search
REKLAMA
Recenzje

SUKCESJA – SEZON TRZECI. Inteligencka opera mydlana

Trzeci sezon Sukcesji tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jako widzowie uwielbiamy opery mydlane.

Marcin Kempisty

31 grudnia 2021

Sukcesja
REKLAMA

UWAGA! W tekście znajdują się szczegóły zdradzające fabułę serialu.

Serialowa wariacja na temat króla Leara, któremu nie spieszy się, by zejść ze sceny i pozostawić swoje korpokrólestwo potomkom, stała się swego rodzaju fenomenem. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Sukcesja nie ma w sobie niczego, co mogłoby zaintrygować tak liczną widownię. Koncept Jesse’ego Armstronga jest banalny – wrzuca postacie do jednego pomieszczenia i rozkręca całą słowną machinerię, w ramach której rodzina walczy ze sobą niczym najzacieklejsi wrogowie. Biznesowa nowomowa przeplata się z soczystymi przekleństwami, ale z tych familijnych rozrób w gruncie rzeczy niewiele wynika. Jak Logan Roy (Brian Cox) stał na szczycie medialnego lewiatana, tak stoi nadal. Próbował go z piedestału strącić bodaj najzdolniejszy (ale też najbardziej podatny na zranienie) syn Kendall (Jeremy Strong), w finałowym odcinku próbuje tego ponownie wraz z bratem Romanem (Kieran Culkin) oraz siostrą Shiv (Sarah Snook), lecz uzdolniony patriarcha jak zwykle jest krok przed swoimi rywalami. Dzieje się dużo – firma na wielu płaszczyznach stoi nad przepaścią – lecz ostatecznie nic się nie zmienia. Niczym są problemy finansowe, zacofanie technologiczne korporacji oraz oskarżenia o molestowanie seksualne pracownic w porównaniu z potęgą Logana, który jednym telefonem do Orzeszka (jak pieszczotliwie nazywa prezydenta Stanów Zjednoczonych) jest w stanie zapewnić sobie, czasami nie bez drobnych turbulencji, ochronę.

Sukcesja

Widzowie uwielbiają akcję, Sukcesja zaś to niemalże podcast osadzony w genialnie napisanych dialogach. W czym zatem tkwi sekret serialu HBO, że coraz więcej osób ulega perwersyjnemu urokowi zepsutej do szpiku kości rodziny Royów?

Odpowiedź jest banalna – uwielbiamy opery mydlane. Najlepiej, jeżeli są one zrealizowane w obrzydliwie bogatej przestrzeni. Sukcesja to Dynastia XXI wieku, silnie zakorzeniona w ludzkich fantazjach oraz lękach. Inteligencka, na wskroś wypełniona urokliwie czarnym humorem, z fantastycznie grającymi aktorami, z cudowną ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Nicholasa Britella, ale nadal Sukcesja pozostaje operą mydlaną.

Dzięki perypetiom Royów, my, zwykłe szaraczki gnieżdżące się w betonowych mrówkowcach, mamy możliwość podejrzeć, co się dzieje za kotarą dziejów. Oto mamy wgląd w świat nam nieznany, zamieszkały przez istoty ulepione z innego materiału niż glina – dość powiedzieć, że Royów prawie nigdy nie obserwujemy wśród „przeciętnych” osób. Bohaterowie jeżdżą samochodami z przyciemnianymi szybami, w każdym odcinku po kilka razy można obserwować czarną kawalkadę przemierzającą ulice, ewentualnie patrzeć, jak Logan i reszta przesiadają się między kolejnymi samolotami. Jak zamknięta przestrzeń, to tylko korporacja albo drogie lofty; jak otwarta przestrzeń, to odgrodzona od maluczkich. Oczywiście, bywają wyjątki od wyżej wskazanej reguły, ale są one rzadkie, a przede wszystkim istotne dla znaczenia serialu, jak wtedy, gdy Kendall siedzi przy śmietnikach, z dala od ślubnej imprezy swojej matki, i opowiada rodzeństwu o tym, jak doprowadził do śmierci kelnera.

Sukcesja

Z blichtrem i bogactwem wiąże się władza, której tak bardzo skrycie pragniemy. Royowie poruszają się poza prawem. Nawet Tom, który wżenił się dzięki Shiv w familię, może być bezkarny, mimo że tak długo fantazjuje o egzystencji za więziennymi kratami. Z lubością obserwujemy, kto, kogo i w jaki sposób symbolicznie zamorduje w batalii o władzę. Sukcesyjna gra o tron tym się jednak różni od innych tego rodzaju produkcji, że od samego początku odbiera widzowi poczucie, że gdziekolwiek w świecie przedstawionym odnajdzie iskierki dobra. Dzieło Armstronga to pogrobowiec House of Cards, dziecko współczesnej postpolityki, w ramach której nie łudzi się już wyborców, że chodzi o wartości. Polityka, a mówiąc szerzej – władza związana z najważniejszymi elementami demokratycznego życia społecznego – została wyzuta z fikcji, opowieści o mariażu biznesu oraz moralnej misji, argumentowaniu szemranych decyzji dziejowymi powinnościami wobec narodu. Wszyscy dobrze wiemy, że chodzi o wpływy oraz kasę, ale zupełnie nam to nie przeszkadza. Przynajmniej opadły maski obłudy i możemy się spokojnie rozkoszować kolejnymi spiskami.

Utrata niewinności dokonuje się za sprawą świetnie zaprezentowanego bromance’u Toma i Grega, pieszczotliwie zwanego Gregweilerem. Do pewnego momentu można było traktować Toma jako naiwniaka na usługach swojej przebiegłej żony. Na końcu trzeciego sezonu okazało się jednak, że przesiąknął cynizmem Royów, dzięki czemu był zdolny zdradzić Shiv i stanąć po stronie Logana. Jeszcze lepiej wygląda sprawa z Gregiem – głupkowaty kuzyn, personifikacja widzów nieświadomie wchodzących w świat zepsutej socjety, z czasem zaczyna rozumieć reguły gry, w jaką przez przypadek został zaangażowany. Niby był uroczym idiotą, którego wykorzystywali dosłownie wszyscy, ale w końcu okazało się, że Gregowi również chodzi o kasę i władzę. Najpierw, gdy dowiedział się o tym, że należny mu spadek ma zostać przepisany na Greenpeace, zapragnął pozwać organizację proekologiczną. Później postanowił wżenić się w luksemburską monarchię. Na końcu zaś powiedział bodaj najważniejsze zdanie trzeciego sezonu Sukcesji  zgodził się na symboliczne sprzedanie swojej duszy, bo w końcu jaki ma z niej pożytek?

Sukcesja

Wobec powyższego, wnikamy coraz głębiej w rodzinne bagno Royów, angażując się w ich emocjonalne przepychanki. W serialu HBO nie chodzi o opowieść o złych mediach (choć ten element jest istotny), nie chodzi również o fikcyjności współczesnej demokracji (choć „wybory” kandydata na prezydenta są jednym z najlepszych epizodów całego serialu). W Sukcesji liczy się fetysz bogactwa, perwersja z oglądania zepsutych ludzi, którzy mogą zrobić dosłownie wszystko. Depresja Kendalla i związana z tym próba samobójcza przypominają, że Royowie to tylko ludzie, jednakże z drugiej strony – to ludzie na szczycie piramidy egzystencji, z którymi wielu widzów chciałoby się zamienić.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA