search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

TEORIA WSZYSTKIEGO – Camerimage 2014

Grzegorz Fortuna

27 listopada 2014

REKLAMA

came

Gdyby komuś marzył się idealnie poprawny i nudny, pozbawiony jakichkolwiek kontrowersji, napisany i wyreżyserowany według wszystkich zasad z zakurzonych podręczników film biograficzny, który wygładzałby wszelkie kanty prezentowanej historii i budował opowieść tak, by zadowolić każdego widza (czyli tak naprawdę nie zadowolić nikogo), nie musi szukać dalej. Opowiadająca o słynnym astrofizyku i kosmologu, Stephenie Hawkingu, „Teoria wszystkiego” ma niby… wszystko: od genialnego bohatera i jego ofiarnej żony, przez sceny wzlotów i upadków, po tonę wzruszeń z wyprzedaży. Problem w tym, że w tym dwugodzinnym bryku z trzech dekad życia jednego z największych umysłów naszych czasów nie ma za grosz finezji ani pomysłu. W skrócie – nie ma tu prawdziwego kina. Aż dziw bierze, że tak płaski i nieciekawy film wyszedł spod ręki Jamesa Marsha, twórcy „Człowieka na linie”, „Projektu Nim”, „Kryptonimu: Shadow Dancer” i jednej z części „Wilczego prawa”.

„Teoria wszystkiego” zaczyna się od sceny, w której dwudziestoletni Stephen Hawking (Eddie Redmayne) ściga się z kumplem na rowerze. To widok raczej niespodziewany, biorąc pod uwagę wizerunek Hawkinga, jaki znamy z mediów. W pierwszej części filmu Hawking jest młodym, zadziornym doktorantem, który chodzi na imprezy, śpi do południa, zadania rozwiązuje tuż przed zajęciami i bez większego trudu podrywa swoją przyszłą żonę, Jane Wilde (Felicity Jones). Krótkie zbliżenia na plączące się nogi bohatera zwiastują jednak nadejście nieuchronnego. Hawking przewraca się i traci przytomność, a po wybudzeniu słyszy wyrok – stwardnienie zanikowe boczne, dwa lata życia.

f3

W tym momencie inicjatywę przejmuje Jane. Hawking chce się od niej odsunąć, ale dziewczyna oświadcza mu, że go kocha. Para bierze ślub, pojawia się pierwsze dziecko. Pani Hawking nie wie jeszcze, że dwa lata przerodzą się w trzydziestoletni, niełatwy związek.

Prawdziwa Jane Wilde napisała dwie książki o życiu u boku słynnego fizyka, które mocno się od siebie różnią: „Music to Move the Stars” skupia się na mniej przyjemnych elementach małżeństwa z Hawkingiem, „Travelling to Infinity: My Life with Stephen” przedstawia lepszą stronę tego związku. Twórcy filmu bazowali głównie na drugiej z wymienionych publikacji, co niesie za sobą niemałe konsekwencje. Z zupełnie niezrozumiałych powodów Marsh i scenarzysta Anthony McCarten postanowili wygładzić historię Hawkingów i uciekać od jakichkolwiek konfliktów między bohaterami. A powodów do sprzeczek Jane i Stephen mieli przecież wiele: ona poświęciła karierę, by opiekować się sparaliżowanym mężem i trójką dzieci; on był uparty, nie chciał pomocy z zewnątrz i trzeba go było długo przekonywać, żeby zaczął jeździć na wózku. Co więcej – Jane Wilde jest katoliczką, a Hawking lubił kwestionować przy niej istnienie Boga.

Wszystkie te elementy niby gdzieś się w filmie pojawiają, ale kamera nie chce ich pokazywać. Między bohaterami nie ma prawdziwej chemii, prawdziwych uczuć czy walki. Każdy konflikt zostaje zduszony w zarodku. „Teoria wszystkiego” miała być w zamierzeniu filmem o małżeństwie Hawkinga, a nie o jego karierze (Jane wyrasta momentami na bohaterkę bardziej istotną od męża), ale uciekanie od jakichkolwiek kontrowersji powoduje, że rodzinne problemy szybko przestają być interesujące, bo do żadnych prawdziwych konfrontacji tak naprawdę tu nie dochodzi. To tym bardziej bez sensu, że druga strona „Teorii wszystkiego” – ta, która opowiada o geniuszu Hawkinga – została potraktowana po łebkach. W jednej scenie fizyk wygłasza śmiałe teorie na temat czasu; w drugiej jest już celebrytą, który sprzedaje miliony książek na całym świecie.

f2

Cała reszta jest tu po prostu poprawna: Redmayne dobrze udaje Hawkinga, ale ze względu na słaby scenariusz nie ma szans zabłysnąć, zdjęcia są miękkie i lekko rozmyte, muzyka spełnia funkcję czysto ilustracyjną, a dialogi wyciskają łzy wzruszenia z bardziej wrażliwych widzów. W „Teorii wszystkiego” dużo mówi się o czasie, ale czas zagina tu tak naprawdę tylko Felicity Jones w roli Jane Wilde, która po trzydziestu latach opieki nad Hawkingiem i trójką jego dzieci wygląda dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym go poznała.

REKLAMA