THE SEX LIVES OF COLLEGE GIRLS: sezon 2. Studenckie guilty pleasure
15 grudnia na HBO Max pojawiły się dwa ostatnie odcinki stworzonego przez Mindy Kaling serialu The Sex Lives of College Girls, lekkiej w odbiorze komedii, która oprowadza nas po codzienności czterech najlepszych przyjaciółek, przeżywających swoje złote lata na uniwersytecie Essex. Mimo iż w Polsce serial wcale nie odbił się wielkim echem, za oceanem zrobił furorę, dlatego nie trzeba było długo czekać, aż na platformie pojawi się jego kolejna odsłona. Co nowego zobaczymy więc w kontynuacji perypetii Kimberly, Leighton, Beli i Whitney?
Pierwszy sezon serialu, którego producentką i główną twórczynią jest znana amerykańska aktorka i stand-uperka był próbą nawiązania kontaktu z młodymi dorosłymi wchodzącymi w samodzielne życie i tak jak główne bohaterki, próbującymi odnaleźć się w uniwersyteckim światku, ponosząc odpowiedzialność za własne wybory, błędy i porażki. Mało w tym wszystkim było jednak zgodności z tytułem produkcji, który zapowiadał inspirację chociażby Sex Education i zostawiał nadzieję na przystępny, lecz niosący za sobą ważne przesłanie serial nieobawiający się poruszać tematyki pierwszych inicjacji seksualnych nastolatków. Dostaliśmy jednak coś zdecydowanie bardziej kliszowatego, przewidywalnego i jedynie minimalnie ocierającego się o edukację seksualną na poziomie. Życie dziewczyn z Essex to imprezy, dramaty, chwilowa stabilizacja, podczas której wcale nie łapiemy oddechu, a obserwujemy, jak na horyzoncie czają się tylko kolejne nawarstwiające się problemy, które z pewnością wybuchną w następnych odcinkach. W tym sensie kolejny sezon The Sex Lives… nie różni się wiele od swojego poprzednika, ale co zaskakujące, oferuje gamę nowych wątków, które nie wydają się już tak banalne i nużące jak wcześniej. Produkcja nieco dojrzała i zdecydowanie góruje nad wstępem do tej historii wypuszczonym do sieci w 2021 roku.
Kimberly (Pauline Chalamet), cudem uratowana przed wyrzuceniem z uczelni, szuka najskuteczniejszego sposobu na gwałtowny przypływ gotówki, którą w ramach zadośćuczynienia za złamanie szkolnego regulaminu musi opłacić czesne. Leighton (Renée Rapp) uczy się funkcjonowania na kampusie jako wyoutowana lesbijka, eksperymentując z doborem partnerek, ale w głębi serca wciąż tęskniąc za pierwszą uniwersytecką miłością. Whitney (Alyah Chanelle Scott), którą doświadczenia z poprzedniego sezonu mocno wstrząsnęły, ale i ukształtowały, próbuje swoich sił na nowej płaszczyźnie nauki, wplątując się w kolejne uczuciowe rozterki. Bela (Amrit Kaur) zaś, odbierana przez widownię jako najbardziej antypatyczna, w tym sezonie wielokrotnie narobi sobie wrogów, za wszelką cenę starając się zaistnieć w świecie komediowym, nie dbając przy tym o kwestię moralności, lojalności czy empatii względem współpracowników. Nie próbujmy się jednak oszukiwać – żadne wątki poboczne nie równają się temu, co możemy określić jako samo sedno produkcji: licznym podbojom miłosnym, którymi dziewczyny niczym profesjonalistki nieustannie żonglują, systematycznie utrudniając sobie zadanie dodawaniem kolejnych piłeczek. Sezon drugi to jeszcze więcej seksapilu, wyzwolenia i niezależności bohaterek, które pod tym względem stanowią niejako wzór i inspirację dla przekraczających próg dorosłości młodych kobiet, próbujących odnaleźć się w tak obcym, niemal dzikim świecie, w którym myśli niemal każdego wirują wokół seksu i nowych znajomości. Nie wszyscy postrzegają ten etap życia jako coś ekscytującego, a raczej wiążą z nim uczucia przemożnego strachu i niepewności, dlatego sam fakt powstania serialu, który oscyluje głównie wokół rozpoczęcia nowego rozdziału na kampusie, to świetna propozycja dla tych, na których tuż za rogiem czeka ta przygoda lub którzy pragną z przymrużeniem oka powspominać dawne studenckie czasy. Przed bohaterkami serialu, mocno już zżytymi, ale mimo to wciąż poznającymi swoje dobre i złe strony stoją teraz wielkie wyzwania, a końcówka sezonu jeszcze bardziej podkręci nasze oczekiwania co do tego, jak potoczą się ich losy, czy ich przyjaźnie przetrwają i w końcu – jak ułoży się ich bujne życie uczuciowe.
Już na wstępie zaznaczam, że po The Sex Lives of The College Girls nie należy spodziewać się fajerwerków, zarówno po pierwszym, jak i drugim sezonie. To naiwniutka i zbudowana na jednym wielkim schemacie historia, której bohaterki to istne kopie produkcji dla nastolatków i młodych dorosłych, jakich w tym przypadku do sięgnięcia po ten tytuł zachęcić może chyba jedynie chwytliwy i wymowny tytuł oraz obiecujące młode aktorki, które zaliczają swój całkiem udany serialowy debiut na tak dużą skalę (w szczególności znakomita, naturalna Amrit Kaur!). Właściwie to główne postaci kobiece robią tu największą robotę, mimo iż często przekoloryzowują swoje postacie, grają na wyrost, mocno teatralizując zachowania bohaterek, widocznie starają się wykrzesać coś więcej z nad wyraz pospolitego scenariusza.
Choć serial szczyci się tak otwartym podejściem do życia seksualnego dzisiejszych wchodzących w dorosłość nastolatków, w rzeczywistości oprócz bardzo delikatnych wstawek erotycznych nie znajdziemy w nim nic, co faktycznie przybliżałoby go do tytułów, które w tej kwestii stanowią fundamenty i dają żelazny przykład na to, jak powinno się robić seriale o seksie dla młodych dorosłych. The Sex Lives of College Girls to raczej gra pozorów, typowe dla Amerykanów zakrycie przed widzem elementów zbyt dyskusyjnych politycznie, czyli w rzeczywistości tego, na co tak naprawdę czeka, przystępując do oglądania. To luźne perypetie wciąż jeszcze dziecinnych, rozpuszczonych nastolatek, które idealnie wpasowują się w ramy tego, co dzisiaj postrzegamy jako serialowe guilty pleasure – mało odkrywcza fabuła, którą zastępuje raczej wyrzucenie na pierwszy plan tajników studenckiego życia, takich jak alkohol, imprezy i piękno nastoletniego ciała, krótkie przewidywalne scenki i kreacje bohaterek, których celem bynajmniej nie jest samorozwój i kwitnięcie z każdym kolejnym sezonem, a powtarzanie tych samych błędów i budowanego na schematyczności zachowania, za które od początku do końca albo je uwielbiamy, albo nienawidzimy. To polityka zero-jedynkowa – próżno szukać tu postaci spowitych szarością, mocno krzywdzi stereotypowość, z jaką twórcy przedstawiają m.in. postać geja, którego wszyscy uważają za wyfiokowanego irytującego dziwaka. Poza tym trudno nam kibicować bohaterkom, których osobowość scenarzyści na porządku dziennym ograniczają do związków, w jakie wplątują się dziewczyny z Essex. Dlatego bardziej niż seksualny pasowałoby mi tu określenie: seksistowski. Szczególnie zwracając uwagę na wszechobecne zachwyty nad cielesnością, gloryfikację wyglądu, z dużo mniejszym zainteresowaniem wnętrzem człowieka, co w przekazie okropnie spłaszcza historię do powierzchownej, stereotypowej i nudnej, a wszelkie asy wykorzystującej w nieodpowiednich momentach, bądź też zupełnie je ignorującej.
A może właśnie o to chodziło? Może to tylko czepianie się i wytykanie błędów serialowi, który z góry miał przyjąć formę odstresowaczej, miłej komedyjki, dzięki której wyłączymy na chwilę myślenie i przeniesiemy się do rzeczywistości pełnej wyzwolenia, ekstazy i braku przesadnego zastanawiania się nad emocjonalnością, a po prostu korzystania z życia jak najwięcej i jak najintensywniej? Nie zdziwiłabym się, gdyby takim zamiarem kierowała się Mindy Kaling, jednak biorąc pod uwagę prędkość dzisiejszego świata i bombardowanie nas coraz to nowszymi produkcjami dla nastolatków, opisującymi tajemnice ich codzienności, The Sex Lives of College Girls to przeciętniaczek, którego bohaterki znajdują swoje odzwierciedlenie w setkach innych tytułów, jakie mają do przekazania coś więcej, niż tylko teatralnie odegrane postacie czy schematyczny ciąg fabularny. Mimo jego oczywistości i trywialności, a może właśnie dzięki nim – serial wciąga błyskawicznie, dwudziestominutowe odcinki to dosłownie pstryknięcie palcem i alternatywa idealna dla widzów poszukujących czegoś, przy czym zapomną o problemach codzienności i nie zmęczą się wyjątkowo wciągający plotem.
Z pewnością The Sex Lives… nada się na niezobowiązujący sylwestrowy seans, przy którym pośmiejecie się ze znajomymi z sytuacji, których być może sami doświadczyliście lub które jeszcze przed wami, lecz co innego oglądanie dla czystej rozrywki w tle, a co innego oczekiwania wiążące się z jakością produkcji. Czy warto więc specjalnie poświęcać na nią energię pośród tak szerokiej gamy wartościowych i przy tym dużo bardziej edukujących w sferze seksualnej produkcji young adult? Mocno w to wątpię.