcji AHS: Coven, zmierzająca w ekscytujący sposób w kierunku bycia mroczną wariacją na temat Czarnoksiężnika z Oz; a ja to totalnie na chwilę obecną kupuję.
Ale serial nie stoi tylko fantastycznymi pomysłami. To przede wszystkim kobiece bohaterki, przemyślane w 90 proc. od samego początku do końca. Agatha już w produkcji WandaVision była fantastyczna, charyzmatyczna i oglądanie jej to czysta przyjemność. Tym razem nie musi jednak nikogo udawać ani tkwić w swoistego rodzaju konwencji; w końcu przestała być Agnes, jaką poznaliśmy, a stała się Agathą, którą jeszcze bardziej chcemy poznać. Jest wreszcie sobą! A oglądanie jej persony nieszanującej praktycznie nikogo, mającej w poważaniu konwenanse, która zawsze znajdzie wyjście nawet z najbardziej patowej sytuacji, jest niezwykle wciągające i angażujące. Duża w tym zasługa aktorki. Marvelowi trzeba bowiem oddać sprawiedliwość, iż umiejętności castingowe to ich naprawdę mocna strona. Nie inaczej było w tym przypadku, gdyż Kathryn Hahn jest wręcz stworzona do odgrywania tejże postaci. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że autentycznie od jej popisów aktorskich ciężko jest oderwać wzrok.
Ale nie zapominajmy, iż reszta obsady nie ustępuje jej na krok. I to chyba najbardziej w tym wszystkim cieszy, gdyż miałam lekkie obawy, że tytułowa postać niejako przyćmi pozostałych bohaterów, którzy będą jedynie nic nieznaczącym dodatkiem; okazało się, iż jest zupełnie na odwrót. Bohaterki, które jej towarzyszą, to pozornie zgraja niekompetentnych wanna-be czarownic, godzących się na nieoczekiwany sojusz w celu spełnienia swoich najbardziej skrytych marzeń. Szybko jednak okazuje się, że nie są tłem, ale pełnokrwistymi babkami, z niesamowitymi osobowościami, umiejętnościami i charyzmą; cechami, których niejeden by im pozazdrościł. Twórcy naprawdę postarali się, by interakcje pomiędzy paniami były iście wybuchowe, mimo iż momentami mogło pojawić się lekkie zażenowanie; nie zmienia to jednak całościowego odbioru w praktycznie żadnym stopniu, ot taki urok całej produkcji, który niestety – jak wspominałam wcześniej – nie przypadnie do gustu każdemu widzowi.
Trudno jest oceniać serial wyłącznie na podstawie dwóch odcinków, jednak można już na tym etapie zaobserwować potencjał, który – mam nadzieję – zostanie dobrze spożytkowany na dalszym etapie produkcji. O ile do strony scenariuszowej można się, kolokwialnie mówiąc „przyczepić”, o tyle trzeba pochwalić twórców za to, w jaki sposób zostały napisane postacie, jak budowana jest cała historia i jak udało im się stworzyć produkcję, która łączy elementy z pozoru do siebie niepasujące. Czy jest to najlepszy serial Marvela? Na tego typu opinie jest jeszcze chyba za wcześniej, niemniej jednak patrząc na jego poprzedników, poprzeczka nie została zbyt wysoko zawieszona. Jeśli zaczniecie go oglądać, mając niesamowicie wygórowane oczekiwania i z przeświadczeniem, iż zmieni on oblicze MCU, to niestety srogo się zawiedziecie; a to może odebrać frajdę z oglądania tejże produkcji.