search
REKLAMA
Nowości kinowe

The Windmill Massacre. RECENZJA PRZEDPREMIEROWA

Karolina Nos-Cybelius

31 października 2016

REKLAMA

Europejskie kino grozy to od jakiegoś czasu marka. Szczególnie hiszpańskie i francuskie, ale też niemieckie, norweskie, a nawet nieliczne holenderskie i belgijskie horrory i thrillery potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć. Dlatego wybierając się na przedpremierowy pokaz holenderskiego filmu – który trafi do polskich kin 11 listopada – wiele sobie po tym seansie obiecywałam. I niestety, rozczarowanie. Kino europejskie na amerykańską modłę. Zero oryginalności, zero niespodzianek, a na dodatek zero europejskości.

Ten film można by równie dobrze zrealizować w każdym innym miejscu na ziemi, bo nie widać ani nie czuć w nim klimatu i specyfiki tego kraju (wiem, co mówię, kilka razy byłam w Holandii). Reżyser akurat jest Holendrem, ale pośród ośmiorga pierwszoplanowych bohaterów znalazło się miejsce dla tylko jednego rodowitego mieszkańca krainy wiatraków (kierowca autokaru, Abe), cała reszta to turyści, których role odgrywają głównie brytyjscy aktorzy. W ogóle geneza tego filmu jest dla mnie niejasna. Żeby ją choć częściowo zbadać, musimy cofnąć się rok wstecz…

maxresdefault

W listopadzie ubiegłego roku w sieci pojawił się zwiastun, a właściwie kilkuminutowy fragment, holenderskiego horroru The Windmill Massacre w reżyserii Noaha Taylora. W obsadzie nieznani aktorzy, dialogi w języku niderlandzkim. Główna bohaterka o imieniu Jennifer ucieka przed zabójcą uzbrojonym w kosę. Morderca ma twarz zasłoniętą jakąś szmatą, nie wiadomo, czy to człowiek, czy istota nadprzyrodzona… Wystarczy obejrzeć ten trailer, by przekonać się, że można liczyć na porządny horror, w którym toczy się autentyczna walka o przetrwanie. Jest tu realistyczna, mroczna scenografia, psychodeliczna atmosfera, są hardcorowe tortury i sceny morderstw, jest atmosfera zagrożenia… Jest. Było. Nie ma… W wersji, która po roku trafia do kin, sceny dzienne zastąpiono nocnymi, rodowitych Holendrów Brytyjczykami, Szkotami i Japończykami, tajemniczego mordercę potworem ze zdeformowaną twarzą, który wygląda wypisz wymaluj jak Jason Voorhees po zdjęciu maski. Za reżyserię odpowiada Nick Jongerius, producent kilku krótkich i pełnometrażowych horrorów takich jak Doodeind, Brothers Keeper i Frankenstein’s Army, a Noah Taylor – który, jak wszystko na to wskazuje, był pomysłodawcą całej tej historii – zagrał jedną z ról, chirurga Nicholasa (postać widoczna na zdjęciu profilowym). To, co obejrzałam w kinie, to bajeczka, a nie horror. Śmiesznie niestraszna, wygładzona wersja tego, co pierwotnie miało powstać.

[DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU ZAWIERA SPOJLERY, ZDRADZA ELEMENTY FABUŁY I ZAKOŃCZENIA FILMU]

1windmill

Fabuła przedstawia się następująco. Grupa turystów rusza w tour po holenderskich bezdrożach, by obejrzeć zabytkowe wiatraki (Boże, co za nuda). Już na początku wyprawy psuje się autokar (a jakże), jeden śmiałek rusza po pomoc, a po chwili mamy pierwszego trupa. Jest dziewczyna, Jennifer, której nikt nie wierzy, że widziała mordercę, bo z plecaka wypada jej opróżniona fiolka po psychotropach. Bohaterowie zmuszeni są spędzić noc w zrujnowanym młynie (a jakże), tam znajdują księgę, czy też jakiś manuskrypt (a jakże), z którego poznają legendę o młynarzu, który zaprzedał duszę diabłu, a teraz jako zaufany pomocnik szatana i odźwierny piekła poluje na grzeszników. Każdy z bohaterów skrywa jakiś wstydliwy sekret, a że nie chcą publicznie – choć z każdą chwilą w coraz bardziej przerzedzonym gronie – przyznać się do swoich grzechów, odpokutują za nie w piekle.

Sztampa. Wolałabym obejrzeć surowy, niskobudżetowy film nakręcony z pomysłem i z pasją, na który się zanosiło, niż tę papkę w hollywoodzkim stylu, która, nie powiem, wizualnie jest bez zarzutu, ale fabularnie leży i dogorywa, a co najgorsze jest całkowicie nieprzekonująca, pozbawiona nastroju grozy i napięcia, nie pozwala identyfikować się z bohaterami ani im kibicować. Wszystko, co dzieje się na ekranie, jest widzowi totalnie obojętne. W porównaniu z filmem Summer Camp, który obejrzałam tego samego dnia, i którego szkielet również zbudowano z klisz – ale za to w oryginalny sposób na nowo zaadaptowanych – wypada bardzo blado.

duza-rzd

W filmie Jongeriusa równolegle z wydarzeniami z planu realistycznego pojawiają się retrospekcje-halucynacje, które są wizualizacją największych traum i zbrodni bohaterów. Piekło zaczyna się już na ziemi. Jeśli zatem potraktować ten holenderski horror mniej dosłownie, jako metaforyczny obraz przedsionka piekła, do którego trafili nieświadomi swojej śmierci bohaterowie, cała historia będzie może trochę bardziej do zaakceptowania, ale w sumie niewiele to zmieni. Nie sprawi, że film zyska na jakości…

Na plakacie The Windmill Massacre przeczytamy: „This isn’t Hell. This is Holland”. Hasło chwytliwe, nie przeczę. Ostrzegam was tylko, iż może się okazać, że jedyne piekło, jakiego doświadczycie podczas seansu, to piekielna nuda.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Karolina Nos-Cybelius

REKLAMA